piątek, 27 stycznia 2012

Chaos - paleta matowych cieni od Sleek MakeUp

Chaos to jedyna paleta od Sleek MakeUp, która składa się tylko i wyłącznie z cieni matowych. Pigmentacja cieni jest znakomita, a to naprawdę rzadkie zjawisko, żeby matowe cienie były tak dobre jakościowo. Wyjątkiem jest tylko biały cień (pierwszy od lewej na dole), który jest niemal zupełnie niewidoczny.

Górny rząd od lewej:
- zgaszona, ciemna malina
- przybrudzona żółć, słabiej napigmentowana
- jasny, ciepły brąz
- 'wiewiórkowa', pomarańczowa rudość
- dość ciemny, zimny brąz
- smolista czerń

Światło dzienne:

Światło sztuczne:

Dolny rząd od lewej:
- biały, pigmentacja bardzo słaba
- czerwone wino, burgund
- turkus z większą ilością zielonych tonów, teal
- ciemna zieleń khaki, rewelacyjna pigmentacja
- atramentowy granat
- lazurowy turkus z większą ilością niebieskich tonów

Światło dzienne:
Światło sztuczne:
Szczerze mówiąc to nie bardzo lubię tę paletkę. Składa się z samych matów, a ja nieszczególnie przepadam za matowym efektem na powiekach. Poza tym kolorystyka jest taka ... smutna. Niby kolory intensywne, odważne, ale niemal wszystkie przybrudzone i przygaszone. Nie wiem za bardzo na jakie okazje można się nią malować. Na typowy dzienny makijaż kolory są za odważne, na imprezowe nie nadają się przez swoją matowość, na letnie, zwariowane makijaże są właśnie za smutne. Często sięgam po pojedyncze kolory z Chaosu, ale makijaże wykonane tylko tą paletą mnie nie porywają.
Na pewno wszystkim wielbicielom matów Chaos przypadnie do gustu. Ma same zalety - od rewelacyjnej pigmentacji zdecydowanej większości cieni, przez różnorodność kolorów, do zalet wszystkich sleekowych palet: pięknego opakowania z lusterkiem, świetnej trwałości, wygodnego cieniowania, niskiej ceny. W mój gust niestety nie trafia. Oczywiście nie znaczy to, że pozbędę się tej palety - w końcu sleekomaniaczka 'musi' mieć każdą.

czwartek, 26 stycznia 2012

Puder sypki do cery tłustej i trądzikowej polskiej firmy Jadwiga



Dzisiaj opowiem Wam o cudownej perełce mojej makijażowej kosmetyczki - naturalnym pudrze sypkim do cery tłustej i trądzikowej firmy Jadwiga.



Najpierw kilka słów ze strony producenta o firmie:


JADWIGA Instytut Kosmetyczno-Medyczny laboratorium bioodnowy powstał w 1967 roku, założony przez panią mgr Jadwigę Użyczyn Marszewską.
W okresie braku dostępu do dobrych kosmetyków w Polsce, Pani Jadwiga w swoim gabinecie usług kosmetycznych "kręciła" w moździerzu dla klientów kremy "babuni". Dzięki temu firma wprowadziła do produkcji kosmetyki zaakceptowane przez klientów, którzy w dalszym ciągu oczekiwali na kremy sporządzane według jej własnej receptury, także wówczas, gdy sklepowe półki zapełniły się już "firmowymi" produktami.
I tak w roku 1992 otworzyła laboratorium. W 1994 opatentowała zestaw preparatów kosmetycznych złuszczających do pielęgnacji skory, zwłaszcza skóry twarzy zwany Polskim Peelingiem Ziołowym JADWIGA.
Oprócz produkcji naturalnych, profesjonalnych kosmetyków oferuje wiele zabiegów firmowych. Posiada Placówkę Oświatowo-Szkoleniową, która jako pierwsza w Polsce, zaczęła kształcić kosmetyczki, co czyni bez przerwy do dzisiaj, dokształcając je również w każdej dziedzinie kosmetyki. Prowadzi kursy np.: makijażu permanentnego, zabiegi kwasami, Polskiego Peelingu Ziołowego JADWIGA. Wykonuje usługi z zakresu bioodnowy, kosmetyki, pielęgnacji twarzy, stóp, dłoni, paznokci i całego ciała. JADWIGA uczestniczy w każdym poważnym kongresie kosmetycznym, farmaceutycznym, dermatologicznym oraz w targach. Przyjmuje zaproszenia szkół i uczelni kosmetycznych w Polsce, gdzie prowadzi całodzienne Seminaria Zabiegów Firmowych JADWIGA.
Źródło: www.jadwiga.eu


A tyle o samym pudrze:
Działanie: maskujące, antybakteryjnie, matujące; pielęgnuje i odżywia skórę; chroni skórę przed wpływem szkodliwych czynników zewnętrznych; łagodzi podrażnienia, regeneruje.Pojemność: 30 g
Cena: od 16 zł (Allegro) do 27 zł (sklep internetowy Jadwigi)

Skład: Kaolin, Montmorillonite, Zinc Oxide.
Kaolin: bardzo delikatna glinka biała; zwęża pory, absorbuje sebum, nie wysusza skóry, działa łagodząco, wygładzająco, mineralizująco oraz poprawia koloryt. Bogata w minerały: krzem, glin, żelazo, potas, sód, magnez, wapń.
Montmorillonite: francuska glinka zielona polecana jest do cery tłustej, mieszanej, normalnej, która potrzebuje oczyszczenia i maksymalnej regeneracji, remineralizacji, odżywienia.
Zinc Oxide: naturalny filtr przeciwsłoneczny, który posiada właściwości antybakteryjne.


 Skład pudru jest doskonały, rzeczywiście naturalny. Tylko trzy składniki czysto mineralne, bez żadnych chemicznych wypełniaczy i zapychaczy. Na opakowanie muszę niestety ponarzekać. Jest eleganckie, czarne, błyszczące, ale ... zupełnie niepraktyczne. Nie można zabrać pudru do torebki, bo wieczko zaraz spada, a zawartość opakowania wysypuje. Plastikowe sitko przez które sypie się puder ma małe otworki, przez co trudno się go wydobywa (ja odwracam opakowanie do góry dnem i sypię puder do wieczka uderzając o jego brzeg). Dołączonej gąbeczki nie używam do nakładania pudru (w tej roli sprawdza się u mnie pędzel do podkładu i pudru mineralnego z Sephory) i w zasadzie wyrzucam ją zaraz po otwarciu każdego nowego pudełka.



Sam puder ma jasny, trochę ziemisty kolor, jednak chwilę po aplikacji idealnie stapia się z cerą. Co ciekawe, używam go zarówno latem na opalonej skórze, jak i zimą kiedy jestem bardziej blada i zawsze dopasowuje się do kolorytu, nie odcina, nie bieli. Naprawdę transparentny przez duże T. Jest całkiem dobrze zmielony, chociaż miałam już pudry bardziej miałkie. Nie ma zapachu.
Genialnie absorbuje sebum, matuje skórę na dobrych kilka godzin. Kiedyś miałam większe problemy ze świeceniem, teraz dzięki włożonemu wysiłkowi doprowadziłam ją do ładu (głównie za sprawą naturalnej pielęgnacji i kuracji kwasowych, ale o tym innym razem) i nie jest już tak kapryśna. Jednak jeszcze kilka lat temu jedynym pudrem, który radził sobie z matowaniem mojej cery był właśnie ten.
Nigdy nie zdarzyło się, żeby zapchał skórę. Wręcz przeciwnie - ma na nią dobroczynny wpływ. Wypryski dzięki niemu minimalnie się przysuszają, czuć, że skóra w nim oddycha - nawet jeśli nałożymy wiele grubych warstw pudru. Mojej wybitnie tłustej cery nigdy nie przesuszył, ale wydaje mi się że w przypadku innych cer mógłby i to nawet bardzo.
Stosowałam go w wielu kombinacjach: jako puder matujący nałożony tylko na nakremowaną twarz, wykończeniowy na tradycyjny podkład, primer pod podkłady mineralne (nie znalazłam nic lepszego w tej roli!), ostatnio też jako puder matujący nałożony na BB krem. W każdej konfiguracji rewelacyjnie matuje i przedłuża trwałość makijażu.
Puder jest bardzo wydajny, starcza na wiele miesięcy. Pojemność 30 g to naprawdę duża gramatura, jak na sypki puder. Cena także zachęcająca, czego nie można powiedzieć o dostępności produktu, bo nie spotkałam go jeszcze w żadnym sklepie stacjonarnym.
Jeśli masz cerę tłustą i trądzikową albo mieszaną z tendencją do wyprysków, potrzebujesz transparentnego pudru, który zmatuje Twoją cerę - wypróbuj koniecznie puder Jadwigi!
Sama nie wiem, ile zużyłam już opakowań tego pudru i ile jeszcze pustych przede mną.

 

Od razu zaznaczam, że nie mam żadnych korzyści z jego reklamowania, ani nikt z mojej rodziny nie pracuje w firmie Jadwiga :) Po prostu chciałam się podzielić moją kosmetyczną perełką, która rozwiązała mnóstwo problemów związanych z makijażem, może i Wam ułatwi życie.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Paleta Curacao z Caribbean Collection oraz pigmenty MAC


Na specjalne życzenie Nusi opowiem dziś więcej o palecie Sleek MakeUp z kolekcji Caribbean - Curacao. O samych cieniach Sleek pisałam już kilka dni temu w tym poście.
Wyjątkowo zachowała mi się plakietka z nazwami cieni.


Górny rząd od lewej:
- Tequila Sunrise: piękny odcień rdzawego, metalicznego pomarańczu
- Martini: perłowa, złamana kremem biel
- Blue Hawaian: lazurowy, matowy, jasny turkus;
- Bloody Mary: czysta, matowa czerwień
- Screwdriver: matowa żółć; ten i dwa poprzednie cienie nie są niestety dobrze napigmentowane
- Green Iguana: metaliczny turkus, wpadający w teal

Światło dzienne:
Światło sztuczne:

Dolny rząd od lewej:
- Apres Midori: metaliczna, trawiasta zieleń, "najwięcej zielonego w zieleni"
- Blue Lagoon: idealnie dobrana nazwa, lepiej nie opiszę tej matowej niebieskości
- Purple Haze: matowa śliwka węgierka
- Green Martini: ciemna, butelkowa, trochę zgniła zieleń ze złotymi drobinkami; najbardziej się osypuje
- Singapore Siling: metaliczny, ciemny i chłodny róż
- Espresso Martini: standardowa, matowa czerń, zwana w innych paletach Noir

Światło dzienne:Światło sztuczne:

I jeszcze kilka zdjęć tytułowej Curacao - wyspy leżącej na Karaibach (trzeba przyznać, że kolorystyka palety jak najbardziej odpowiada tym cudownym krajobrazom):

Kolaż zrobiony przeze mnie ze zdjęć ze strony www.curacao.com

Jeśli któraś z Was chciałaby kupić paletę Curacao ze względu na niespotykane maty: żółty i czerwony, to niestety trochę Was zmartwię. Jak już wspomniałam nie są najlepiej napigmentowane. Oczywiście naniesione na bazę wyglądają nie najgorzej, ale dopiero po kilku warstwach. Mam w swoich zbiorach cieniowych dwie odsypki pigmentów MAC (kupowałam od sprawdzonego sprzedawcy z allegro, mimo to nie mogę być pewna w 100% ich oryginalności): bardzo zbliżonych kolorystycznie do wspomnianych cieni Sleek:

Basic Red i Primary Yellow


Swatche nie wyszły mi najlepsze, ale musicie uwierzyć na słowo, że pigmentacja tych sypkich cieni jest lepsza niż Bloody Mary i Screwdriver od Sleeka. Absolutnie nie zniechęcam do zakupu Curacao, wręcz przeciwnie - to naprawdę piękna paleta. Niestety te cienie nie wyszły najlepsze.

Jeśli chodzi o MACa to polecam szczególnie Basic Red. To uniwersalny pigment, który wykorzystuję nie tylko w makijażu oczu. Nakładam go często pędzelkiem do ust Sephory (swoją drogą świetny jest!) na szminkę, by uzyskać bardziej czerwone tony lub na balsam Carmex/pomadkę ochronną, jeśli chcę mieć czystą czerwień na ustach.

Światło dzienne:
Światło sztuczne:

niedziela, 22 stycznia 2012

Good & Bad Girl - palety Sleek MakeUp


Moja przygoda z paletami Sleek zaczęła się dużo wcześniej niż internetowe bum na te cudeńka .
Na sesję zdjęciową po moim weselu malowała mnie wizażystka. Miała gigantyczny kufer pełen po brzegi kosmetyków najwyższej jakości, a do powiek głównie ogromne ilości pigmentów Mac. Pośród nich wypatrzyłam dwie czarne palety i podejrzałam nazwę Sleek, która niewiele mi wtedy mówiła. Do mojego makijażu użyła m.in. jednego z kolorów palety Sunset. Byłam oczarowana efektem, jaki stworzyła na moich powiekach. Po powrocie ze zdjęć poszperałam w internecie i znalazłam na e-bayu palety Sleek (na allegro było ich wtedy niewiele i w wysokich cenach). Zamówiłam:
No i przepadłam. Moje sleekomaniactwo zaowocowało później zakupami palet na allegro:
Cienie z palet Sleek są niezwykle trwałe, utrzymują się na bazie w niezmienionym stanie przez cały dzień i wieczór albo wieczór i noc. Genialnie się łączą, przenikają, cieniują tworząc niespotykane makijaże. Szczególnie ubóstwiam odcienie metaliczne.
Mają miękką konsystencję, w większości kremową lub kruchą. Często pylą się i kruszą w palecie, dlatego trzeba się z nimi bardzo delikatnie obchodzić. Zdarza się też, że się osypują, na szczęście tylko w trakcie wykonywania makijażu.
Plusy to także solidne wykonanie palety, prosty design, ogromne lusterko, dołączony aplikator (choć akurat używam do nakładania pędzelków) . Cena jak na taką jakość jest śmiesznie niska. Nie znalazłam do tej pory palety 12 cieni w cenie ok. 30 zł, która choć w połowie dorównywałaby jakością Sleek.

Dzisiaj więcej napiszę o dwóch paletach z moich zbiorów: Bad Girl oraz Good Girl.

Bad Girl to przede wszystkim ciemne odcienie: szarości, grafity, fiolety i granaty, ale także dwa jasne kolory. Matowe cienie są tylko 2, reszta jest metaliczna lub satynowa z widocznymi drobinkami. To świetna paleta do wykonania smokey eye, na wieczorne wyjścia i makijaż imprezowy. Kilka odcieni niestety mocno się osypuje, ale można sobie z tym poradzić.
Bad Girl wymaga ćwiczeń i opanowania, a odwdzięcza się odważnym i efektownym makijażem.

Teraz dokładniej opiszę kolory. Nie mam niestety plastikowej wkładki z nazwami kolorów (wyrzucam takie rzeczy od razu po zakupie, denerwuje mnie jak się plączą przy każdym otwieraniu palety). Musicie mi więc wybaczyć, że nie będę posługiwać się nazwami.

Górny rząd od lewej:
- perłowa biel, ale nie śnieżnobiała, raczej lekko kremowa; mimo jasnego odcienia jest świetnie napigmentowana
- jasny, perłowy, cielisty beż, trochę gorzej u niego z pigmentacją; świetny kolor pod łuk brwiowy
- metaliczna szarość wpadająca w srebro; najczęściej używany przeze mnie kolor - naprawdę świetny
- o ton ciemniejszy odcień od poprzedniego, nazwałabym go stalowym ze srebrnym połyskiem
- bardzo ciemny grafit, wpadający w czerń, także metaliczny
- matowa smolista czerń, charakterystyczna dla większości palet Sleek

Dolny rząd od lewej:
- ciemna, butelkowa zieleń z pięknym, metalicznym połyskiem
- o ton ciemniejszy odcień od poprzedniego - bardzo ciemna zieleń butelkowa, wpadająca w perłową czerń
- satynowy granat mieniący się delikatnie metalicznym fioletem, ciekawy kolor
- matowy, atramentowy granat; na oku nie wygląda u mnie najlepiej
- ciemny, głęboki, metaliczny fiolet; chyba najładniejszy kolor w całej palecie
- matowy odcień bordo-śliwki, trudny do nazwania; trzeba umiejętnie go nakładać, żeby nie stworzyć efektu podbitego oka

Tak prezentują się cienie Bad Girl w świetle dziennym:
A tak w sztucznym:
Good Girl to nie zakup spowodowany potrzebą posiadania tylu różowych odcieni, ale po prostu myśleniem: "Przecież to Sleek, muszę ją mieć". Nie należę do osób, które często malują się i ubierają na różowo (chociaż przyznaję, że ten kolor bardzo lubię, co zresztą widać po projekcie bloga) , ale czasem sięgam po odcienie z tej palety. Przyznaję, że trudno pomalować się nią tak, by nie wyglądać jak lalka Barbie, ale zapewniam że jest to możliwe.
Nie ma tu żadnego matowego cienia, to głównie wyraźne perły, ale także satynowe i połyskujące.

Górny rząd od lewej:
- bardzo jasny, perłowy, chłodny róż; na oku wygląda jak biały
- jasny, cielisty, perłowy róż; oba te odcienie nie są najlepiej napigmentowane
- chłodny, perłowy róż w odcieniu gumy balonowej
- w tonacji poprzedniego, ale ciemniejszy, połyskujący; taki odcień 100% Barbie
- ciemny róż, wpadający lekko w malinowy
- także ciemny różowy, ale tym razem bardziej w kolorystyce fuksji

Dolny rząd od lewej:
- ciepły róż w tonacji koralowej, mocno perłowy
- podobny do poprzedniego, jednak zawierający więcej czerwieni
- ciemny łososiowy, czy inaczej różowy oranż, także perłowy
- najbardziej pomarańczowy ze wszystkich odcieni, jednak nadal wpadający w różowy
- róż jasno-buraczany, ma dużo drobinek; ciekawy odcień
- najciemniejszy w palecie, satynowo-drobinkowy buraczany brąz

Good Girl w świetle dziennym:

... i sztucznym:
Jeśli jesteście zainteresowane swatchami innych palet Sleeka, to piszcie jakie Was interesują.

Jako bonus mój ukochany bronzer (brązer? nigdy nie wiem) z Sensique. Zapłaciłam za niego swego czasu zawrotną sumę ok. 3 złotych. Wiernie służył mi przez kilka lat, niestety ostatnio zaliczył upadek i tyle z niego zostało:

Tutaj krótka relacja zdjęciowa z jego ratowania. Pokruszyłam zawartość, zalałam alkoholem, odcisnęłam w chusteczkę i teraz schnie w spokoju.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Seria Trzech Herbat Yves Rocher


Dziś zamieszczę recenzje dwóch produktów Yves Rocher z nowej serii Trzech Herbat: płynu micelarnego i pianki do demakijażu.
Płyn micelarny do demakijażu z wyciągiem z Trzech Herbat
Kompleksowy demakijaż twarzy i oczu dzięki działaniu wody zawierającej micele (zmywające makijaż) połączony z efektem rewitalizującym. Wyjątkowa formuła 3 w 1, która dokładnie oczyszcza twarz z makijażu i wszelkich zanieczyszczeń. Nie podrażnia skóry. Polecany do wszystkich rodzajów cery.


Pojemność: 200 ml
Cena: 37 zł

źródło: www.yves-rocher.com.pl

Kilka miesięcy temu dostałam gratis miniaturkę płynu micelarnego przy zakupach wysyłkowych. Zużyłam bez większych zachwytów i raczej nie planowałam ponownego zakupu. Niedawno znów natrafiła się okazja i odebrałam ten płyn w pełnowymiarowej wersji, dzięki promocyjnemu mailingowi.
Oczyszcza nieźle, chociaż nie idealnie i nie zawsze przy pierwszym waciku. Trzeba przemyć twarz zwykle dwa razy i zużyć więcej płynu, dlatego jest mało wydajny. Zostawia na twarzy lepką powłoczkę, przez co zawsze muszę użyć po nim hydrolatu. Pachnie przyjemnie, trochę jak zielona herbata (chociaż może to siła sugestii opakowania).
U mnie płyn nie wywołał żadnych podrażnień. Z makijażem oczu o dziwo radził sobie dobrze, nawet lepiej niż niejeden płyn przeznaczony tylko do tego celu.
Używałam go głównie rano, przemywając twarz wacikiem. Za namową mojej kosmetyczki zrezygnowałam z porannego mycia twarzy wodą właśnie na rzecz płynów micelarnych. Zauważyłam dużą poprawę nawilżenia skóry, mniejszą skłonność do łojotoku i przesuszeń.
W cenie regularnej (37 zł!) jest za drogi, ale myślę że nawet w promocji się na niego nie skuszę, bo znam podobnie działające płyny za mniejszą cenę. Jednak kolejną darmową butelką na pewno nie pogardzę.


Pianka peelingująca do demakijażu z wyciągiem z Trzech Herbat

Delikatna konsystencja pianki z drobinkami peelingującymi, polecana przy skórze mieszanej i tłustej - codziennie; przy innych rodzajach skóry - okazjonalnie. Rezultat: dokładny demakijaż, błyskawicznie oczyszczona i wygładzona skóra, rozświetlona cera.



Pojemność: 150 ml
Cena: 32 zł
źródło: www.yves-rocher.com.pl

Kupiłam tę piankę jak tylko pojawiła się seria Trzech Herbat w Yves Rocher. Kiedyś używałam produktu o podobnym działaniu z serii Inositol, był to krem do mycia twarzy. Byłam z niego bardzo zadowolona, dlatego sięgnęłam po ten z nowej serii.
Konsystencja nie jest piankowa, to taki "napompowany" krem z zatopionymi wieloma drobinkami, przypominającymi ziarenka maku. Potrzeba naprawdę odrobinę, by oczyścić całą twarz z makijażu i brudu. Używałam pianki przez ponad cztery miesiące codziennie, więc wydajność tego produktu jest naprawdę godna pochwały.
Oczyszcza rewelacyjnie, lekko ściąga skórę, nie wysusza. Zmywa świetnie makijaż, cały podkład, brud i tłuszcz. Niestety nie nadaje się do oczu (producent zaleca omijanie ich okolic) o czym wielokrotnie się przekonałam, kiedy preparat przez przypadek dostał się do oczu: potwornie mnie szczypały i były zaczerwienione. Szkoda, że pianka nie jest produktem uniwersalnym do demakijażu, także oczu.
Efekt peelingu delikatny, ale odczuwalny. Można bez obaw stosować ją codziennie.
Tuba bardzo wygodna i higieniczna, plus także za jej przezroczystość. Cena wysoka (32 zł), ale na szczęście można kupić w promocji. Przy takiej wydajności warto się jednak skusić.

niedziela, 15 stycznia 2012

Rolada serowa z farszem mięsno-pieczarkowo-paprykowym


Pierwszy raz jadłam podobną roladę na przyjęciu urodzinowym synka koleżanki. Wiele miesięcy później przypomniałam sobie o niej na weselu u kolegi, gdzie także została podana (choć nieco w innej wersji). Mój mąż tak się nią zajadał, że znikały wokół nas wszystkie porcje. Postanowiłam kiedyś spróbować ją zrobić, no i wreszcie udało mi się do tego zabrać. Wyszła przepyszna!





Składniki:
- 40 dag sera żółtego
- 4 jajka
- 4 łyżki majonezu (może być light)
- 25 dag mięsa mielonego
- czerwona papryka
- 20 dag pieczarek
- bazylia
- pieprz do smaku
- odrobina oliwy

Potrzebne akcesoria:
patelnia, blacha, papier do pieczenia, tarka

Ilość porcji: ok. 15
Koszt potrawy: ok. 18 zł
Cena za porcję: 1,20 zł
Trudność: Średnio trudne
Czas przygotowania: 10 min
Czas pieczenia: ok. 60 minut

Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Ser żółty ścieramy na tarce o dużych oczkach. W miseczce mieszamy rozbełtane jajka, starty ser i majonez. Blachę wykładamy papierem do pieczenia tak, by brzegi blachy także były zakryte. Wylewamy na papier serowo-jajeczną masę, wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy około pół godziny.

Podczas pieczenia serowego omleta przygotowujemy farsz. Kroimy w niedużą kostkę pieczarki i paprykę. Na patelni podgrzewamy oliwę i wrzucamy na nią pieczarki. Ważne by smażyć pieczarki dość długo, aż wyparuje z nich cała woda (w przeciwnym razie woda wydostanie się do środka rolady). Na koniec łączymy surowe mięso mielone z papryką i ostudzonymi pieczarkami. Przyprawiamy farsz bazylią i pieprzem. Możemy oczywiście użyć innych przypraw według upodobania, jednak nie dodajemy soli.

Na ciepły, upieczony serowy omlet wykładamy farsz. Następnie zwijamy ciasno w roladę zaczynając od krótszej strony blachy. Układamy roladę połączeniem do dołu i ponownie wkładamy do piekarnika na około pół godziny. Po tym czasie wyciągamy ją pięknie zarumienioną. Czekamy aż rolada wystygnie, kroimy ostrym nożem w plastry. Podajemy porcje na zimno lub podgrzane na patelni, w piekarniku czy mikrofali.

Uwaga! Nie kroimy rolady tuż po upieczeniu - rozpada się i smak nie jest w pełni satysfakcjonujący. Kiedy wystygnie łatwo ją równo pokroić, a farsz idealnie zespala się z omletem i smakuje wybornie.

wtorek, 10 stycznia 2012

Połączenie tortilli i łososia - moje ostatnie odkrycie

Chciałam podzielić się z Wami wyjątkowo prostym, a efektownym przepisem na wykwintną przystawkę. Znalazłam go na stronie Wielkiego Żarcia.

Składniki:
- 3 cienkie placki tortilla
- opakowanie łososia wędzonego w plastrach
- 20 dag białego sera
- 2 łyżki śmietany
- przyprawa do twarożków Fit Up Kamisa
- sól, pieprz

Potrzebne akcesoria:
wykałaczki, ostry nóż

Ilość porcji (roladek): ok. 30
Koszt potrawy: ok. 15 zł
Cena za porcję: 0,50 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 10 min

Przygotowanie roladek łososiowych jest bardzo proste. Ser biały łączymy ze śmietaną i doprawiamy solą, pieprzem oraz przyprawą Fit Up do twarożków (oczywiście możemy użyć dowolnych ziół, ale polecam właśnie tę kompozycję - doskonale współgra ze smakiem sera i łososia). Na plackach tortilli układamy pojedyncze plastry łososia, smarujemy cienko przygotowanym twarożkiem, a następnie zwijamy w ruloniki. Spinamy gęsto wykałaczkami i kroimy roladki na porcje ostrym nożem. Trzeba kroić delikatnie, żeby roladki się nie spłaszczyły.

Roladki łososiowe z tortillą zaserwowałam na spotkaniu ze znajomymi. Podczas przygotowywania zjadłam trzy sztuki, były tak dobre że nie mogłam się powstrzymać. Na przyjęciu zebrały mnóstwo pochwał.
Połączenie łososia z tortillą jest oryginalne w smaku i niespotykane. Roladki pięknie się prezentują i są naprawdę wyborne. Wcześniej podawałam łososia z kawałkami cytryny czy razem z jajkami na twardo, teraz częściej będę korzystać z przepisu na roladki. Naprawdę warto wypróbować!

niedziela, 8 stycznia 2012

Bez idealny i biżuteryjna dostawa


Dzisiaj kilka słów o kąpieli solankowej jodowo-bromowej o zapachu bzu firmy Joanna.
Tak zachęca nas producent do jej zakupu:

Skorzystaj z wieloletnich doświadczeń i mądrości pokoleń - poznaj sprawdzoną receptę na skuteczną pielęgnację ciała:
Solanka jodowo – bromowa – od wieków ceniona i wykorzystywana w kosmetyce, pozwala na odżywienie, nawilżenie i uelastycznienie skóry. Zapach bzu – łagodzi, przywraca równowagę.
Kąpiel solankowa przeznaczona jest do codziennego stosowania. Zawiera składniki działające pielęgnująco i odświeżająco. W rezultacie jej stosowania uzyskasz:
- doskonałą pielęgnację całego ciała
- poprawę elastyczności skóry
- odprężenie i ukojenie

źródło: www.joanna.pl

Pojemność: 700 ml

Cena: ok. 7 zł

Składniki: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Soyamide DEA, Parfum, Cinnamyl Alcohol, Limonene, Citric Acid, Disodium EDTA, DMDH Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, CI:60730, CI:17200.


Nigdy nie przejdę obojętnie obok kosmetyku o zapachu jaśminu lub bzu, więc musiałam kupić nową kąpiel bzową, chociaż półki uginają się od wannowych umilaczy.
Płyn jest gęsty, o lekko fioletowym zabarwieniu i bardzo intensywnym zapachu bzu. Cudownie się pieni - piana jest wysoka i długo utrzymuje się na wodzie. Na zdjęciach widać, jak bardzo jest zbita, a przy tym trwała.
Zawsze nalewałam płynu pod strumień wody i więcej nakrętek niż jest to określone na opakowaniu - zwykle 5. Zapach bzu w kąpieli to prawdziwa rozkosz! Jest idealnie naturalny - jak przed chwilą ścięty, świeży, liliowy bez. A do tego wcale nie słabnie z czasem. Naprawdę można się dzięki niemu niesamowicie zrelaksować i o każdej porze roku poczuć wiosnę.
Kąpiel solankowa nie wysusza skóry, ale też nie wydaje mi się żeby szczególnie ją pielęgnowała. O nawilżenie skóry dbam jednak innymi sposobami, a od tego produktu oczekiwałam przede wszystkim uprzyjemnienia kąpieli (i to był strzał w dziesiątkę!). Szkoda, że chociaż trochę nie zabarwia wody.
Cena jak na taką pojemność i kilkumiesięczną wydajność jest bardzo korzystna.

Jako bonus pokażę Wam moje ostatnie zakupy w sklepie Centro. Wybrałam się do galerii Wisła w Płocku, zajrzałam właśnie do Centro - nowego salonu z obuwiem i galanterią. Niedawno został otwarty, wcześniej nigdy w nim nie byłam. Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne - mnóstwo butów przykuło moją uwagę. Przed świętami kupiłam jednak kozaki na wyprzedaży w CCC, dlatego tylko pokrążyłam między półkami, pomierzyłam trochę i obiecałam sobie, że jak zaoszczędzę trochę pieniędzy to coś sobie wybiorę. Już miałam wychodzić, kiedy na środku sklepu zobaczyłam kilka stojaków ze śliczną, sztuczną biżuterią. W dodatku była na nią promocja 30%.

Praktycznie wszystkie kolczyki i wisiory były w cenie 6 złotych. Zapytałam sprzedawcę, czy jest to cena przed czy po promocji, a kiedy powiedział, że przed wpadłam w zakupowy szał. Zrzucałam z wieszaków wszystko, co tylko wpadło mi w oko i zarzucałam świecidełkami męża. Po kilku minutach zauważyłam, że dalej stoją jeszcze dwa wieszaki z akcesoriami do włosów, głównie z pięknymi opaskami - a wszystkie w cenie ... 2 złotych.


Mina sprzedawcy, kiedy mój mąż zrzucił z siebie wszystkie błyskotki na ladę, naprawdę bezcenna. Po chwili powiedział, że to będzie jego najdłuższy rachunek odkąd tu pracuje. W ogóle był bardzo miły. Skomentował też, że widać że mam dobry gust, bo niektórzy klienci wybierają coś tandetnego i pieją z zachwytu, a ja znalazłam same piękne rzeczy. I w dodatku pokazał mi, które mieli tylko po jednej sztuce na sklep. Zapłaciliśmy około 45 zł za tyle cudowności ...
Bardzo polecam zakupy w Centro!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...