piątek, 23 grudnia 2011

Śledzie na Wigilię

Dziś dwa przepisy na śledzie, które zagoszczą u mnie na tegorocznym wigilijnym stole.

Różowa sałatka śledziowa

Korzystałam z tego przepisu, ale znacznie go zmodyfikowałam (m.in. użyłam mniej śledzi, dodałam ser żółty).

Składniki:
- 0,5 kg śledzi matijasów
- 2 białe cebule
- 40 dag sera żółtego
- półlitrowy słoik buraków marynowanych (polecam buraki w wiórkach Chira z Lidla)
- 4 łyżki majonezu
- 4 łyżki śmietany 18%
- 3 łyżeczki musztardy
- szczypta czarnego pieprzu

Śledzie moczymy około pół godziny w wodzie. W tym czasie kroimy cebulę w kostkę, a ser trzemy na tarce o dużych oczkach. Łączymy cebulę z buraczkami odsączonymi z zalewy, serem żółtym, majonezem, śmietaną i musztardą. Na koniec dokładamy śledzie pokrojone w paski i przyprawiamy pieprzem. Wstawiamy do lodówki na co najmniej kilka godzin.

Ilość porcji: 15
Koszt potrawy: ok. 20 zł
Cena za porcję: 1,30 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 10 min
Czas moczenia śledzi: ok. 30 minut
Czas chłodzenia: kilka godzin

Śledzie musztardowe a la Lisner


Bardzo lubię filety śledziowe w sosie musztardowym Lisnera, ale rzadko sobie na nie pozwalam, bo zwyczajnie są za drogie. Dwa nieduże płaty w zalewie za ponad 5 zł to naprawdę sporo. Poszperałam trochę w internecie, znalazłam coś podobnego klik, pozmieniałam trochę proporcje i wyszły rewelacyjnie. Polecam szczególnie wielbicielom musztardy.

Składniki:
- 1 kg śledzi matijasów
- słoik musztardy francuskiej Kamisa
- pół słoika musztardy Dijon Kamisa
- 600 g śmietany 18% (duży i mały kubełek)
- 4 czerwone cebule
- 50 ml octu winnego
- 50 ml oliwy z oliwek
- 30 g cukru
- 3 łyżeczki kurkumy (dla koloru)

Śledzie moczymy około pół godziny w wodzie. W tym czasie kroimy bardzo drobno cebulę, którą następnie sparzamy przez chwilę wrzątkiem. Odlewamy z cebuli wrzątek i dodajemy resztę składników: musztardy, śmietanę, ocet winny, oliwę, cukier i kurkumę (żeby nie wyrzucać resztek musztardy razem ze słoikiem można wypłukać go octem winnym przed dodaniem). Mieszamy wszystko dokładnie. Wymoczone śledzie kroimy w paski i łączymy z musztardowym sosem. Całość wstawiamy do lodówki na około dobę, aby smaki dobrze się przegryzły.
Możemy oczywiście zmieniać proporcje dodając więcej lub mniej śmietany czy musztardy w zależności od tego jak ostry smak lubimy.

LinkIlość porcji: 15
Koszt potrawy: ok. 25 zł
Cena za porcję: 1,70 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 15 min
Czas moczenia śledzi: ok. 30 minut
Czas chłodzenia: doba

niedziela, 18 grudnia 2011

Wyniki rozdania

Przepraszam za opóźnienie, ale nie wyrobiłam się wcześniej. Żeby nie przeciągać, ogłaszam wyniki losowania.

Zestaw I czerwony wygrywa: LastTime

Zestaw II zielony wygrywa: yesiwantyouback

Zestaw III złoty wygrywa: qbritneyqZa moment roześlę maile z prośbami o adres. Wyślę nagrody najszybciej jak się da :)
Dziękuję za udział w zabawie, gratuluję zwyciężczyniom i zapraszam na kolejne, księżniczkowe rozdania.

niedziela, 11 grudnia 2011

Słodkości, słodkości ...

Dziś słodko, truflowo, migdałowo, pralinowo, i co tam jeszcze ...
W pierwszej kolejności opowiem moje wrażenia związane z migdałowym balsamem do ciała 'Słodkie trufle i migdały' Farmony z serii Sweet Secret. Najpierw kilka słów od producenta:
Wyjątkowy kosmetyk do pielęgnacji ciała o delikatnej, jedwabistej konsystencji i fascynującym zapachu został stworzony z myślą o tym, by rozpieszczać zmysły i ciało.
Powstał na bazie słodkich trufli i migdałów, dzięki czemu skutecznie pielęgnuje skórę, a do tego obłędnie pachnie, pozostawiając długotrwały, urzekająco słodki zapach. Regularne stosowanie migdałowego balsamu do ciała daje uczucie wypielęgnowanej, jedwabiście gładkiej i pachnącej skóry. Bogata receptura delikatnie pieści skórę, doskonale ją nawilża, wygładza i regeneruje przywracając aksamitną gładkość, miękkość i delikatność, a wyjątkowo apetyczny, zniewalająco słodki zapach relaksuje i odpręża, zapewniając dobry nastrój i uczucie komfortu.
Sposób użycia: Balsam delikatnie wmasować w skórę. Stosować codziennie rano i/lub wieczorem.
Pojemność: 225ml
Cena: ok. 13 zł

Składniki: Aqua, isopropyl myristate, propylene glycol, cyclomethicone, paraffinum liquidum, parfum, glyceryl stearate citrate, glyceryl stearate, butyrospermum parkii, prunus amygdalus seed oil, cetearyl alcohol, prunus amygdalus seed extract, glycerin, theobroma cacao extract, phenoxyethanol, methylparaben, butylparaben, ethylparaben, propylparaben, panthenol, xanthan gum, disodium edta, acrylates/c10-30 alkyl acrylate crosspolymer, jojoba esters, iron oxides, sodium hydroxide, benzyl benzoate, coumarin, ci 19140, ci 16255, bha

Źródło: www.farmona.pl


Ostatnio nie mam szczęścia do pielęgnacyjnych balsamów. Ten zachwycił mnie w drogerii zarówno opakowaniem jak i przepięknym zapachem migdałów, ale po wypróbowaniu na skórze byłam zawiedziona.
Ma lejącą konsystencję - zdecydowanie jest to mleczko, a nie balsam do ciała. Pachnie cudownie aromatem migdałowym do ciasta, niestety tylko w opakowaniu. Po zetknięciu ze skórą nie czuję już nic z tytułowej woni, ale taki standardowy, balsamowy zapach, w dodatku jełczejący. Zawiera czarne, malutkie drobinki, które wsmarowują się razem z balsamem - nie wiem do czego one służą, pewnie tylko do ozdoby.
Co do samego działania to nawilża, ale nie spektakularnie. Dla mojej skóry wystarczająco, nie polecam jednak bardziej wymagającym w tym względzie konsumentkom. Jest skandalicznie niewydajny. Nie miałam jeszcze produktu do pielęgnacji ciała, który znikałby z opakowania w takim tempie. Biorąc pod uwagę jeszcze mniejszą od innych balsamów pojemność (225 ml) nie starcza nawet na miesiąc.

Chciałam się też podzielić z Wami odkryciem wspaniałych słodkości - pralinek z oferty "Kulinarne życzenia na święta" dyskontu Biedronka.
W Mikołajki wybrałam się do sklepu po Ferrero Rocher - ulubione pralinki mojego męża, żeby zrobić mu niespodziankę. Jak na złość nigdzie ich nie było, ale przy okazji wstąpiłam po drodze do Biedronki, żeby zrobić pozostałe zakupy. No i w ten sposób odkryłam:

Mieszanka pralin z nadzieniem czekoladowym Selection Witor's
16,99 zł
800 g (!)
Wyborne nadziewane czekoladki z pewnością będą prawdziwym diamentem w niezwykle bogatej palecie bożonarodzeniowych rarytasów.

Źródło: www.biedronka.pl

W paczce mamy trzy rodzaje pralin:
- Milk
Najpyszniejsze z całej mieszanki, ledwo ocalała ostatnia sztuka do tego zdjęcia. Wnętrze to delikatna, puszysta biała czekolada, w której zatopione są czekoladowe, ryżowe chrupki. Na zewnątrz warstwa mlecznej czekolady.
- Hazelnut
Podobnie jak Milk oblane grubą, mleczną czekoladą. W środku mamy krem orzechowo-czekoladowy z malutkimi, ryżowymi chrupkami. Dla wielbicieli orzechów - wyborne.
- Dark
Nie mogę się o nich wypowiedzieć, bo zwyczajnie nie lubię ciemnej, gorzkiej czekolady i nie próbowałam. Mężowi za to bardzo smakują.

Kiedyś podchodziłam z rezerwą do dyskontowych, sezonowych produktów. Z czasem bardzo się przekonałam, że nie warto przepłacać za reklamowane produkty w drogich sklepach.
Dla porównania wspomniane czekoladki Ferrero Rocher kosztują ok. 20 zł za 200 g, czyli ilość pralin biedronkowych kosztowałaby w tej cenie ok. 70 zł.
Jeśli nie macie pomysłów na prezenty dla najbliższych, a wiecie, że ucieszą ich słodkości, naprawdę gorąco polecam te praliny. Opakowanie reklamówkowe może nie jest wyjściowe, ale w środku czekoladki owinięte są bardzo estetycznie. Wystarczy je przełożyć do ozdobnego pudełka czy plastikowego woreczka przewiązanego wstążką.
Nie policzyłam dokładnie, ile ich jest w opakowaniu (za szybko zniknęły), ale szacowałabym na ok. 60 sztuk. Możecie sobie policzyć, ile kosztowałoby 60 sztuk np. sławnego Rafaello ...

wtorek, 6 grudnia 2011

Bananowy post

Dziś będzie bananowo. Na początek przepis na proste drobiowe curry z bananami i rodzynkami.
Składniki:
- ok. 0,5 kg piersi z kurczaka
- 3-4 dojrzałe banany w zależności od wielkości
- spora cebula
- garść rodzynek
- kieliszek wódki
- 1,5 szklanki bulionu
- 3 łyżeczki curry
- 0,5 łyżeczki słodkiej papryki
- sól, pieprz
- oliwa do smażenia

Potrzebne akcesoria:
duża patelnia lub rondel

Ilość porcji: 6
Koszt potrawy: ok. 18 zł
Cena za porcję: 3 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 15 min
Czas smażenia i duszenia: ok. 20 minut
Rodzynki namaczamy w wódce aż napęcznieją. Piersi i cebulę kroimy w kostkę.
Na dużej patelni lub w rondlu rozgrzewamy oliwę, dodajemy cebulę i kurczaka. Kiedy się podsmażą, dolewamy bulion i wrzucamy przyprawy. Dusimy przez kilkanaście minut. W tym czasie obieramy banany i kroimy w plastry grubości centymetra. Kiedy mięso jest już miękkie dodajemy rodzynki (razem z wódką) i banany. Chwilę podgotowujemy, aż banany zaczną się lekko rozpadać, a sos zgęstnieje.
Podajemy z ryżem (najbardziej smakuje mi biały zmieszany z brązowym w proporcji 2:1).
To świetne danie obiadowe dla wszystkich wielbicieli bananów i mięs z owocami. Mój mąż raczej nie przepada za takimi wynalazkami na obiad (mięso musi smakować jak mięso, a nie jak dżem), ale to danie wyjątkowo lubi. Przygotowywałam je na dwa przyjęcia: z rodziną i ze znajomymi. Wszyscy bez wyjątku chwalili i chociaż zrobiłam więcej na zapas, nie została ani jedna porcja.
Teraz kosmetycznie, czyli odżywka bananowa z The Body Shop. Najpierw kilka słów od producenta:
Lekka bananowa odżywka do włosów swoje właściwości odżywcze i intensywny zapach zawdzięcza ekwadorskim bananom, które stanowią główny jej składnik. Dzięki odżywce bananowej włosy są miękkie, lśniące i odżywione. Nowa seria Anita`s Favourites ma w swojej ofercie kultowe produkty firmy The Body Shop, stawia również mocno na ekologię. Bananowa odżywka do włosów została po raz pierwszy wypuszczona na rynek w roku 1988.
Źródło: www.wizaz.pl

Skład: Aqua, Musa Paradisica Fruit, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Phenoxyethanol, Hydroxyethylcellulose, Lecithin, Propylene Glycol, Panthenol, Parfum, Benzyl Alcohol, Sodium Hydroxide, Ascorbic Acid, CI 15985, CI 19140.
Jeśli chodzi o sam skład to mamy w niej nawilżające emolienty, które zapobiegają utracie wody, antystatyk, wzmacniający pantenol, składniki odżywcze: banana (już na drugim miejscu w składzie) i lecytynę. (Pomoc: klik)
Opakowanie: 250 ml
Cena: 19 zł
Nie kupuję raczej drogich kosmetyków, zwykle wybieram tanie i sprawdzone polskie firmy. W TBSie byłam kilka razy, zawsze zachwycałam się wszystkim co na półkach i wychodziłam z pustymi rękami. To dla tego, że nie lubię przepłacać i jeśli wiem, że mogę kupić np. dobre masło do ciała w cenie 10 zł, to nie wydam na nie ponad 6 razy tyle tylko dlatego, że zachwyca mnie opakowanie i zapach. Jednak coś mnie do tego sklepu ciągle ciągnęło. Od kiedy pierwszy raz niuchnęłam zapach bananowej serii do włosów - przepadłam i musiałam skusić się na zakup. Wybór padł na odżywkę.
Przede wszystkim wspomniany zapach jest genialny, bardziej bananowy od samych bananów i według mnie jeszcze bardziej smakowity. Często wchodzę do łazienki, otwieram butelkę i pierwsze co robię to ją niucham. Konsystencja także wspaniała (jak zmiksowane banany a la gerberek dla maluchów), gęsta, niespływająca z włosów, o pięknym kolorze surowego żółtka. Wszystko to sprawia, że pod względem przyjemności używania nie ma sobie równych.
Nigdzie na opakowaniu nie ma informacji w jaki sposób jej używać (spłukiwać czy nie, ile trzymać na włosach itp.). Nakładałam ją na włosy po myciu, wmasowywałam chwilę i spłukiwałam. Czasami jeśli miałam więcej czasu rano, trzymałam ją parę chwil dłużej. W takim wydaniu niestety nie była idealna. Owszem odżywiała porządnie, bo włosy stały się dzięki niej zdrowsze i bardziej lśniące. Chroniła też końcówki. Jednak zdarzało jej się obciążać i o dziwo nie pomagała w rozczesywaniu, co zwykle potrafią nawet bardzo słabe odżywki. Z czasem odkryłam, że po dłuższym płukaniu nie było już takich efektów ubocznych.
Któregoś dnia skończyła się maska Wax L'Biotici i w jej zastępstwie użyłam odżywki TBSowej. W ciepłej kąpieli nałożyłam odżywkę, założyłam czepek i długo się namaczałam (uwielbiam od czasu do czasu wyleżeć się w wannie). Efekt mnie powalił - włosy stały się genialnie miękkie, pięknie układające i błyszczące. Polubiłam ją tak jak dwie moje inne topowe maski: wspomnianą Wax i Glorię Polleny-Malwy.
Zaskakująco wydajna, używam jej mniej więcej co drugi dzień (choć oszczędnie) od czterech miesięcy i dopiero dobijam do dna. Dawno nie miałam tak wydajnego produktu do włosów. Rekompensuje to wysoką cenę. Nie przeszkadza mi twarda butla (plus za recykling), dla mnie jest wygodna. Podoba mi się też design opakowania.
Żeby było już całkiem bananowo - piosenka na koniec. Chyba każdy wie już jaka.
Dla mnie maksymalnie energetyczna i pozytywna, zawsze jak widzę to nagranie z Opola to nogi mi się same podrywają i buzia śmieje. Niby o jakiś bananach, szumie morza, hamaku i śniadych pięknościach, ale w czasach komuny to musiało "dech zapierać".
Żałuję czasami, że nie jestem jakieś piętnaście lat starsza. Pewnie wtedy zamiast do Briana i reszty Backstreet Boys, wzdychałabym do tych białych garniturów i lakierków. Ach, cudowne lata 80.

sobota, 3 grudnia 2011

Kruche ciastka z gofrownicy - nieudany eksperyment

Chciałam spróbować jakiegoś nowego przepisu na ciastka. Lubię kiedy słodkości nie tylko pysznie smakują, ale też ciekawie wyglądają, a do tego są łatwe w przygotowaniu i zawsze się udają. Hmm, trochę dużo tych wymagań.
Znalazłam w internecie przepis na kruche ciastka z wykorzystaniem gofrownicy, który bardzo mnie zaciekawił (klik) i postanowiłam go przetestować.

Składniki :
- 500 g mąki
- 250 g cukru
- 4 jajka
- pół kostki margaryny
- pół kostki masła
- 5 saszetek cukru wanilinowego (ja użyłam 3 podwójnych saszetek)

W pierwszej kolejności topimy tłuszcze w rondelku. Następnie wyciągamy robota kuchennego, instalujemy końcówkę do wyrabiania ciasta i wrzucamy do urządzenia pozostałe składniki: mąkę, cukry, jajka. Włączamy mieszadło. Kiedy wszystko ładnie się połączy, dolewamy ostudzone (!) tłuszcze z rondla. Włączamy ponownie mieszanie aż do całkowitego wyrobienia ciasta.
Do wykonania ciasta możemy oczywiście w zastępstwie robota kuchennego użyć miksera. Ja używam robota z prostej przyczyny - jestem wrodzonym leniem i jeśli mam do wyboru trzymać ciężki mikser i majstrować nim w tą i z powrotem, a wrzucić wszystko do robota i włączyć przycisk, wybieram rzecz jasna to drugie. Pomyślicie pewnie, że i tak dodaję sobie przez to pracy, bo mam więcej zmywania i składania maszyny, niż to warte. Może i tak jeśli robię to sama, ale od czego ma się ukochanego męża, w dodatku spragnionego ciastek ... :)
Trochę się rozgadałam, już wracam do głównego wątku. Gotowe ciasto wkładamy do lodówki na ok. godzinę. Po tym czasie wyjmujemy je i nakładamy porcje wielkości łyżki stołowej do dwóch "przegródek" nagrzanej gofrownicy (przepraszam, ale nie znajduję lepszego słowa - mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli). W oryginalnym przepisie, na którym się wzorowałam należy najpierw lepić z ciasta kulki, co moim zdaniem jest zupełną stratą czasu. Zamykamy gofrownicę i pieczemy aż ciastka nabiorą złotobrązowego koloru (ok. 3-4 minuty).
Niestety pieczenie ciastek to udręka. Wychodzi ich ok. 40 sztuk, więc upieczenie wszystkich zajmuje grubo ponad godzinę. Co chwilę trzeba patrzeć, czy się nie przypalają. Nie można zająć się w trakcie niczym innym, bo co można robić przerywając sobie co kilka minut? Wściekałam się nad tą gofrownicą, ale liczyłam że chociaż wynagrodzę robotę sobie i mężowi smacznymi ciastkami.
Ciepłe były naprawdę pyszne, dokładnie takie jak oczekiwałam - idealnie słodkie i idealnie kruche. Za radą twórczyni przepisu pozwoliłam sobie tylko na jedno ciastko na ciepło (mężowi mimo mojego pilnowania i narzekania udało się zwinął pięć ciastek), bo podobno lepsze są po kilku dniach, przechowywane w szczelnym opakowaniu. Tak też zrobiłam. Schowałam ciastka do pudełka, wyciągam już na drugi dzień (nie mogłam się powstrzymać) i ... twarde prawie jak kamień. Smakowały jak stare, suche herbatniki. Po kilku dniach wcale nie było lepiej. Można było je zjeść maczając w herbacie albo ryzykować utratę zębów.

Potrzebne akcesoria:
rondelek, robot kuchenny (lub mikser i miska), gofrownica

Ilość porcji: 40
Koszt potrawy: ok. 6 zł
Cena za porcję (ciastko): 0,15 zł
Trudność: Łatwe (ale wkurzające!)
Czas przygotowania ciasta: 15 min
Czas chłodzenia w lodówce: 1 h
Czas pieczenia: 1,5 h

Generalnie nie polecam tego przepisu. Możecie spróbować zrobić z mniejszej porcji i zjeść na ciepło. Ja już więcej się nie skuszę, bo znam inne przepisy na smaczniejsze i mniej pracochłonne ciastka, które na pewno wcześniej lub później pojawią się na blogu.
No cóż, eksperymenty w kuchni nie zawsze się udają. Nawet księżniczkom :)

poniedziałek, 28 listopada 2011

Pink (Burn) Sugar, czyli perfumowo po raz pierwszy



Pink Sugar jest pierwszym zapachem marki Aquolina, producenta włoskich kosmetyków. Perfumy zostały wprowadzone w 2004 roku.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: pomarańcza sycylijska, liście figowca, maliny, bergamotka
nuta serca: konwalia, czerwone porzeczki, wata cukrowa, lukrecja
nuta bazy: wanilia, karmel, piżmo

Źródło: www.fragrantica.com


Na początku uderza lekko spalenizną (jak z palenia opon), która przechodzi w zapach porównywalny do woni unoszącej się znad maszyny do robienia waty cukrowej. Budzi to u mnie pozytywne wspomnienia dzieciństwa (ach, to oczekiwanie na gotową watę). Później to już sam palony, skarmelizowany cukier - niucham, zamykam oczy i widzę rondelek z palonym na karmel cukrem. Gdzieś tam jeszcze próbuje przebić się odrobina lukrecji, co jeszcze dodaje słodyczy. To bez wątpienia najbardziej słodko-ulepny zapach jaki kiedykolwiek testowałam.
Kiedy patrzę na listę nut zapachowych to zastanawiam się skąd się one biorą: konwalia, pomarańcza, bergamotka, czerwone porzeczki ... Żadnej z nich w Pink Sugar nie wyczuwam ani odrobinę.





Wiele osób ten zapach zauważa, pytają co tak intensywnie pachnie. Co ciekawe każdy wyczuwa w nim inne nuty np. moja mama: "Co to za zapach? Kokos?" (O matko, w życiu bym tam kokosa nie wyczuła...); koleżanka ze studiów: "Oooo, jak ładnie słodko, waniliowo pachnie" (powiedziałabym już raczej, że karmelowo choć w składowych nutach rzeczywiście wanilia jest).
W towarzystwie Pink Sugar zdarzają się też śmieszne sytuacje np. kiedy przebiegałam w pośpiechu obok stoiska cukierniczego w hipermarkecie, usłyszałam za sobą męski głos: "Uuueee, ale im się coś przypaliło".
To chyba najbardziej trafny komentarz dotyczący tych perfum.

Lubię go, naprawdę. Idealny na chłodne dni, rozgrzewa mnie i przywołuje miłe chwile. Przyjemnie spaceruje się z nim w samotności.
Używałam go często wczesną wiosną, teraz czasem zasypiam z nim na nagdarstku. Nie jest to zapach bez którego żyć bym nie mogła, ale wiem, że kupię flakon jak tylko wypsikam ostatnie posiadane krople.



Diabelnie trwały zapach. Nie spotkałam się jeszcze z inną wodą toaletową, która utrzymywałaby się tyle godzin na skórze, jest naprawdę nie do zdarcia (wiele edp mogłoby się od niej nauczyć tej trwałości). Przez te wszystkie godziny nie rozwija się, pozostaje sobą od początku do końca - Pink (Burn) Sugarem.

Cena w granicach 80-120 zł za 100 ml w perfumeriach internetowych (perfumeria.pl; dolce.pl), tester można kupić już za 75 zł (e-glamour; perfumeria.pl). Nie widziałam Pink Sugar w stacjonarnych perfumeriach, ale możliwe że przeoczyłam. Proszę o uświadomienie, jeśli ktoś ma informacje na ten temat.

czwartek, 24 listopada 2011

Pierwszy giveaway!

Jako że blog dopiero startuje, chciałam Was czymś obdarować na dobry początek. Niedługo Święta Bożego Narodzenia, więc jest to świetna okazja na drobne rozdanie. Ze świętami kojarzą się trzy kolory: czerwony, zielony i złoty. Prezenty poukładałam więc kolorystycznie:

Zestaw I
Upominek na czerwono

dwie pary kolczyków mojego autorstwa wykonanych ze szklanych koralików i elementów posrebrzanych ze srebrnymi biglami
ozdoby do paznokci
próbki fabryczne perfum Puma Free Flowing edt i Escada Ocean Lounge edt
błyszczyk Daisy Duck marki H&M

Zestaw II
Upominek na zielono

dwie pary kolczyków mojego autorstwa wykonanych ze szklanych koralików i perełek, masy perłowej oraz elementów posrebrzanych ze srebrnymi biglami
ozdoby do paznokci
próbka fabryczna perfum Isabella Rosselini Manifesto edt
Vipera Lakier pękający Salamandra
świąteczna figurka

Zestaw III
Upominek na złoto

dwie pary kolczyków mojego autorstwa wykonanych ze szklanych koralików i perełek oraz elementów posrebrzanych ze srebrnymi biglami
ozdoby do paznokci
próbka fabryczna perfum Escada Marine Groove edt
puder prasowany odcień Tea Rose Constance Caroll
rozświetlacz do twarzy i ciała kolor Sun Goddes Sleek MakeUp
Warunkiem uczestnictwa w losowaniu jest publiczne obserwowanie mojego bloga (1 los).
Dodatkowe losy można uzyskać:
- informując o giveaway na swoim blogu, ze zdjęciem i linkiem do tego posta (2 losy)
- dodając blog do blogrolla (2 losy)
Poza tym każda osoba, która do tej pory udzielała się na blogu, otrzymuje także dodatkowy los.

Proszę o wpisanie komentarza pod tym postem z wybranym zestawem, nickiem pod którym obserwujesz bloga, mailem kontaktowym i informacjami o dodatkowych losach.

Na wpisy czekam do 18 grudnia do godziny 20:00.
O godzinie 22:00 zostanie ogłoszony wynik losowania. Prezenty roześlę 19 grudnia tak, by zdążyły jeszcze pod choinkę :)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Karkówka, która robi się sama



Wiem, że czekacie na wypieki. Obiecuję, że już wkrótce będą jakieś słodyczowe posty.
Dzisiaj umieszczam przepis na karkówkę, która od lat jest przebojem na stole w mojej rodzinie. Nie tylko dlatego, że smakuje wspaniale, ale także jest tania, a przygotowanie nie zajmuje czasu ani uwagi. To naprawdę banalny przepis i nawet najbardziej początkowi kucharze sobie poradzą.




Składniki:
- ok. 0,5 kg karkówki
- ok. 0,5 kg pieczarek
- zupa cebulowa w proszku (polecam Knorr)
- szklanka wody
- pieprz

Potrzebne akcesoria:
garnek z pokrywką, tłuczek

Ilość porcji: 4
Koszt potrawy: ok. 16 zł
Cena za porcję: 4 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 10 min
Czas gotowania: ok. 30 minut


Karkówkę kroimy w cienkie plastry, lekko rozbijamy tłuczkiem, a następnie oprószamy pieprzem i obtaczamy w zupce cebulowej. Pieczarki dokładnie myjemy i kroimy w ćwiartki. W garnku układamy warstwami pieczarki i karkówkę (na dnie garnka muszą być pieczarki!), podlewamy wodą i ustawiamy na gazie. Gotujemy pod przykryciem na małym ogniu przez 30-40 minut.
Tak jak w tytule posta - karkówka robi się sama. Nie trzeba jej pilnować, obracać kotletów itd. Nic nam się nie przypali, gdyż pieczarki puszczają wodę i już po kilku minutach mięso dusi się w wywarze.

wtorek, 15 listopada 2011

Ziaja Rebuild - żel chłodzący i żel rozgrzewający

Na jesień postanowiłam wziąć się za siebie i trochę poćwiczyć. Zwykle ochota na bieganie przechodziła mi po góra trzech dniach, czasami dłużej udało mi się wytrzymać ćwicząc 8 minut abs, buns czy legs. Tak czy siak zanim pojawiały się efekty, mój zapał spadał do zera.
Tym razem na szczęście jest inaczej. Kończę właśnie drugi miesiąc programu Turbo Fire z instruktorką Chalene Johnson. Opowiem Wam o tym innym razem dokładniej. Dzisiaj będzie o dwóch pomocnikach, którzy razem ze mną walczą o zgubienie centymetrów i jędrniejszą skórę.







Opis i dwa zdjęcia produktów ze strony
www.ziaja.com:
Rebuild Termo Wyszczuplanie Żel chłodzący
najlepsze efekty uzyskuje się stosując preparat:
- po ćwiczeniach: fitness, aerobic
- po gruboziarnistym peelingu
Działanie:
Zapobiega gromadzeniu się substancji lipidowych.
Aktywuje spalanie tkanki tłuszczowej.
Wzmacnia i poprawia strukturę skóry.
Zapewnia orzeźwiające uczucie chłodu.
Sposób użycia:
Żel intensywnie wmasować w skórę rozpoczynając od łydek w kierunku bioder. Najlepsze efekty uzyskuje się stosując produkt systematycznie każdego dnia.
Substancje aktywne:
ekstrakt z miłorzębu japońskiego, ekstrakt z mięty pieprzowej, bio-ca2+ coralliny officinalis, phytocomplex anticellulit Opakowanie: 270 ml
Cena: ok. 17 zł



Rebuild Termo Wyszczuplanie Żel rozgrzewający
najlepsze efekty uzyskuje się stosując preparat:
- przed ćwiczeniami: fitness, aerobic
- po gruboziarnistym peelingu
- po rozgrzewającej kąpieli
Działanie:
Zawiera kapsaicynę, która daje stopniowy efekt rozgrzania skóry. Zapewnia delikatne, równomierne uczucie ciepła. Ogranicza gromadzenie substancji lipidowych. Przyspiesza spalanie tkanki tłuszczowej.
Sposób użycia:
Żel intensywnie wmasować w skórę rozpoczynając od łydek w kierunku bioder. Po każdej aplikacji umyć ręce. Najlepsze efekty uzyskuje się stosując produkt systematycznie każdego dnia.
Substancje aktywne:kapsaicyna z papryki cayenne, ekstrakt z miłorzębu japońskiego, bio-ca2+ coralliny officinalis
Opakowanie
: 270 ml
Cena: ok. 17 zł

Zaczynając ćwiczenia na początku września było jeszcze bardzo ciepło, dlatego w sklepie zdecydowałam się na żel chłodzący Ziaja Rebuild. Mam zaufanie do tej marki, bo żaden produkt mnie nie zawiódł, a wiele z nich gości na stałe w mojej pielęgnacji. Po powrocie do domu przeczytałam jednak sporo negatywnych opinii o tym żelu w katalogu Kosmetyk Wszech Czasów, co mnie bardzo zmartwiło. Równocześnie drugi żel z tej serii - rozgrzewający był chwalony pod niebiosa. Pognałam więc z powrotem do drogerii i kupiłam.
Spodziewałam się, że chłodzący okaże się niewypałem, a rozgrzewający odkryciem sezonu, jednak nie odbieram ich tak skrajnie. Wystarczy wczytać się w skład produktów i przekonać się, że różnią się tylko jednym składnikiem aktywnym.

Skład żelu chłodzącego: Aqua, Propylene Glycol, Fucus Vesiculosus Extrakt , Hedera Helix (Ivy) Leaf Extract, Citrus Aurantinum Amara (Bitter Orange) Peel Extract, Rosmarinum Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Corallina Officinalis Extract, Cetearyl Ethylhexanoate, Isopropyl Myristate, Polysorbate 20, Carbomer, Xantan Gum, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Isobutyparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane, 3-Diol, Parfum, Mentha Arvensis Leaf Extract, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone, Sodium Hydroxide.

Skład żelu rozgrzewającego: Aqua, Propylene Glycol, Fucus Vesiculosus Extrakt , Hedera Helix (Ivy) Leaf Extract, Citrus Aurantinum Amara (Bitter Orange) Peel Extract, Rosmarinum Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Corallina Officinalis Extract, Cetearyl Ethylhexanoate, Isopropyl Myristate, Polysorbate 20, Vanillyl Butyl Ether, Capsicum Frutencens Fruit Extract, Carbomer, Xantan Gum, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Isobutyparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane, 3-Diol, Parfum, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone, Sodium Hydroxide.

Jeśli jesteśmy już przy składach to warto napisać, co tak naprawdę znajduje się w obu kosmetykach (łacińskie nazwy przecież wiele nam nie mówią).
Składniki aktywne zaznaczone na zielono: ekstrakt z morszczynu pęcherzykowatego, ekstrakt z bluszczu, ekstrakt ze skórki gorzkiej pomarańczy, rozmaryn lekarski, czerwona alga koralowa, ekstrakt z owoców papryki cayenne (rozgrzewający), ekstrakt z liści mięty (chłodzący).
Wszystkie surowce naturalne
użyte do produkcji tych żeli mają certyfikat EcoCert, który jest międzynarodowym stowarzyszeniem kontrolującym jakość kosmetyków ekologicznych.
Ponadto zaznaczyłam: składniki nawilżające, emulgatory, emolienty, substancje konsystencjonotwórcze, konserwanty, kompozycje zapachowe.
Więcej o składzie możecie poczytać tutaj: klik.

Po około dwumiesięcznym regularnym stosowaniu żelu chłodzącego i trochę krótszym i nieregularnym żelu rozgrzewającego, stwierdzam z przekonaniem, że oba produkty nie różnią się od siebie pod względem działania. Świetnie wygładzają i nieco ujędrniają skórę. Zauważyłam utratę centymetrów (oczywiście za sprawą ćwiczeń a nie owych preparatów) i myślę, że żele Ziai pozwoliły mi utrzymać skórę w dobrej kondycji. Wiadomo, że nagłe chudnięcie czy tycie nie służy naszej skórze, dlatego przy stosowaniu diety czy wykonywaniu ćwiczeń, warto zaopatrzyć się w takie produkty. Niestety jeśli chodzi o sam cellulit to niewiele zdziałały. Na szczęście nie mam dużych nierówności, w zasadzie problem cellulitu praktycznie mnie nie dotyczy. Chociaż liczyłam po cichu, że i te drobne nierówności znikną. Może znajdę inny preparat, który sobie z tym poradzi.
Po nieciekawych doświadczeniach z jednym z żeli rozgrzewających, który wręcz przypalał mi skórę jak żelazko, podchodzę do nich z rezerwą. Żel ziajowy jest doskonały, idealnie nagrzewa. Zastosowany przed ćwiczeniami daje naprawdę mocnego kopa cieplnego, ale nie jest to nieprzyjemne. Najbardziej lubię go używać na noc, wczołgać się pod kołdrę i poczuć otulające ciepełko. Mój mąż stosował go nawet w zastępstwie za maść rozgrzewającą przy bólu mięśni.
Żel chłodzący nie chłodzi tak, jakbym sobie tego życzyła. Efekt chłodzenia jest delikatny, powiedziałabym nawet że mizerny. Ze względu na porę roku nawet dobrze, że tak jest, ale w lecie nie byłabym z niego zadowolona.
Cena dość wysoka jak na Ziaję, ale normalna jeśli chodzi o preparaty antycellulitowe i wyszczuplające. Rewelacyjne opakowania z pompką pozwalają na higieniczne i wygodne dozowanie. Konsystencja żelowo-kremowa, łatwo się rozsmarowuje i dość szybko wchłania.





niedziela, 13 listopada 2011

Zupa - krem z marchewki ze śmietaną i prażonymi migdałami




Dziś pierwsza notka z kategorii kulinarnych. W czwartek świętowaliśmy z rodziną urodziny mojego męża, z pięciolitrowego garnka zupy marchewkowej został tylko jeden talerz. Korzystałam z tego przepisu, trochę go zmodyfikowałam.





Składniki:
- ok. 1 kg marchewki
- 3 spore cebule
- 3-4 ząbki czosnku w zależności od wielkości
- kostka rosołowa drobiowa
- kubeczek śmietany 12%
- opakowanie migdałów w płatkach
- 2-3 litry wody
- kapka oliwy
- łyżeczka imbiru w proszku (można też zetrzeć korzeń imbiru, ale nie próbowałam)
- przyprawa typu vegeta
- pół łyżeczki pieprzu cayenne/chili

Potrzebne akcesoria:
garnek, blender, drewniana łyżka/łopatka, patelnia teflonowa

Ilość porcji: 10
Koszt potrawy: ok. 9 zł
Cena za porcję: 0,90 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 15 min
Czas gotowania: ok. 30 minut

Warzywa obieramy i kroimy tak jak nam wygodnie. Nie ma sensu ścierać marchewki na tarce i kroić drobno cebuli, bo i tak ma być wszystko miksowane. Ja wrzucałam naprawdę duże kawałki i w niczym to nie przeszkadzało.
Ustawiamy garnek na ogniu i wlewamy odrobinę oliwy. Kiedy oliwa się podgrzeje, wrzucamy cebulę i czosnek, smażymy przez kilka minut aż cebula stanie się szklista. Zalewamy wodą (ok. 2-3 litrów), dodajemy kostkę rosołową, pieprz cayenne, vegetę i imbir. Po zagotowaniu wrzucamy marchew i gotujemy do miękkości. Następnie wszystko miksujemy blenderem (w zasadzie powinno się miksować po wystudzeniu zupy dla dobra sprzętu, ale ja nigdy nie mam cierpliwości). Teraz możemy spróbować zupy i w zależności od naszych upodobań dolać wody jeśli jest za gęsta oraz doprawić większą ilością pieprzu, czy vegety.
Na koniec prażymy migdały. Bierzemy patelnię, ustawiamy na ogniu i wysypujemy płatki z paczki (nie dodajemy tłuszczu!). Cały czas mieszamy płatki, bo prażą się błyskawicznie. Bardzo łatwo je przypalić, dlatego trzeba być ostrożnym. Załączony obrazek jest tego najlepszym dowodem. Kiedy stałam nad patelnią i zaczynałam prażyć migdały mój mąż próbował kotlecików, które piekły się w piekarniku. Wyciągał je tak "zgrabnie", że wylądowały na spodzie piekarnika. Ja się śmiałam, mąż zeskrobywał pulpety, a migdały właśnie się paliły ... :) Wbrew pozorom to wcale nie jest trudne, zawsze mi wychodziło, ale jak byłam skupiona nad patelnią.
Zupę nalewamy na talerz, na środek dodajemy odrobinę śmietany i posypujemy migdałami. Oczywiście możemy podać zupę bez dodatków, smakuje także wspaniale, a wtedy koszt przygotowania spada do 2-3 zł.

Polecam wszystkim ten przepis, bo można go wykorzystać na różne okazje. Podany ze śmietaną i migdałami prezentuje się wytwornie i nadaje na specjalne przyjęcia. Równie dobrze może to być przepis dla biednego studenta, któremu pod koniec miesiąca nie starcza na nic. Wystarczy kupić marchewkę, cebulę i czosnek, wygrzebać z szafki przyprawy i mamy już garnek pożywnej zupy na tydzień.

sobota, 12 listopada 2011

Na dobry początek

Może zacznę od tego, kim jestem. Będzie krótko, żeby Was nie zanudzić. Mam na imię Marta, żyję na świecie już 24 lata - bardzo szybko ten czas upłynął. Od ubiegłego roku jestem szczęśliwą mężatką, mam naprawdę wspaniałego męża (pewnie nie raz Wam o nim napiszę). Mieszkam w cudownym, nadwiślańskim mieście Płocku, które niegdyś było stolicą Polski (o czym pewnie nie każdy słyszał).

Długo nosiłam się z myślami założenia bloga. Mam dużo zainteresowań, które w dodatku nachodzą mnie falami. Od dzieciństwa uwielbiam wyszywanie krzyżykami, trudno powiedzieć jak wiele godzin życia spędziłam relaksując się z igłą, muliną i kanwą. Kilka lat temu zaczęła się też moja biżuteryjna pasja, która podupadła na rzecz techniki decoupage. Lubię też babrać się w modelinie, co nieco uszyć (choć akurat do mistrzyń krawiectwa nie należę), tworzyć okazjonalne kartki. Pewnie jeszcze o kilku rzeczach zapomniałam.
Oprócz manii typowo hand-made'owych, spełniam się także w kuchni. Gotowanie to jedna z tych rzeczy, od których nie mam odpoczynku i bardzo mnie to cieszy, szczególnie kiedy bliscy pałaszują moje dania z wielkim apetytem i milionem pochwał.
Jak każda kobieta mam bzika na punkcie kosmetyków i makijażu. Lubię o siebie dbać i od lat staram się wyszukiwać kosmetyczne perełki, głownie wśród polskich i niedrogich firm.
Najświeższa jest moja mania perfumowa, niestety mocno kosztowna ...

Chciałabym podzielić się tym co tworzę, co lubię, czym żyję i dowiedzieć się coś o Was. Nie wiem, czy zostanę tu na długo, mam nadzieję że tak będzie, że to miejsce będzie ważną częścią mojego i (być może) Waszego życia.
Pozdrawiam i ściskam księżniczkowo.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...