poniedziałek, 28 maja 2012

Róż z limitowanej serii Marble Mania od Essence



Ostatnio omijałam limitowane edycje Essence, ale obok Marble Manii nie mogłam przejść obojętnie. Jak zwykle najbardziej kusił mnie essencowy róż. Cudem ostał się jeszcze jeden w standzie - złapałam go od razu!


Opis ze strony firmy Essence:

Gotowa na marmurkowy styl? Jeszcze nie, czegoś brakuje? Oszałamiający i połyskujący róż nadaje cerze świeży i promienny wygląd. Kombinacja 4 różnych odcieni różu gwarantuje cudne wykończenie makijażu. Dostępne w kolorze: 01 swirlpool

źródło: www.essence.eu

Cena: 14 zł

Waga: 7 g




Róż wygląda ślicznie w opakowaniu - różowe i brzoskwiniowe mazańce są urocze i nie sposób oprzeć się zakupowi tego cacka.

Jest dość twardy, jednak nabiera się na pędzel bezproblemowo, nie pyli się i nie kruszy w opakowaniu. Po zmieszaniu kolorów uzyskujemy trudny do określenia odcień, powiedziałabym że to taki uniwersalny róż, dostosowany zarówno do chłodnej, jak i ciepłej karnacji. Ciepłe, brzoskwiniowe tony mieszają się tu z przewodnim, ciemniejszym różem oraz z jasnym, chłodnym, lekko fioletowym odcieniem.

Łatwo się rozciera. Pigmentacja nie jest mocna, co w połączeniu z twardością różu powoduje, że trzeba nakładać go kilka razy. Plus jest taki, że trudno z nim przesadzić i na pewno będzie to dobry zakup dla początkujących makijażystek.  




Wykończenie różu jest idealne, takie satynowo-perłowe, rozświetlające, nie ma tu drobin brokatu.
W opakowaniu brokat jest odrobinę widoczny, jednak na twarzy pozostaje tylko piękna, perłowa poświata, nie przesadzona. Kolor i blask tego różu przepięknie ożywiają twarz. Naprawdę jestem pod wrażeniem końcowego efektu! Chociaż mam problematyczną cerę i na ogół dużo lepiej wyglądam w matowych różach, to muszę przyznać, że ten dodaje mi uroku.

Niestety róż nie jest trwały i nad tym najbardziej ubolewam. Testowałam go w różnych warunkach i prawie za każdym razem znikał z mojej twarzy znacznie szybciej niż pozostały makijaż. Szkoda, bo na co dzień potrzebuję różu, który przetrzyma co najmniej 6-8 godzin bez poprawek, a róż Essence mi tego nie gwarantuje. Nie są temu winne podkład i puder (używam BB kremu Intense Classic Balm i pudru Jadwigi), bo inne róże jakie mam są w stanie przetrwać na tym duecie do samego demakijażu.

Opakowanie jest solidne, schludne, plastikowe. Trochę trzeba się namęczyć, żeby je otworzyć, ale po dłuższym używaniu nieco się wyrabia.

czwartek, 24 maja 2012

Wiosenne zakupy butowe

W środy w szkole mam dwugodzinne okienko i często w tym czasie, o ile sprzyja pogoda, wybieram się na spacer lub zakupy. Wczoraj przechodziłam akurat obok sklepu z tanimi butami, zajrzałam i wyszłam uboższa o 60 zł, ale za to z trzema (!) parami butów.

Kupiłam:


różowe szpileczki z kwiatem
skóra eko
rozmiar 36
cena 29,99 zł





kwieciste trampko-baleriny
materiał
rozmiar 36
cena 19,99 zł





granatowe, mocno wycięte sandałki 
materiał, skóra eko
rozmiar 36
cena 9,99 zł



Dziś w pracy robiłam szał w różowych szpilkach :) Przeżyłam w nich około godziny piechotą i kilka godzin stania przy tablicy. Wzięłam nawet plastry na wypadek obtarcia pięt, ale okazały się bardzo wygodne i nie zrobiły mi krzywdy, chociaż praktycznie każde nowe buty mnie okaleczają.


Jak Wam się podobają moje zdobycze?

wtorek, 22 maja 2012

BB krem Skin79 Intense Classic Balm do cery tłustej i mieszanej



Dziś o moim największym, makijażowym odkryciu, które zachwyca mnie od ponad pół roku - BB kremie Intense Classic Balm firmy Skin79.

Krem BB do cery tłustej i mieszanej. Zapewnia ochronę przeciwsłoneczną na poziomie SPF35 PA++. Rozjaśnia cerę, zapobiega przebarwieniom, łagodzi podrażnienia.
Kontroluje wydzielanie sebum, równo i trwale pokrywa niedoskonałości.
Zawiera arbutynę, kwas hialuronowy, wyciągi z lawendy, zielonej herbaty oraz alpejskich ziół.

Cena: 40 - 80 zł

Waga: 43,5 g



O BB kremach przeczytałam już dawno, ale pochłonięta falą minerałów pozostawałam na nie długo obojętna. Przed minerałami używałam tradycyjnego podkładu i pudru, więc po przejściu na minerały różnica w jakości i naturalności makijażu oraz kondycji skóry była ogromna. Wydawało mi się, że nic lepszego od proszków już nie znajdę.

Czytałam coraz więcej zachwytów nad BB kremami aż w końcu zamówiłam jeden na próbę. Mój wybór padł na Intense Classic Balm Skin79. Nie byłam do końca przekonana, czy to dobra decyzja, bo w sieci znalazłam wtedy tylko szczątkowe recenzje i swatche, ale był to jedyny BB krem matujący do cery tłustej w miarę rozsądnej cenie, o jakim przeczytałam.

Zakochałam się od pierwszego użycia!
Ma gęstą konsystencję, ale nie ma problemu z rozprowadzeniem go po skórze. Trzeba jednak nakładać krem umiejętnie i sprawnie, bo bardzo szybko wysycha na twarzy. Najlepiej rozsmarowywać go palcami, żeby nie tworzył smug. Odcień kremu po wyciśnięciu z tubki wydaje się dość ciemny, powiedziałabym, że taki neutralno-beżowy w kierunku oliwkowego (nie ma różowych ani żółtych tonów), jednak idealnie wtapia się w skórę.




Mam cerę jasną, ale nie jestem bladolica. Z minerałów używałam głównie podkładu Everyday Minerals Fairy Light Neutral,  z drogeryjnych podkładów najjaśniejsze odcienie były zwykle za ciemne i odcinały się od szyi. Intense Classic Balm pasuje do mojej cery, jakby był dla niej stworzony!

Nie wchłania się do całkowitego, płaskiego matu, ale pozostawia taki zdrowy, naturalny błysk (nie jest to jednak glow). Potrzebuje zmatowienia pudrem dla lepszego efektu i utrwalenia. Oczywiście w tej roli najlepiej sprawdza się mój ulubiony puder polskiej firmy Jadwiga (pisałam o nim na blogu tutaj: KLIK).

Rewelacyjnie kryje! Za to kocham go najbardziej. Przykrywa wszelkie niedoskonałości: przebarwienia, zaczerwienienia, wypryski, zaskórniki. Przy większych zmianach nakładam go jeszcze raz miejscowo jak płynny korektor - zakrywa krostki idealnie. Świetnie wnika też w rozszerzone pory i optycznie je zwęża. Trzeba uważać przy aplikacji kremu, by nie nałożyć zbyt grubej warstwy. Łatwo z nim przedobrzyć, a wtedy cera wygląda trochę ciężko, choć do efektu maski jest jeszcze daleko.

Jest trwały, nie ściera się, nie ciemnieje, utrzymuje się przez cały dzień i nie wymaga poprawek. W czasie wzmożonych upałów po kilku godzinach nos zaczyna mi oczywiście błyszczeć, ale wystarczy tylko użyć bibułki, przypudrować i makijaż wygląda jak nowy, nie potrzeba ponownie nakładać BB kremu.

Pod względem makijażowym satysfakcjonuje mnie w pełni. Jako kosmetyk pielęgnacyjny trudno powiedzieć. Nie zauważyłam jakiegoś szczególnego wpływu na skórę odkąd go używam (już przeszło pół roku). Najważniejsze, że mi nie szkodzi, bo nie zapycha porów. No i ma filtr - aż SPF 35, który na co dzień mi w zupełności wystarcza. Tylko w czasie największych upałów i pełnego słońca nakładam dodatkowy filtr (najczęściej mój ulubiony z Polleny Ewy, o którym pewnie wkrótce napiszę).

Intense Classic Balm można kupić w różnych cenach. Najtaniej jest chyba na e-bayu, bo z przesyłką i z gratisem w postaci próbki Skin79 Triple Functions kupiłam go za ok. 40 zł. Wydajność podobna do tradycyjnego podkładu - po 7 miesiącach używania wyciskam właśnie ostatnie porcje.

Recenzję tego BB kremu chciałam napisać już dawno temu, ale moja skóra była w wyjątkowo dobrej kondycji. Zależało mi, żeby uchwycić na zdjęciach niedoskonałości i pokazać jak krem je zakrywa. Doczekałam się okresu i całkiem niezłego wysypu, więc wykorzystałam okazję i oto porównanie przed i po:





Oczywiście nie ingerowałam w zdjęcia poprawkami graficznymi. Nie wiem czemu aparat wychwytuje jakieś sino-niebieskawe tony kiedy mam na skórze Intense Classic Balm (wyglądam jakoś trupowato) - w rzeczywistości ich nie ma, twarz zachowuje koloryt neutralno-beżowy.

Tutaj możecie też zobaczyć jak krem ukrywa rozszerzone pory, zaczerwienienia i zaskórniki na moim nochalu:




poniedziałek, 21 maja 2012

Mydło w płynie Mint & Tea Tree Original Source


Jakiś czas temu przy kasie w Rossmannie wpadło mi w ręce opakowanie mydła miętowego Original Source. Było akurat w promocyjnej cenie i kosztowało ok. 4,50 zł. Nie miałam wcześniej nic tej marki, a muszę przyznać, że nie raz kusiły mnie ich produkty do kąpieli i pewnie gdyby nie wielkie zapasy żeli w szafkach, to już dawno wybrałabym coś z ich oferty. Mydło trafiło się w okazyjnej cenie, akurat w tej kategorii nadwyżki kosmetyków nie miałam, więc nie mogłam wyjść bez niego z Rossmanna.

Najpierw słowo od producenta:

Jeśli żyjesz tak intensywnie, że Twoje dłonie potrzebują osobnego chłodzenia, to wypróbuj mydło w płynie Original Source Mint and Tea Tree. Wywołany na Twojej skórze przez miętę zimny dreszczyk ożywi Cię efektywniej niż cokolwiek innego. Doświadcz tego osobiście – zaakceptuj lub nie, Ty decydujesz.

Cena: 8 zł

Pojemność: 250 ml


Mydło ma dość rzadką konsystencję, ale nie przelewa się zanadto przez palce. Cieszy oko ślicznym, zielonkawo-miętowym, pastelowym kolorem.
Myje dłonie bez zarzutu - oczyszcza bez problemu z tłuszczu, kurzu, brudu, potu. Radził sobie także z ciemnymi cieniami do powiek zmywanymi z rąk po swatchowaniu. Po umyciu dłonie nie są wysuszone, w przeciwieństwie do poprzednio używanego mydła kokosowego ze sklepu Marks & Spencer (pisałam o nim na blogu tutaj: KLIK)




Spośród innych mydeł w płynie Original Source wyróżnia oczywiście zapach - niesamowicie intensywny, orzeźwiający aromat świeżej mięty. Po użyciu całe pomieszczenie momentalnie wypełnia się świeżością na długi czas (prawdziwe "mentolnięcie" cytując reklamę popularnych gum do żucia). Dłonie przez chwilę po umyciu także lekko pachną. To bardzo miła odmiana od mydeł w płynie o kwiatowych, czy owocowych zapachach. Chociaż z drugiej strony pasta do zębów też jest miętowa i czasami miałam aż nadmiar tej miętowości w łazience.

Opakowanie rewelacyjne! Świetny design - czytelne logo i grafika, oryginalny kształt butelki, niespotykana, chropowata faktura plastiku. Do tego bardzo solidnie wykonane, pompka działa bez zarzutu. Szczerze mówiąc, to chyba najlepsze opakowanie kosmetyku z pompką z tych, które używałam.

Jedyny minus to cena - bez promocji jest skutecznie odstraszająca. To w końcu tylko mydło do rąk, na które w domowym budżecie nie przewiduję wydawać tak dużo, jednak w okazyjnej cenie na pewno nie raz mnie jeszcze skusi. Chciałabym wypróbować pozostałe wersje zapachowe mydeł, każda opcja wydaje się godna uwagi: lawenda i drzewo herbaciane, biała gruszka i awokado, malina i wanilia.

Mówiąc o Original Source muszę pochwalić też firmę za marketing: chwytliwe hasło "bez rutyny", liczne reklamy w telewizji, świetna strona internetowa, dostępność kosmetyków, no i wreszcie obecność w blogowym świecie. Widać, że Pr-owcy pracujący w PZ Cussons znają się na rzeczy.

niedziela, 20 maja 2012

Kosmetyki DLA - wyniki rozdania

Dziękuję za liczny udział w rozdaniu kosmetyków ufundowanych przez firmę Kosmetyki DLA.



Zestaw kremów "Dar piękna" otrzymuje ...




 


nika88!





Zestaw kremów "Niszcz pryszcz" otrzymuje ...





One_LoVe!




Gratuluję zwyciężczyniom i zapraszam na kolejne, księżniczkowe rozdania.

sobota, 19 maja 2012

Palety Sleek Ultra Mattes Brights & Darks



Na nowe, limitowane palety Sleeka czekałam już od kilku miesięcy. Liczyłam po cichu, że w końcu pojawi się jakaś paleta złożona z fioletów, ale i tym razem niestety tak się nie stało.
Limitowanki pojawiły się nawet dwie, jednak w 100% matowe, w dwóch wersjach kolorystycznych - Brights i Darks. Oczywiście, mimo że za matami nie przepadam i podobnych odcieni mam już dziesiątki, musiałam kliknąć obie.

 

PALETA BRIGHTS


Górny rząd od lewej:
- Chill: jasny, słabiej napigmentowany błękit
- Pout: malinowy, ciemny róż
- Sugarlite: ametystowy fiolet z podtonami różu
- Dragon Fly: szmaragdowa zieleń
- Pucker: różowo-różowy odcień gumy balonowej
- Bamm!: brudno-żółty



Dolny rząd od lewej:
- Cricket: średnia zieleń
- Bolt: intensywny, lazurowy niebieski
- Strike: mocny, idealnie pomarańczowy pomarańcz
- Floss: leciutki, delikatny róż
- Crete: jasna szarość
- Pow!: bardzo jasna, kremowa cytrynka





PALETA DARKS

Górny rząd od lewej:
- Orbit: ciemny, matowy teal

- Ink: idealna nazwa dla tego koloru; czysty, matowy atrament
- Highness: ciemny, "adwentowy" fiolet
- Noir: sleekowa czerń
- Dune: też trafiona nazwa; jasny, piaskowy, wydmowy mat
- Pillow Talk: jaśniutki, rozbielony róż



Dolny rząd od lewej:
- Thunder: średnio-ciemna szarość
- Maple: ciekawy kolor; brunatno-bordowy, ciepły mat
- Flesh: zgodnie z nazwą to ciepły, cielisty kolor
- Paper Bag: chłodny, ciemny brąz
- Villan: matowa śliwka
- Fern: butelkowa zieleń; tytułowej paproci mi nie przypomina


Jak wiadomo maty różnią się jakością od cieni metalicznych Sleeka, oczywiście z korzyścią dla tych drugich. Mimo to cieszę się z zakupu. Poza kilkoma kolorami (np. trzy z prawej w dolnym rzędzie Brights) są bardzo dobrze napigmentowane.
W Brights jest trochę szalonych kolorów, Darks to taka stonowana elegancja. Moim zdaniem obydwie są dobrze skomponowane i warte uwagi. Uważam, że także cienie słabiej napigmentowane są trafione, bo możemy ich użyć do rozjaśnienia innych kolorów, czy pod łuk brwiowy.

Brights wymalowałam się wczoraj do pracy i dostałam tyle komplementów (zarówno od nauczycieli jak i od uczniów) jak nigdy. Co prawda często mnie ktoś chwali za makijaż (co za skromność :)), ale jeszcze się nie zdarzyło, żeby aż tyle osób jednego dnia. A rano się nawet zastanawiałam, czy nie zmyć tego makijażu i nie zrobić od nowa, bo szczerze mówiąc, to nie bardzo mi wyszedł. Chyba siła kolorów tak zadziałała, że się wszystkim podobał.


źródło zdjęcia: profil Sleek Make Up na Facebooku.



Kiedy odebrałam paletki od listonosza pokazałam je mężowi, który znając moje ilości wszystkich palet, zachwycony chyba nie był. Otwieram najpierw Brights.
- I jak? Śliczna, prawda?
- A jak ona się nazywa? Chyba "papuga" :)
- Hmm, a ta jak się powinna nazywać? (pokazuję Darks).
- Ta? Hmm, "mam już takie trzy"?






Przypominam, że do dzisiaj, do godziny 23.59 można zgłaszać się do udziału w rozdaniu na moim blogu, w którym do wygrania zestawy kremów na dzień i na noc firmy Kosmetyki DLA. Do wyboru kremy "Niszcz pryszcz" i "Dar piękna". Zapraszam serdecznie! KLIK

wtorek, 15 maja 2012

Tag: Wiem, co jem


Dziękuję Tygryskowi za otagowanie.


Zasady:

1. Napisz, kto Cię otagował i przedstaw zasady
2. Zamieść banner i odpowiedz na pytania
3. Otaguj kolejne 5 osób :)






1. Czy uważasz, że odżywiasz się zdrowo?
Nie bardzo. Jem przede wszystkim różnorodnie, ale nie zawsze zdrowo.


2. Czy zwracasz uwagę na skład produktów spożywczych? Jeśli tak, to jakich składników unikasz?
Staram się ograniczać konserwanty i jeść jak najmniej wysoko przetworzonych produktów.


3. Jesz dużo owoców i warzyw?
Zależy, co to znaczy dużo. Owoce i warzywa są obecne w mojej diecie codziennie - jem surowe, w postaci surówek, sałatek, a najwięcej w postaci domowych przetworów.


4. Czy kiedykolwiek się odchudzałaś? Na jakiej diecie? Zamierzasz się odchudzać w przyszłości? 
Tak, odchudzałam się. Przed ślubem dwa lata temu schudłam 12 kilogramów na diecie Dukana. Wcześniej stosowałam też krótkie, kilkudniowe diety oczyszczające organizm. 
Raczej nie zamierzam się w przyszłości katować dietami. Teraz wolę postawić na codzienny ruch i ćwiczenia fitness, ale nigdy nie wiadomo co będzie - może przyjdzie mi odchudzać się np. po ciąży.


5. Czy czujesz się dobrze w swoim ciele?
Tak, kocham siebie i swoje ciało. Czasami coś zamarudzę, ale tylko przez chwilę. 


6. Jaka jest twoja ulubiona potrawa?
Jest ich mnóstwo! Najbardziej lubię domowe pierogi ruskie okraszone słoninką. Poza tym uwielbiam kurczaka w grejpfrutach, zupę grzybową, sajgonki, sałatkę brokułową z fetą (przepis na blogu KLIK), łososia ze szpinakiem, karkówkę z grilla w żurawinowej glazurze, lody o smaku czarnej porzeczki, świeże krewetki z sosem majonezowo-cytrynowym i wiele innych smakołyków.


7. Czy lubisz gotować? 
I to jak! Uwielbiam gotowanie! Najbardziej lubię testować nowe przepisy, wymyślać modyfikacje potraw, przygotowywać przyjęcia dla rodziny i znajomych. Uśmiechy na twarzach gości, pochwały i puste talerze po jedzeniu dają mi ogromną satysfakcję.


8. Co chciałabyś wyeliminować z diety, a co do niej wprowadzić i dlaczego?
Wyeliminować to chyba nic bym nie chciała, co najwyżej znacznie ograniczyć. Mam na myśli wszelkie niezdrowe przekąski typu chipsy, orzeszki oraz fast-foody. Wprowadzić też szczególnie nie mam czego, bo jem wszystko. Przydałoby się chyba jeść więcej kasz i warzyw, no i częściej zamienić mięso na rybę.


9. Czego nie możesz przełknąć, a co mogłabyś jeść cały czas?
Nie przełknę gołąbków. Bardzo lubię mięso mielone, kapustę, ryż i sos pomidorowy, ale połączone wszystko razem wywołuje u mnie odruch wymiotny. 
Cały czas jednej potrawy nie dałabym rady jeść, bo szybko by mi się znudziło.


10.Ile posiłków jesz dziennie?
Niestety jem bardzo nieregularnie - śniadanie w biegu, obiad po pracy, deser/podwieczorek/przekąskę, no i kolację (chociaż nie zawsze), czyli w sumie 3-4.


11.Wypijasz odpowiednią ilość wody? ( min. 8 szklanek dziennie) ?
Samej wody na pewno tyle nie wypijam, ale oprócz niej piję dużo płynów w postaci zup, zielonej herbaty, soków owocowych, więc w sumie jest to czasem więcej niż 8 szklanek.




Taguję:
mart91
BeautyWizaz
Ewalucję
i każdego, kto chce wziąć udział w zabawie.



poniedziałek, 14 maja 2012

Specjalność Księżniczki, czyli zupa czosnkowa

Przepis ten miałam opublikować już dawno temu, bo zupa czosnkowa to jedno z moich popisowych, a jednocześnie najprostszych w przygotowaniu dań. Ugotował ją nawet kolega, dla którego odgrzanie kotleta schabowego sprawiało trudności. Nie muszę pewnie dodawać, że to chyba jedyna rzecz, jaką w życiu zrobił w kuchni.




Po raz pierwszy w życiu jadłam zupę czosnkową, kiedy wracałam z mamą z wycieczki z Włoch. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Niemczech w restauracji, w której były bardzo wysokie ceny, a my po podróży i włoskich zakupach byłyśmy zupełnie spłukane. Starczyło nam tylko na jedną, małą miseczkę zupy czosnkowej. Zjadłyśmy po kilka łyżek - była przepyszna, syta, kremowa, gęsta, no i na wskroś czosnkowa. Tak nam zasmakowała, że postanowiłyśmy odtworzyć jej smak. Po powrocie szukałam zupy czosnkowej w książkach kucharskich i internecie, gotowałam i próbowałam różnych wersji.


Przepis cieszy mnie tym bardziej, że modyfikowałam go i udoskonalałam przez wiele, wiele prób, aż doszłam do udanych proporcji. Można powiedzieć, że jest to przepis całkowicie księżniczkowy.



Składniki:
- 500 g serka topionego
- 1 litr mleka
- główka czosnku
- 2 kostki rosołowe drobiowe

Dodatki do zupy: grzanki lub groszek ptysiowy


Potrzebne akcesoria:
garnek, praska do czosnku

Ilość porcji: 8
Koszt potrawy: ok. 10 zł
Cena za porcję: 1,25 zł
Trudność: Bardzo łatwe
Czas przygotowania: 5 min
Czas gotowania: ok. 15 minut

Serki topione wyjmujemy z lodówki na kilka godzin przed przygotowaniem zupy.
Do garnka nalewamy około 2 litrów wody, wrzucamy kostki rosołowe. Kiedy woda się zagotuje dokładamy po kawałku serki topione, mieszamy aż serki całkowicie się rozpuszczą. Czosnek przeciskamy przez praskę, dodajemy do zupy. Na koniec dolewamy mleko i ponownie zagotowujemy.
Podajemy z grzankami lub groszkiem ptysiowym.


Zupa jest doskonała zarówno na ciepło, jak i na zimno.



Uwaga 1. Możemy użyć serków wyjętych z lodówki, ale będą się dużo dłużej rozpuszczać.
Uwaga 2. Najlepiej kupić zwykłe, najtańsze, marketowe serki topione, pakowane po 100 g, w prostokątnych sreberkach - wtedy zupa zawsze się udaje i ma doskonały smak. Nadają się wszystkie naturalne, goudy, emmentalery itd. (nie kupujemy z szynką, z pieczarkami, papryką). Raz chciałam zrobić "lepszą" zupę i kupiłam mnóstwo trójkątnych serków Hohland śmietankowych, ale niestety nie rozpuściły się, a zważyły. Zupa nie straciła przez to na smaku, ale na wyglądzie znacznie.

niedziela, 13 maja 2012

Seria jajeczna Joanny - recenzje odżywki i szamponu



Bardzo lubię produkty Joanny, a szczególnie te z serii Naturia oraz Z Apteczki Babuni. Dzisiaj przedstawię recenzje odżywki jajecznej i szamponu jajecznego przeznaczonych do włosów rozjaśnianych i farbowanych.


Najpierw kilka słów ze strony Joanny o odżywce:

Odżywka jajeczna z ekstraktem z żółtka i olejem rycynowym do włosów rozjaśnianych i farbowanych

Odżywka pielęgnująco - odżywcza zapewnia optymalną pielęgnację włosów farbowanych i rozjaśnianych. Dzięki zawartości składników naturalnych i pielęgnujących poprawia wygląd oraz kondycję włosów. W rezultacie otrzymasz:
 - włosy o zdrowym wyglądzie
 - lśniące i elastyczne
 - optymalnie wypielęgnowane



Skład: Aqua, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Ricinus Communis Seed Oil, Stearalkonium Chloride, Peg-20 Stearate, Cetrimonium Chloride, Isopropyl Alcohol, Peg-40 Hydrogenated Castor Oil, Polyquaternium-28, Glycerin, Propylene Glycol, Triticum Vulgare Germ Extract, Amica Montana Flower Extract, Panax Ginseng Root Extract, Luteum Ovi Extract, Cinchona Succirubra Bark Extract, Pollen Extract, Urtica Dioica Leaf Extract, Capsium Frutestens Fruit Extract, Tocopherol, Trietholamine, Parfum, Benzyl Salicytate, Hexyl Cinnamal, DMDM Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, CI 19140, CI 16255

Cena: ok. 5 zł

Pojemność: 200 ml




Odżywkę jajeczną Joanny odkryłam w zeszłym roku. Powaliła mnie na kolana! Wcześniej nie kupiłam dwa razy tego samego produktu do pielęgnacji włosów, a teraz jestem już w trakcie używania trzeciego z kolei opakowania odżywki jajecznej.




Pachnie obłędnie koglem moglem - można się uzależnić od tego zapachu. Ma bardzo rzadką konsystencję, przelewającą się pomiędzy palcami. Jest lekka, nie obciąża włosów, nie wzmaga ich przetłuszczania. Dzięki odżywce włosy stają się miękkie, gładkie (w końcu się nie puszą), sypkie, lśniące jak tafla! Skutecznie wspomaga też rozczesywanie, układanie i dba o piękny skręt moich fal. Włosy nie są po niej ulizane, a nawet mają większą objętość.

Joanna ma świetny skład bez silikonów, a z mnóstwem naturalnych ekstraktów (olejek rycynowy, pokrzywa, żółtko, ekstrakt z pszenicy), genialnie odżywia i zmiękcza. Poprawia wizualnie stan nawet zniszczonych włosów. Oczywiście nie jest cudotwórcą i nie wskrzesi nagle zaniedbanych, nękanych zabiegami fryzjerskimi i farbowaniem, zaniedbanych kłaków. Takie nadają się tylko do obcięcia.

Wypróbowałam wiele odżywek i żadna nie może się jej równać. Mogłabym wymienić kilka masek, które także mnie zachwyciły (moją ulubioną maską Gloria Polleny Malwy albo regenerująca maska Wax L'Biotici), ale nie będzie wśród nich drugiej, codziennej odżywki.



Joanna ma tylko jedną wielką wadę - jest zaskakująco niewydajna, normalnie znika w oczach.  Przy pierwszym opakowaniu szpiegowałam nawet kto mi ją kradnie. Podejrzewam, że to wina rzadkiej konsystencji, no i pewnie tego, że nie żałuję jej sobie. Ale przy tym działaniu jestem w stanie to wybaczyć, tym bardziej że cena nie jest wysoka.

Ostatnio wymieniono opakowania na nowy design. Szkoda, bo wolałam te bardziej "retro" - pasowały mi estetycznie, no i były przezroczyste. Oba opakowania są jednak lekkie, wygodne i pozwalają wykorzystać produkt do samego końca.






Szampon jajeczny z ekstraktem z żółtka i olejem rycynowym do włosów rozjaśnianych i farbowanych

Szampon odżywczo - pielęgnujący dzięki zawartości składników naturalnych, korzystnie wpływa na strukturę włosów, poprawia ich wygląd i kondycję. W rezultacie otrzymasz:
- dokładnie i skutecznie oczyszczone włosy i skórę głowy
- włosy bardziej lśniące i gładkie
- aksamitnie miękkie i przyjemne w dotyku.




Cena: ok. 6 zł

Pojemność: 300 ml 

 

Zachwycona działaniem odżywki postanowiłam kupić szampon do kompletu.
Ma żółciutki kolor, lekko transparentny i perłowy - ciekawy i nietypowy jak na szampon. Zapach ma bardzo podobny do kogla mogla z odżywki, nieco mniej intensywny, ale za to utrzymujący się dłużej na włosach.



Dobrze spełnia swoją podstawową funkcję, czyli oczyszcza włosy z kurzu, brudu, tłuszczu, a także z produktów do stylizacji włosów - pianek, wosków, żeli itd. Nadaje się też do zmywania naturalnych olejów, choć częściej używam w tej roli dziecięcego Babydreamu. Idealnie się pieni, na jedno użycie wystarcza niewielka  ilość szamponu. Zwykle myję włosy dwukrotnie, ale przy tym szamponie już po jednym umyciu mam pewność, że są dobrze oczyszczone.

Ziołowe szampony mają to do siebie, że mocno plączą włosy. Ten o dziwo nie powoduje żadnego kołtunienia! Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Świetnie uzupełnia się z odżywką: nawilża włosy od nasady po końce, nabłyszcza i pomaga w łatwiejszym układaniu. Sprawdziłam też jego działanie odstawiając na kilka dni odżywkę i testując szampon solo. Dał radę i nie wysuszył włosów.


Nie obciąża, nie podrażnia skóry głowy, nie powoduje łupieżu. Mam wrażenie, że nieco rozjaśnia włosy, ale mnie to akurat cieszy. Skład ma bogaty w naturalne ekstrakty, podobnie jak odżywka.

Tani i w przeciwieństwie do odżywki bardzo wydajny, a do tego jest go więcej w opakowaniu (300 ml) w porównaniu do innych szamponów.

niedziela, 6 maja 2012

Zupa szczawiowa z jajkiem i ziemniakami






Uwielbiam świeże warzywa na wiosnę. Kiedy tylko zobaczyłam na targu młode liście szczawiu, musiałam kupić i zrobić moją ukochaną zupę szczawiową.






Składniki:
- 0,5 kg świeżych liści szczawiu
- marchewka
- kawałek pora
- mała cebula
- kostka rosołowa drobiowa
- duży kubek śmietany 18% do zupy
- vegeta, sól, pieprz czarny
Dodatki do zupy:
- jajka na twardo
- ugotowane ziemniaki


Potrzebne akcesoria:
garnek, blender

Ilość porcji: 8
Koszt potrawy: ok. 8 zł
Cena za porcję: 1 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 5 min
Czas gotowania: ok. 20 minut


Kroimy jakkolwiek marchewkę, cebulę i pora. Nie muszą to być ładne i małe kawałki, gdyż wszystko i tak będziemy miksować. Do garnka nalewamy 3 litry wody, dorzucamy kostkę rosołową i pokrojone warzywa. Gotujemy wywar do miękkości marchewki. Wkładamy do garnka liście szczawiu, mieszamy, wyłączamy gaz i miksujemy zupę blenderem. Dla dobra sprzętu powinniśmy zupę najpierw przestudzić, ale nigdy nie mam cierpliwości czekać (a blender mimo to działa bez zarzutu). Po dokładnym zmiksowaniu składników zupy, doprawiamy i gotujemy ją jeszcze przez kilka minut na wolnym ogniu. Na koniec dodajemy śmietanę uważając, by sie nie zważyła.
Uwaga! Nie dodajemy szczawiu od razu, musimy poczekać aż ugotują się warzywa z wywaru. Szczaw zakwasiłby wodę i warzywa nie ugotowałyby się, nawet mimo długiego gotowania.

Zupę podajemy z ziemniakami oraz jajkami na twardo.



Bardzo nie lubię, kiedy w szczawiowej pływają łyka, patyki, włókna, czy jak to tam można nazwać. Żeby się ich pozbyć usuwam (tzn. mąż usuwa :) ) łodyżki ze środka każdego liścia szczawiu. Jest to żmudne i pracochłonne, ale inaczej mi nie smakuje. Księżniczki mają swoje kaprysy, a co!


Tutaj liście po usunięciu łodyżek:



sobota, 5 maja 2012

Saszetki zapachowe z Biedronki

W majówkę dokończyłam w końcu wiosenne porządki w szafach. Pozbyłam się kilku reklamówek zbędnych ubrań, chociaż niewiele to dało, bo i tak ciuchy zewsząd  się wysypują :)

Na ostatnich zakupach w Biedronce zauważyłam pudło z zapachowymi saszetkami do szaf w bardzo niskiej cenie - 1,49 zł oraz przepięknych opakowaniach! Kupiłam kilka na próbę z okazji zwieńczenia porządków. Wcześniej używałam saszetek Pachnącej Szafy - uwielbiam je, jednak są dużo droższe, bo kosztują ok. 3 złote. Miałam już z Pachnącej Szafy leśną konwalię, jaśmin oraz kwiat czereśni i każdy rodzaj saszetki pachniał idealnie jak tego oczekiwałam, a do tego skutecznie odświeżał szafę przez parę miesięcy.





Saszetki z Biedronki są w dwóch wariantach wielkości - pakowane po dwie mniejsze sztuki lub jedną większą. Szperałam długo i nie mogłam się zdecydować na warianty zapachowe, no i na wielkości. Do wyboru były: morska bryza, cynamon, cytryna, magnolia, jaśmin, róża, zielona herbata, frezja. Możliwe, że zapomniałam o jakimś zapachu albo nie było go już w koszu.




Ostatecznie wzięłam duże: magnolię i jaśmin oraz małe: ponownie jaśmin, różę, frezję.

Duże zawieszki mają plastikowy wieszaczek idealny do powieszenia na drążku w szafie. Jaśmin pachnie jaśminem pomieszanym z konwalią, całkiem przyjemnie. Magnolia magnolii jednak zupełnie nie przypomina, to taki odświeżaczowy zapach, trochę podobny do męskiej wody kolońskiej. Z tych dwóch wariantów jaśmin wypada zapachowo dużo lepiej.


Małe saszetki zamiast plastikowego wieszaczka mają cienką gumeczkę.



Kiedy otworzyłam opakowanie z małą saszetką z jaśminem zdziwiłam się, bo był to zupełnie inny zapach niż ten z większej saszetki. Co więcej - okropny. Nie ma on nic wspólnego z jaśminem, ani nawet z żadnym kwiatem. Przypomina mi odświeżacze typu anti-tabac - silny, duszny, dominujący i ... śmierdzący.

Frezja z małej saszetki to natomiast stuprocentowe mydełko. Od początku do końca mydlany zapach, zero frezji ani innego kwiatu. Włożyłam go do szuflady z bielizną, a efekt jest taki, jakbym położyła tam właśnie otwarte mydło.

Róża za to jako jedyna z małych saszetek bardzo przypadła mi do gustu. To typowa róża, pięknie i intensywnie pachnąca, identycznie jak olejek różany. Nie wiem, czy większa wersja jest równie dobra, ale małą różę gorąco polecam!




Saszetki oprócz szafy nadają się do odkurzaczy (choć nie bardzo rozumiem jak), łazienki oraz samochodu. Wydaje mi się, że małe sprawdzą się lepiej właśnie w zastępstwie zapachowych drzewek do auta.


Saszetki pachną naprawdę intensywnie (jedne ładniej, inne gorzej jak wspominałam) i cała szafa jest przesiąknięta powieszonym zapachem. Zaskoczyło mnie to pozytywnie. Wystarczy więc trafić na dobry zapach (najbardziej polecam małą różę oraz duży jaśmin) i zrobić zapas, bo cenowo naprawdę wypadają korzystnie. Możliwe, że wybiorę się jeszcze po cynamon, bo trochę mnie kusił.





Na koniec jeszcze jeden zakup z Biedronki - prześliczne szklanki z serii Decoline huty Krosno! Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia. Kwiatuszki są przesłodkie i bardzo księżniczkowe! Komplet 6 sztuk kosztuje 18,99 zł. Nie jest to mało, ale moim zdaniem są jak najbardziej warte tej ceny.



Szklanki mają pojemność 370 ml. Każdy komplet zawiera po 2 szklanki w 3 wariantach kolorystycznych kwiatków:
- białe, niebieskie, fioletowe
- białe, różowe, jasnozielone
- białe, żółto-pomarańczowe, fuksjowe




Kupiłam je wczoraj, ale tak byłam nimi oczarowana, że dziś kupiłam kolejny komplet :)

Są też do wyboru inne zdobienia - jakieś groszki i paski, ale nie przypatrywałam się im dokładnie, bo żadne nie były tak śliczne jak te.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...