wtorek, 31 lipca 2012

Wyniki konkursu Under Twenty





Najwyższy czas ogłosić wyniki konkursu, w którym do wygrania były kosmetyki Under Twenty:

2 w 1 Kremowy peeling mycie + złuszczanie
3 w 1 Żel myjący + peeling złuszczający+maska regulująca
Fluid matujący Effect Perfect Cover w odcieniu 120 natural matt

Pytanie konkursowe brzmiało: Co robisz, by zawsze czuć się under twenty?

Komisją jednoosobową był mój mąż, który zdecydował, że wygrana poleci do ....

WalkingOnAir




Pozdrawiam zwyciężczynię i gratuluję wygranej, za moment wyślę maila z prośbą o podanie adresu do wysyłki nagrody.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Kawior do kąpieli Raspberry ze Starej Mydlarni





Bardzo lubię i chętnie testuję wszystkie produkty umilające kąpiele. Cenię szczególnie te, które poza przyjemnością używania mają także właściwości pielęgnacyjne.

Kawior o malinowym zapachu z serii Dary Natury od Starej Mydlarni dostałam w prezencie (stąd śliczna kokardka na zdjęciu). Eleganckie opakowanie zapowiadało dobry produkt, jednak zawartość szklanej karafki wypadła nieciekawie. 

Opis od producenta:

Kawior do kąpieli o świeżym owocowym zapachu malin. Bogactwo minerałów zamknięte w mini perełkach wpływa korzystnie na układ nerwowy, uspokajając zmysły. Doskonale oczyszcza i ujędrnia skórę, zapewniając jej optymalny poziom nawilżenia.





Cena: ok. 13 zł

Pojemność: 100 ml



Kawior do kąpieli jest w postaci drobnych, twardych kuleczek o różowym kolorze. Rzeczywiście wyglądem przypomina tytułowy kawior.  Kuleczki pachną intensywnie, malinowo-perfumowo, dość chemicznie - czuć że jest to sztuczny, a nie naturalny aromat malin. Po wsypaniu kulek do wanny rozpuszczają się bardzo szybko, nie barwią i nie pienią wody. Zapach znika równocześnie z ich rozpuszczeniem.




Przy pierwszym użyciu wsypałam odrobinę kulek i nie odnotowałam żadnego działania - ani zapachu, ani barwy, ani nawilżenia skóry. Kulki rozpuściły się i ślad po nich zaginął. Przy drugim użyciu wsypałam już hojniej, mniej więcej jedną trzecią opakowania, licząc że efekty tym razem będą lepsze. No i trochę były - woda leciutko pachniała (ale nie było mowy o pięknym zapachu wypełniającym łazienkę), woda nie zabarwiła się nadal, za to skóra nieco się natłuściła, chociaż naprawdę w minimalnym stopniu w porównaniu do innych kąpielowych specyfików.

Wydajność kosmetyku praktycznie żadna - opakowanie starcza na 3-4 kąpiele. Buteleczka szklana, bardzo gustowna, idealna na prezent. Niestety zamykana korkiem, który jest nieszczelny, przez co do środka dostaje się wilgoć i kuleczki zlepiają się ze sobą. W efekcie po wyciągnięciu korka nie można wydobyć kulek ze środka (musiałam pomagać sobie drewnianym patyczkiem do szaszłyków).

Produkt drogi jak na takie działanie i wydajność. Ładnie wygląda i ... w zasadzie tyle. Dla mnie dużym plusem kawioru jest możliwość używania go w wannach z hydromasażem. Bardzo trudno jest znaleźć produkt do kąpieli przystosowany do takich wanien. Niestety niewiele mi po tym, skoro jest po prostu słabym kosmetykiem zarówno pod względem przyjemności używania, jak i działania pielęgnacyjnego.

niedziela, 15 lipca 2012

Krem ochronny (nie tylko) do rąk Be Beauty z masłem Shea i olejem kokosowym



Niedawno recenzowałam masła do ciała z Biedronki z serii Be Beauty: ujędrniające Brazylia i odżywcze Afryka (poczytać można tutaj: KLIK). Zapowiedziałam wtedy recenzję kremu ochronnego do rąk - prawdziwej perełki kosmetycznej za grosze.


Najpierw opis ze strony Be Beauty:



Krem do codziennej pielęgnacji suchej skóry rąk. Intensywnie regeneruje, przynosząc ulgę szorstkim i spierzchniętym dłoniom. Jego formuła łączy działanie oleju kokosowego i masła Shea, zapewniając optymalny poziom nawilżenia, a także chroniąc przed niekorzystnym działaniem czynników zewnętrznych. Krem został wzbogacony o glicerynę, która nadaje skórze elastyczność, miękkość i jedwabistą gładkość. Subtelny zapach daje długotrwałe uczucie świeżości, a lekka konsystencja sprawia, że łatwo rozprowadza się na skórze.

Pojemność: 125 ml

Cena: 3,50 zł

źródło: www.bebeautycare.pl




Pierwszą tubkę tego kremu kupiłam ponad rok temu. Potrzebowałam na szybko jakiś nawilżacz do rąk, byłam akurat w Biedronce, więc spośród trzech propozycji Be Beauty wybrałam krem ochronny w jaskrawozielonym opakowaniu - jego skład wydał mi się najlepszy. Kończę zużywać właśnie trzecią z kolei tubkę kremu Be Beauty. W międzyczasie miałam kilka innych kremów do rąk, ale żaden nie spisywał się tak dobrze jak ten.

Bardzo denerwują mnie reklamy kosmetyków, które deklarują się jako naturalne albo że swoje działanie zawdzięczają naturalnym składnikom, a w rzeczywistości zawierają olej czy ekstrakt na końcu składu. Krem ochronny Be Beauty w INCI zaraz za wodą ma olej kokosowy (nawilża, odżywia, regeneruje, uelastycznia), a następnie masło Shea (nawilża, koi, wygładza, uzupełnia niedobory witamin, zapobiega zmarszczkom). W dalszej kolejności zawiera także emolienty.




Krem jest gęsty, ma biały kolor i delikatny zapach, trudny do określenia. Po prostu przyjemnie naperfumowany, znam go z jakiegoś innego kosmetyku, którego używałam dawno temu, ale nie mogę skojarzyć jakiego. Krem gładko się rozsmarowuje, szybko wchłania i pozostawia na skórze ochronny film. Nie jest to jednak nieprzyjemna, tłusta warstwa, która uniemożliwia funkcjonowanie, jak to bywa przy wielu preparatach do rąk.

Dłonie są dzięki niemu świetnie nawilżone i elastyczne. Przynosi ulgę skórze wysuszonej detergentami, czy zmianami temperatury. Nie mam zanadto wysuszonych dłoni czy problemów z pękającą skórą, nie wiem czy sprawdzi się wśród bardziej wymagających konsumentek, ale moim dłoniom wystarcza w stu procentach.

Skład kremu i kilka informacji w internecie zachęciło mnie do użycia kremu na ... włosy. Olej kokosowy jest przecież podstawowym olejem w pielęgnacji włosów zapewniającym ochronę, nawilżenie i odbudowę struktury włosów, podobnie jak masło Shea, które w szczególności chroni przed niekorzystnym wpływem promieni słonecznych. Wielokrotnie nakładałam krem Be Beauty na końcówki - były świetnie zabezpieczone przed rozdwajaniem i odpowiednio nawilżone. Można więc schować w kąt wszystkie silikonowe jedwabie i wybrać się po krem do Biedronki, by zapewnić odpowiednią pielęgnację i ochronę końcówkom.

Opakowanie ma wygodne, klikowe zamknięcie. Tubka ma pojemność 125 ml, czyli więcej niż standardowe 100 ml dla kremu do rąk. Cena jak na taki skład jest bajeczna - 3 złote z groszami. Polecam!

sobota, 14 lipca 2012

Wariacja na temat wątróbki drobiowej



 
Szukając pomysłu na przygotowanie wątróbki, trafiłam na ciekawy przepis na blogu kotlet.tv. Zmodyfikowałam go dodając ser żółty zamiast części wątróbki ze względu na mojego męża - domowego wielbiciela wszystkiego, co z żółtym serem. Efekt mnie zaskoczył - wątróbka jest rewelacyjna, o wiele smaczniejsza niż przygotowana w tradycyjny sposób - znika z talerzy w błyskawicznym tempie.




Składniki:
- 40 dag wątróbki drobiowej
- 10 dag sera żółtego
- cebula
- jajko
- 3 łyżki mąki
- przyprawa typu vegeta, warzywko
- pieprz
- olej do smażenia

Potrzebne akcesoria:
patelnia

Ilość porcji: 4
Koszt potrawy: ok. 6 zł
Cena za porcję: 1,50 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 10 min
Czas smażenia: ok. 20 min

Wątróbkę oczyszczamy z błon i kroimy w drobną kostkę. Ser ścieramy na tarce o grubych oczkach albo kroimy w kostkę. Cebulę także drobno kroimy, a jajko roztrzepujemy. Łączymy wszystkie składniki: wątróbkę, cebulę, ser, jajko, mąkę i dokładnie mieszamy. Przyprawiamy vegetą i pieprzem. Na rozgrzany tłuszcz kładziemy porcje wątróbkowej mieszanki i smażymy aż się zarumienią.

Wątróbka drobiowa smaży się bardzo szybko, pokrojona w małe kawałki jest naprawdę błyskawiczna w przygotowaniu. To danie, w przeciwieństwie do tradycyjnej wątróbki, nie wymaga wcześniejszego podsmażania cebuli. Polecam szczególnie amatorom podrobów i taniej kuchni.

piątek, 13 lipca 2012

Szampon Jabłko Antonówka Barwy




Przez moje półki łazienkowe przewinęły się już dziesiątki szamponów. Jedną z szamponowych marek, do której co jakiś czas powracam jest Barwa, istniejąca na polskim rynku już przeszło sześćdziesiąt lat. Dzisiaj zrecenzuję szampon do włosów normalnych Jabłko Antonówka, pochodzący z linii produktów zawierających ekstrakty owocowe - Barwa Naturalna.

Najpierw opis szamponu ze strony producenta:

Krystalicznie czysty szampon z naturalnym ekstraktem z jabłka oraz kompleksem witamin przeznaczony do mycia włosów normalnych. Regularne stosowanie poprawia kondycję włosów, wzmacnia je, nadaje im miękkość oraz ułatwia rozczesywanie.




Skład: Aqua, Sodium Laureth-2 Sulfate, Lauramidopropyl Betaine, Cocamide DEA, PEG-75 Lanolin, Sodium Chloride, Cocamidopropylamine Oxide, Propylene Glycol, Pyrus Malus Fruit Extract, Polysorbate 20, Panthenol, Linoleic Acid, Linolenic Acid, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Bioflavonoids, Biotin, Pyridoxine HCL, Citric Acid, Parfum, Methylchloroidothiazolinone, Methylisothiazolinone, CI 19140, CI15985


Pojemność: 250 ml

Cena: 3 zł

źródło: www.barwa.com.pl



Od szamponu nie wymagam wiele. Wystarczy, że oczyszcza włosy i jest przyjemny w stosowaniu. Do pielęgnacji mam cały arsenał produktów włosowych: odżywki do spłukiwania i bez spłukiwania, maski regenerujące, spraye ochronne, oleje naturalne i mieszanki olejów.

Żaden z szamponów Barwy jeszcze mnie nie zawiódł, a wypróbowałam już kilka z serii Barwa Naturalna oraz Barwa Ziołowa. Robią dokładnie to, co do nich należy.

Jabłko Antonówka jest przeznaczony do codziennego mycia włosów normalnych. Pachnie ślicznie - dokładnie tak jak znany wszystkim zapach "zielonego jabłuszka", soczysty i w żadnym wypadku nie chemiczny. Szampon jest dość lejący, ale nie potrzeba go dużo na jedno użycie. Pieni się bardzo mocno.




Przede wszystkim genialnie oczyszcza włosy: począwszy od kurzu i brudu, poprzez łój do pozostałości produktów do stylizacji z silikonami. Uwielbiam to charakterystyczne skrzypienie włosów pod palcami przy zmywaniu szamponu! Tak naprawdę tylko używając szamponów Barwy mam pewność, że włosy zostały idealnie doczyszczone, nawet jeśli obciążone były masą odżywek i środków kondycjonujących. Błyskawicznie i skutecznie domywa także naturalne oleje, chociaż po olejowaniu częściej myję włosy Babydreamem.

Jak każdy szampon o prostym składzie mocno plącze włosy i trochę usztywnia. Wystarczy jednak zastosować dowolną odżywkę i kłopot znika. Antonówka nie wzmaga przetłuszczania, nie odświeża też włosów na dłużej. Nie ma jej co winić, bo jest to szampon do włosów normalnych, nie przetłuszczających. Włosy po myciu Antonówką mniej się elektryzują, są sypkie i błyszczące. Nie jest to jednak produkt, który włosy pielęgnuje, ale taki, który przygotowuje je do pielęgnacji. Nie wymagajmy więc od niego za dużo.

Opakowanie serii jest nieco niedzisiejsze, trochę przypomina mi szamponowe butle z lat 90. Odkręcany, duży korek i spory otwór w butelce raczej nie są wygodne w użyciu. Ja się przyzwyczaiłam i zupełnie mi to nie przeszkadza, jednak na początku wylewanie zbyt dużej ilości szamponu może irytować.

Na koniec to, co w Barwie lubię najbardziej, czyli cena. Za 250 ml szamponu bardzo dobrej jakości zapłacimy w markecie (np. w Auchan czy Tesco) całe ... 3 złote. Bardzo polecam, nie tylko Antonówkę, ale i pozostałe propozycje od Barwy.

czwartek, 12 lipca 2012

Paleta Glory z serii Olympic Collection od Sleek Make Up



Dzisiaj swatche najnowszej, jeszcze ciepłej palety Sleek Make Up - Glory, pochodzącej z limitowanej kolekcji Olympic Collection, zaprojektowanej przez markę z okazji Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Obok palety w serii ukazał się róż Honour oraz koloryzujący balsam do ust Pride Pout.

Jako sleekomaniaczka oczywiście musiałam zamówić, jak tylko pojawiła się w sprzedaży.





 Nazwy i kolory cieni pochodzą od linii londyńskiego metra.




Górny rząd od lewej:
- Tube: kremowy opalizujący złotem
- Overground: z pozoru beżowy, jednak na oku delikatny odcień łososia
- Bakerloo: perłowy, miedziany brąz
- Jubilee: iskrzące srebro, lekko opalizujące na wrzosowo
- Platform: matowa szarość
- Northern: głęboki odcień metalizowanego, atramentowego granatu

W świetle dziennym:


W świetle sztucznym:




Dolny rząd od lewej:
- District: metaliczna zieleń wpadająca w morski
- Hammersmith and City: słabiej napigmentowany odcień perłowego, malinowego różu
- Picadilly: metalizowany odcień kobaltu
- Circle: intensywna, kanarkowa żółć
- Victoria: śliczny, perłowy, lazurowy błękit
- Central: matowa, malinowa czerwień


W świetle dziennym: 


 W świetle sztucznym:



Po dwóch paletach matowych Darks i Brights (swatche tutaj: KLIK) Sleek wyprodukował coś dla mnie, czyli paletę ze znaczną przewagą perłowych cieni (maty znajdziemy w niej jedynie dwa). Zachwyciły mnie barwy Glory, szczególnie jestem pod wrażeniem żółci Circle - moim zdaniem najlepiej napigmentowanej i najładniejszej z dotychczasowych. Śliczny jest także błękit Victoria oraz bardzo oryginalne odcienie Overground i Jubilee. W zasadzie nie ma w palecie koloru, który by mi nie odpowiadał. Może tylko wymieniłabym jeden z cieni Northern i Picadilly na jakiś fiolecik.

Przyznam, że według mnie to jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza limitowana edycja Sleeka. Górny rząd pozwala nam wyczarować dzienne makijaże w brązach i szarościach. Dodając do takiego dzienniaka odrobinę dowolnego koloru z dolnego rzędu, mamy już mnóstwo kombinacji na codzienny, ale nie nudny makijaż.
Glory jest naprawdę uniwersalna, można poszaleć z barwami, jak i wykonać całkowicie stonowany i tradycyjny make up. Chociaż dostałam ją dopiero dzisiaj to wiem, że będzie to jedna z palet używanych przeze mnie najczęściej.

Glory jest też kolejną po Darks i Brights paletą w mojej kolekcji, pozbawioną charakterystycznego dla Sleeka tłoczenia - krateczki. Bardzo żałuję, że firma zrezygnowała z produkcji cieni z tym 'gofrowym' ornamentem. O ile przy matowych paletach tak tego nie odczułam, o tyle cienie perłowe znacznie bardziej kruszą się w opakowaniu. Tylko po zrobieniu swatchy na ręce paleta Glory (tzn. jej odcienie perłowe) wygląda jakby była używana przeze mnie przynajmniej kilka tygodni. Mam wrażenie, że cienie będą się szybciej zużywały. Poza tym dzięki tłoczeniom Sleek był rozpoznawalny, oryginalny pośród setek palet innych firm. Szkoda, mam nadzieję, że kiedyś krateczki powrócą.



Przy okazji zapraszam do polubienia profilu Księżniczkowych pasji bez ładu i składu na Facebooku:


środa, 11 lipca 2012

Konkurs! Do wygrania kosmetyki Under Twenty





Zapraszam na pierwszy, blogowy konkurs. Nagrodą jest zestaw kosmetyków Under Twenty:

2 w 1 Kremowy peeling mycie + złuszczanie
3 w 1 Żel myjący + peeling złuszczający+maska regulująca
Fluid matujący Effect Perfect Cover w odcieniu 120 natural matt


Warunkiem uczestniczenia w konkursie jest publiczne obserwowanie mojego bloga oraz odpowiedź na pytanie: Co robisz, by zawsze czuć się under twenty?

Jeśli chcesz wziąć udział w konkursie musisz mieć ukończone 18 lat lub zgodę rodzica/opiekuna oraz pozostawić pod tym postem komentarz według schematu:

Obserwuję blog jako: ...
Mój e-mail: ...
Odpowiedź na pytanie: ...


Jedynym jurorem będzie mój mąż, żeby nie było, że rozdaję kosmetyki po znajomości :) Próbowałam egzekwować od niego, jakie przyjmie kryteria wyboru, ale powiedział tylko, że wybierze odpowiedź, która mu się najbardziej spodoba. Tak więc za wiele Wam nie pomógł :)

Termin przyjmowania zgłoszeń upływa w dniu 28.07.2012 o godz. 23.59.

wtorek, 10 lipca 2012

Płyn micelarny Ziaja Ulga dla skóry wrażliwej




Płyn micelarny Ziaja Ulga to kolejny testowany przeze mnie płyn. Micel to u mnie towar deficytowy, który używam i zużywam na potęgę, więc na blogu często będą pojawiać się recenzje tej formy oczyszczania i demakijażu.

Najpierw słowo ze strony Ziai:

Dwufunkcyjny płyn micelarny do demakijażu i oczyszczania każdego rodzaju skóry wrażliwej. Zapewnia bezpieczeństwo stosowania, działa jak kojący kompres, zawiera tylko niezbędne składniki receptury.
preparat hypoalergiczny, bezzapachowy
0% barwników
0% parabenów
0% alkoholu
minimalna bezpieczna ilość konserwantów
przebadany okulistycznie
testowany pod kontrolą dermatologiczną

•  Łagodnie usuwa makijaż.
•  Delikatnie oczyszcza skórę.
•  Zmiękcza naskórek.
•  Przywraca naturalne pH




Cena: ok. 7 zł

Pojemność: 200 ml

źródło: www.ziaja.com

Skład: Aqua, Sodium Cocoamphoacetate, Propylene Glycol, Glycerin, Panthenol, Allantoin, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract, DMDM Hydantoin, Sodium Benzoate, Citric Acid.



Nie mam wrażliwej i alergicznej cery, mimo to lubię testować hypoalergiczne kosmetyki bez barwników i alkoholu w składzie, dlatego zdecydowałam się kupić "Ulgę". Używałam płynu do porannego przemywania twarzy oraz demakijażu po pracy. Jest łagodny, bezzapachowy, nie podrażnia twarzy ani oczu.

Dobrze oczyszcza skórę z makijażu, sebum, kurzu. Pozostawia na twarzy delikatną, prawie niewyczuwalną warstwę. Osoby, którym przeszkadza uczucie lepkości, czy denerwujący film na twarzy, mogą śmiało testować Ulgę. Mnie osobiście trochę brakuje uczucia świeżości przy tym płynie, choć rzeczywiście czuć nawilżenie skóry.

Płyn pieni się na waciku, co wydaje mi się dość dziwne jak na tego typu produkt i budzi nieco wątpliwości.
Dużo wcześniej używałam jeszcze dwóch miceli Ziai: Sopot Spa i z serii Jaśmin. Według mnie są bardzo podobne w działaniu do płynu Ulga, no i mają jedną wspólną cechę - nie radzą sobie z demakijażem oczu. O ile z cieniami jakoś Uldze szło, tak tusz do rzęs jedynie rozmazywała, a nie usuwała. Pozbyć się makijażu z tuszem wodoodpornym czy żelowym eyelinerem przy pomocy Ulgi jest już naprawdę trudno.

Płyn wystarczył mi na niewiele ponad miesiąc stosowania, ale micela używam w dużych ilościach, więc myślę, że normalnie starcza na dłużej. Butelka typowa dla Ziai - minimalistyczna, higieniczna, wygodna, przezroczysta, estetyczna.

Na kilku blogach oraz w katalogu Kosmetyk Wszech Czasów czytałam niepochlebne recenzje o płynie Ulga ze względu na konserwant DMDM Hydantoin (z powodu artykułu na Snobce). Nie dajmy się zwariować. Jeśli kosmetyk zwiera setną procenta nawet najgorszego konserwantu, to raczej nie spowoduje to raka ani przedwczesnego starzenia skóry. Negatywna ocena tylko ze względu na jeden obecny składnik wydaje mi się nieco przesadzona.

Polecam Ulgę do przemywania twarzy, do demakijażu oczu niekoniecznie. Myślę, że jeszcze nie raz sięgnę po różne płyny Ziai, przede wszystkim ze względu na niską cenę. Nieskuteczność w demakijażu oczu mi nie przeszkadza, bo używam miceli głównie do twarzy, do oczu wybieram płyny dwufazowe.

sobota, 7 lipca 2012

Lakiery z edycji Fruity od Essence - Peach Beauty i Mashed Berries


Lakierów mam całkiem sporo, ale stosunkowo niewiele w nich pasteli. W zasadzie poza zbiorem kilku kolorów z zeszłorocznej serii Pastel Palette od firmy Bell (uszczuplonego jeszcze przez kraksę lakierową w wykonaniu mojego męża) nie mam ich wcale.

Kiedy zobaczyłam nową serię limitowaną Essence - Fruity od razu wpadł mi oko odcień pastelowej, jasnej i kremowej brzoskwinki o wdzięcznej nazwie Peach Beauty (nr 02). Tak prezentuje się na paznokciach:




Jako drugi kolor wzięłam ostatecznie róż w odcieniu jasnej gumy balonowej z tyciutkimi, fuksjowo-brokatowymi dorbinkami nr 05 Mashed Berries (nazwa raczej średnio trafiona, bo z jagodami to on akurat wiele wspólnego nie ma). Wahałam się jeszcze między bananowym a kiwi, ale róż zwyciężył (zresztą jak zwykle).




Lakiery mają śliczne kolorki, efekt na paznokciach naprawdę bardzo mi się podoba. Kryją przeciętnie, ale jak na pastele całkiem nieźle. Brzoskwinka potrzebuje 3-4 warstw, róż nieco lepiej, bo 2-3. Najważniejsze, że nie smużą tak jak posiadane przeze mnie pastele Bell. Zmywają się idealnie, z odcieniem różowym też nie ma problemu mimo licznych, brokatowych drobinek. Schną w miarę szybko, chociaż brzoskwiniowy odbił mi się w pościeli. Mają wygodne pędzelki i estetyczne opakowania. Cena standardowa jak na Essence, bo 7,99 zł, czyli dla mnie ani dużo, ani mało. Można się skusić. Szkoda tylko, że nie wydrukowali nazw na buteleczkach. Trwałości obiektywnie nie ocenię, przez moje sztuczniaste pazury.







Skusiłyście się na coś z kolekcji Fruity? Widziałam na kilku blogach sorbetowy róż (aż się dziwię, że go nie kupiłam) i lakier w kolorze kiwi.

piątek, 6 lipca 2012

Sezonowe kotleciki z bobu i młodych ziemniaków



Uwielbiam bób pod każdą postacią, a w tym roku jemy go z mężem wyjątkowo dużo. Dzisiaj przepis na kotleciki z bobu z dodatkiem ziemniaków, które są miłą odmianą od tradycyjnego bobu polanego masełkiem z bułką tartą.Wymagają nakładu pracy i poświęcenia trochę czasu głownie przy łuskaniu bobu, ale są bardzo smaczne.




Składniki:
- 1 kg młodych ziemniaków
- 1 kg bobu
- cebulka z dużym szczypiorem
- 2 jajka
- 2 łyżki mąki ziemniaczanej
- przyprawy: suszony cząber, sól, pieprz
- bułka tarta
- olej do smażenia (użyłam z pestek winogron)

Potrzebne akcesoria:
patelnia, blender lub maszynka do mielenia

Ilość porcji: 8
Koszt potrawy: ok. 10 zł
Cena za porcję: 1,25 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas gotowania: ok 20 min
Czas przygotowania: ok. 30 min
Czas smażenia: ok. 20 minut

Bób gotujemy do miękkości, studzimy. Ziemniaki w mundurkach także gotujemy, studzimy.
Pozbywamy się łupin z bobu oraz obieramy ziemniaki. Bób z ziemniakami rozdrabniamy blenderem na puree (możemy też przecisnąć przez maszynkę). Szczypior z cebulką kroimy drobno i podsmażamy przez chwilę na patelni. Do masy bobowo-ziemniaczanej dodajemy szczypior z cebulką, 2 jajka, 4 łyżki bułki tartej, mąkę ziemniaczaną oraz osypujemy sporą ilością suszonego cząbru, doprawiamy też solą i pieprzem. Dokładnie mieszamy. Porcje masy obtaczamy w bułce tartej, smażymy jak kotlety mielone aż skórka będzie zarumieniona.




Są bardzo syte, ja jestem pełna już po zjedzeniu dwóch. Można je podawać z dowolnym sosem, najlepsze są gorące po zdjęciu z patelni. Nadają się na obiad lub kolację.


 

Blogbox - 3 edycja

Blogbox to zabawa blogerek zorganizowana przez Obsession. Jeśli jeszcze o niej nie słyszeliście, zapraszam do zapoznania się z zasadami na blogu organizatorki.

Paczuszkę dostałam już dawno temu, ale że ostatnio u mnie marnie z czasem, prezenty publikuję dopiero teraz. Wylosowała mnie SexiChic z bloga sexiprzygodazwizazem.blogspot.com.



Pudełeczko jest śliczne, misternie pooklejane wycinkami gazet i ulotek kosmetycznych. Będę przechowywać w nim kosmetyczne drobiazgi. Na pewno ozdobienie go wymagało mnóstwa pracy i precyzji. Bardzo dziękuję!



W środku kosmetyki były owinięte w kolorowe bibułki. Nie mogłam się doczekać, żeby je rozpakować.




Tadaam! A oto, co dostałam:
- Płyn micelarny Delii
- Olejek do kąpieli z mandarynką i drzewem sandałowym Bielendy
- Błyszczyk Fashion Colour Bell
- Maseczka z czarnego błota Mincera
- Maseczka oczyszczająca Flos-Leku

Chciałam bardzo podziękować SexiChic za cudnego blogboxa!  Trafiła z kosmetykami idealnie i naprawdę włożyła w to ogrom pracy i starań. Uczestnicząc w zabawie nawet nie pomyślałam, ze sprawi mi on tyle radości! Sama bym sobie takiego ładnego prezentu nie zrobiła.

Blogboxa, którego ja przygotowałam możecie obejrzeć tutaj: KLIK.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Koszmarki minionego czerwca - Lactacyd i płyn dwufazowy Nivea




W czerwcu przyszło mi używać dwóch wyjątkowo nieudanych kosmetyków, o których dziś napiszę parę słów. Na pierwszy ogień - emulsja do codziennej higieny intymnej Lactacyd.

Zapewnienia producenta:

Naturalna ochrona przed podrażnieniami okolic intymnych. Ze względu na zawartość naturalnego kwasu mlekowego, wspomaga naturalne mechanizmy obronne ciała przed zewnętrznymi podrażnieniami okolic intymnych dlatego szczególnie polecana do codziennej pielęgnacji okolic intymnych. Myje i odświeża oraz sprawia, że czujesz się komfortowo. Dostępna również w wariancie z pompką. Nie zawiera mydła. Zawiera kwas mlekowy.



Skład: Aqua, Magnesium laureth sulfate, Disodium laureth sulfosuccinate, Cocamidopropyl Betaine, Głyceryl Laurate, Głycol Distearate, Sodium Laureth Sulfate, Cocamide Mea, Laureth-10, Methyl Isothiazolinone, Methyl Chloro-lsothiazolinone, PEG-7 Głyceryl cocoate, Lactose, Milk Protein, PEG-55 Propylene Głycol Oleate, Propylene Głycol, Phenoxyethanol, Parfume, 5-Bromo-5-Nitro-1, 3-Dioxane, Propylene Głycol, Lactic Acid, Sodium Chloride.

źródło: www.lactacyd.pl


Cena: ok. 12 zł

Pojemność: 200 ml



Generalnie, kiedy mogę kupić polski kosmetyk - kupuję polski. Tak też jest z kosmetykami do higieny intymnej. Do tej pory używałam zamiennie płynów Mincera i Ziai (na blogu pisałam recenzję płynu Ziaja Med: KLIK), z których byłam bardzo zadowolona.

Kiedy czytam o różnych płynach do higieny intymnej na blogach czy forach, w kółko w komentarzach czy dyskusji pojawiają się stwierdzenia "ja używam Lactacyd", "polecam Lactacyd" itd. W radiu, telewizji też tylko Lactacyd i Lactacyd. Pomyślałam - coś w tym Lactacydzie musi być, skoro wszyscy kupują i polecają.

Przebolałam więc wyższą cenę oraz (co przyszło mi z większym trudem) producenta (Glaxo Smith Kline - brytyjski koncern farmaceutyczny, który wykupił akcje Polfy S.A - polskiego producenta leków, w dodatku testujący swoje produkty na zwierzętach) i kupiłam emulsję Lactacyd. Wszystko po to, by przekonać, się czy rzeczywiście jest taka dobra. Spodziewałam się porządnego produktu, jednak bez większych fajerwerków. Niestety, rzeczywistość okazała się być bardziej brutalna.

Emulsja ma kolor perłowy, jest lekko żółtawa i delikatnie (choć nieco sztucznie) pachnie rumiankiem, silnie się pieni. Wydawało mi się, że łagodny płyn do higieny intymnej powinien być raczej przezroczysty i bezzapachowy. Dalej jest już tylko gorzej ...

Od pierwszego użycia się nie polubiliśmy. Lactacyd spowodował potworne pieczenie, dosłownie jakbym się nacierała sproszkowaną papryczką chili (!). Po spłukaniu piany było już lepiej, pieczenie ustało, chociaż nie czułam odświeżenia, a jedynie lekką suchość i dyskomfort. Mniej więcej po tygodniu używania, podczas którego nadal towarzyszyły mi piekące sensacje, dorobiłam się strasznych, bolących podrażnień. Niestety używałam Lactacydu jeszcze przez kilka dni, później kupiłam nowy płyn (AA Intymna Pro Harmony) i dzięki temu wszystko wróciło do normy już po dwóch dniach.

Nie zrezygnowałam z Lactacydu od razu, bo nie byłam przekonana o tym, że to on wyrządza mi tyle krzywdy. Owszem, wszystko mnie piekło po użyciu, ale nigdy wcześniej nie miałam żadnych sensacji spowodowanych przez kosmetyk do higieny intymnej i praktycznie nie brałam go pod uwagę jako winowajcę podrażnień. Obawiałam się nawet, że nabawiłam się jakiegoś grzyba, czy innej choroby. Miałam wrażenie, że wyniszczyła się cała flora bakteryjna. Dobrze, że przyszło mi do głowy, żeby zmienić płyn do higieny intymnej zanim zrobiłam z siebie czubka u lekarza.

Nigdy więcej!




A teraz drugi koszmarek - płyn dwufazowy do demakijażu oczu Nivea Visage.


Obietnice producenta:

Delikatnie i efektywnie usuwa nawet najbardziej trwały makijaż oraz tusz. Chroni delikatne okolice oczu i pielęgnuje rzęsy. Wzbogacony w ekstrakt z bławatka. 




Skład: Aqua, Isododecane, Cyclomethicone, Isopropyl Palmitate, Helianthus Annuus Seed Oil, Centaurea Cyanus Flower Extract, Sodium Chloride, Trisodium EDTA , Phenoxyethanol, Methylisothiazolinone, CI 60725 , CI 61565.


źródło: www.nivea.pl

Cena: ok. 13 zł

Pojemność: 125 ml 


Pod koniec maja skończył się mój ulubiony płyn dwufazowy do demakijażu z bławatkiem Yves Rocher (pisałam jego recenzję na blogu tutaj: KLIK), musiałam kupić coś na szybko. Wybór padł na dwufazę Nivei. Miałam już ją kilka lat temu, kiedy dostałam w ramach testów z Klubu Recenzentki na portalu Wizaz.pl. Wspominałam całkiem dobrze, więc wrzuciłam do koszyka.

Fazy płynu trudno się mieszają (w zasadzie to właściwie się nie łączą), trzeba potrząsać butelką znacznie dłużej niż przy innych płynach, a i tak błyskawicznie się rozwarstwia. W efekcie na płatek kosmetyczny wylewamy tylko jedną fazę płynu.

Usuwa makijaż całkiem nieźle - bardzo dobrze rozpuszcza tusz do rzęs, oczywiście także cienie i kredki. Nie rozmazuje, a właśnie rozpuszcza i zbiera na płatek, choć nie zawsze idealnie i do końca. Niestety serwuje przy tym potworne pieczenie i podrażnienie powiek. W kontakcie z płynem oczy szczypią i łzawią, spojówki są zaczerwienione, jednak już po chwili te objawy ustępują.

Męczę się i męczę z Niveą, bo jest w miarę skuteczna i szkoda mi jej wyrzucić, jednak komfort stosowania pozostawia wiele do życzenia. Cena dość wysoka, opakowanie standardowe - nawet ładne i wygodne.

Nie wiem, co zmieniło się przez ten czas - czy moje oczy zrobiły się bardziej wymagające, czy może zmienili coś w składzie płynu. Kiedyś mi służył, a teraz już wiem, że na pewno nie powtórzę zakupu.




Obydwa produkty, Lactacyd i płyn Nivea, odradzam alergikom i wrażliwcom. Ja do takich nie należę, a narobiły mi mnóstwo szkody. Pisząc tego posta skojarzyła mi się scena z Kariery Nikosia Dyzmy, kiedy to Nikoś na konferencji prasowej przekonuje, że tylko to co polskie, jest dobre, a co zagraniczne szkodzi. Tyle razy wybieram polskie marki i jestem zadowolona, dobrze mi służą, czego zwykle nie mogę powiedzieć o kosmetykach zagranicznych koncernów, reklamowanych, droższych i testowanych na zwierzętach.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...