niedziela, 20 stycznia 2013

Kakaowe masło do ciała: Ziaja vs Oceanic


Dzisiaj na blogu porównanie dwóch maseł kakaowych do ciała - z oferty Ziai oraz Oceanic.
Od dawna jestem fanką maseł Ziai, miałam już wszystkie zapachy z tej serii, ale smarowidło Oceanica testuję po raz pierwszy (dostałam je na ostatnim zjeździe blogerek warszawskich).


Na pierwszy rzut opis masła Ziai:

Zawiera:
- OMEGA 3, OMEGA 6 - grupa NNKT, niezbędnych do prawidłowego odżywienia, nawilżenia i ochrony skóry.
- WITAMINĘ E - "witaminę młodości"
DZIAŁANIE
- uzupełnia niedobory lipidów
- regeneruje naturalną barierę ochronną, wyraźnie poprawia elastyczność i miękkość naskórka
- pozostawia skórę delikatną i aksamitną w dotyku
- ma przyjemny kakaowo-śmietankowy zapach

źródło: www.ziaja.com




Cena: 10 zł

Pojemność: 200 ml 


Do masła Ziai mam sentyment, bo było to jedno z pierwszych używanych przeze mnie maseł do ciała. Pierwsze kupiłam chyba kokosowe, później kakaowe, oliwkowe, waniliowe, Sopot Spa i pomarańczowe. Zawiodłam się tylko na pomarańczowym, ale nie na samym kosmetyku, tylko na jego chemicznym zapachu (kokosowe też było nieco mdłe). Do pozostałych wersji wracam ciągle jak bumerang, szczególnie do masła kakaowego zimą, a do sopockiego latem.

Masło jest gęste, zbite, ma typowo maślaną i jednocześnie kremową konsystencję, a przy tym nie jest zbyt tłuste.ciało pokryte delikatnym filmem ochronnym, jednak nie lepkim i tłustym. Bardzo przyjemnie się je rozprowadza. Kakaowe dodatkowo lekko zabarwia skórę, ale nie jest to odcień typowy dla kremów brązujących, a wyrównanie kolorytu (nie brudzi przy tym ubrań). 




To, co zdecydowanie wyróżnia masło kakaowe, to oczywiście jego obłędny zapach. Trudno go jednocześnie zdefiniować - dla mnie to coś pomiędzy czekoladowym budyniem, a kakao z mlekiem. Nie jest chemiczny. Pozostaje bardzo długo na skórze, przesiąka nim też pidżama. Nie jest jednak aż tak intensywny, by przyprawiał o ból głowy.

Jeśli chodzi o działanie masła, to moje wymagania spełnia stuprocentowo. Pozostawia skórę miękką, nawilżoną, elastyczną i gładką. Likwiduje wszelkie ściągnięcie, jest łagodne, nie powoduje podrażnień nawet po depilacji, co zdarzało się innym, pachnącym specyfikom. Zaraz po wodzie zawiera olej palmowy, a także wysoko w składzie masło Shea, co może tylko potwierdzać pozytywny wpływ na skórę.




Jedyny minus to dla mnie wydajność, a raczej jej brak. Być może wynika to z tego, że moja skóra uwielbia ten kosmetyk, domaga się nakładania grubej warstwy i nigdy nie ma go dosyć - podejrzewam, że mogłabym za jednym razem wsmarować w siebie nawet całe opakowanie (muszę tu wspomnieć, że masło nie roluje się nawet przy dwukrotnym smarowaniu tej samej partii ciała). Zużywam więc kosmetyk szybko, nawet w niecały miesiąc stosując na zmianę z innymi smarowidłami. Plus jest taki, że zanim zapach zdąży mi się nieco znudzić, dobijam już do dna i planuję zakup kolejnej wersji zapachowej.

Opakowanie charakterystyczne dla Ziai, poręczne i wygodne, pozwalające na wydobycie kosmetyku bez problemów i do samego końca. Swego czasu kolekcjonowałam nawet opakowania po kolorowych masłach Ziai i przechowywałam w nich różne drobiazgi.

Cena jak na masło standardowa, często można nabyć je w promocji i zwykle wtedy kupuję kilka na zapas. Dostępność znakomita - są zarówno w sieciowych, jak i lokalnych drogeriach, super i hipermarketach, a także w wiejskich sklepikach na półce z chemią.



Na drugi rzut recenzja masła kakaowego firmy Oceanic z serii AA Ciało Wrażliwe. Najpierw opis producenta:

Pielęgnująca formuła zawiera masło kakaowe i masło Shea, które redukują suchość naskórka i intensywnie odżywiają skórę, nadając jej aksamitną gładkość.
Witaminy A i E działają regenerująco, opóźniają procesy starzenia się skóry, przeciwdziałają utracie jej elastyczności i sprawiają, że zachowuje jędrność i odzyskuje miękkość.
Alantoina łagodzi podrażnienia.
Testowany dermatologicznie na osobach z chorobami alergicznymi skóry
Z hypoalergiczną kompozycją zapachową, pH neutralne dla skóry.





Cena: 12 zł

Pojemność: 250 ml 


Produkt Oceanica z serii AA Ciało Wrażliwe jest także nazwane masłem, chociaż moim zdaniem ma z nim mniej wspólnego niż kosmetyk Ziai. Trudno opisać konsystencję - do masła mu zdecydowanie daleko, ale z drugiej strony jest dużo gęstszy od standardowego balsamu do ciała.

Kosmetyk nie jest tłusty, wchłania się bezproblemowo i bardzo szybko, nie pozostawia żadnej warstwy. Nie potrzeba dużej ilości, by pokryć skórę, przez co jest znacznie bardziej wydajny niż masło Ziai. Jeśli chodzi o zapach, to nie przypomina mi czekolady ani kakao, jest słodki i nietypowy, coś jak słodkie ciasteczka - bardzo mi się podoba. Na skórze staje się subtelny, niedrażniący i miło otula przed snem.




Ze względu na zapach i konsystencję przyjemnie się go używa. Niestety jak dla mnie zalety produktu Oceanic na tym się kończą.

Strasznie denerwuje mnie opakowanie. Butelka wykonana jest z grubego plastiku, przez co ciężko się ją naciska. W połączeniu z gęstą zawartością powoduje to irytujący problem z wydobyciem preparatu. Pod koniec używania masło osadza się na ściankach i za nic nie chce się wycisnąć.

Działanie ma przeciętne. Skóra jest po nim przyjemna w dotyku, ale jak dla mnie niedostatecznie nawilżona. Zaraz po posmarowaniu jest nie najgorzej, ale rano mam wrażenie, że niczym się nie smarowałam. Czuję się jakbym zastosowała lekkie mleczko do bezproblemowej skóry, a nie preparat nazwany masłem, przeznaczony do skóry bardzo suchej. Nie mam co prawda przesuszonej skóry na ciele, ale przez kilka lat pielęgnacji przyzwyczaiłam się do stosowania ciężkich, tłustych i treściwych balsamów i maseł - wybieram więc zwykle te dla skóry suchej. Mam wrażenie, że ten kosmetyk dla wymagających będzie niestety za słaby.



Pojemność większa niż w przypadku Ziai, a cena podobna. Biorąc pod uwagę wydajność kosmetyku, tak jak wspomniałam, przewagę ma Oceanic, jednak w moim odczuciu w całym starciu zdecydowanie wygrywa Ziaja.


sobota, 19 stycznia 2013

Delikatne pulpeciki wieprzowe w sosie musztardowo-jabłkowym


Dzisiaj zwyczajne pulpety wieprzowe, które mogą być przepisem bazowym do powstania wielu wariacji. Nadają się świetnie jako potrawa dla dzieci - można przemycić w nich np. nielubianą marchewkę czy inne, zmiksowane warzywo.
Pulpety w najprostszej wersji stają się też przepysznym, wykwintnym daniem dzięki obecności sosu musztardowego z dodatkiem jabłka. Polecam wypróbować to nietypowe połączenie, bo jest naprawdę ciekawe w smaku. 




Składniki:
Do pulpetów:
- 0,5 kg mięsa mielonego wieprzowego
- 3 łyżki bułki tartej
- 1/2 szklanki mleka
- cebula
- jajko
- kostka bulionowa wołowa
- sól, pieprz
Do sosu:
- jabłko
- duża cebula
- 2 łyżki masła
- szklanka bulionu z gotowania pulpetów
- 4 łyżki ostrej musztardy
- 4 łyżki śmietany
- 1/4 łyżeczki curry
- łyżka mąki
- sól, pieprz
- szczypta cukru (jeśli mamy słodkawą musztardę, to pomijamy)

Potrzebne akcesoria:
garnek, patelnia, blender lub tarka, miska

Ilość porcji: 4
Koszt potrawy: ok. 12 zł
Cena za porcję: 3 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: ok. 15 min
Czas gotowania pulpetów: ok. 10 min
Czas gotowania sosu: ok. 10 min


Przygotowanie pulpetów:
Bułkę tartą zalewamy mlekiem i odstawiamy do napęcznienia. Cebulę kroimy na mniejsze kawałki i miksujemy blenderem na papkę (ewentualnie przy braku blendera ucieramy ręcznie na najdrobniejszych oczkach tarki). W misce łączymy mielone mięso, utartą cebulę i bułkę z mlekiem. Doprawiamy wszystko solą i pieprzem według upodobań. Na końcu dodajemy jajko i wyrabiamy masę rękami.
Do garnka nalewamy około dwóch litrów wody i dokładamy kostkę bulionową, a następnie ustawiamy na gazie. Kiedy woda zacznie wrzeć, lepimy z masy mięsnej niewielkie kulki i wrzucamy je stopniowo do gotującego bulionu. Pulpety gotujemy na małym ogniu około 10 minut od wrzucenia ostatniego.
Przygotowanie sosu:
Sos przygotowujemy w drugiej kolejności, ponieważ używamy do niego bulionu z gotowania pulpetów.
Cebulę i jabłko kroimy w kostkę. Na patelni roztapiamy masło, a na nim podsmażamy cebulę aż się zeszkli. Do cebuli dokładamy jabłko, szklankę bulionu z gotowania pulpetów, śmietanę, musztardę, curry i dusimy razem około 10 minut na niewielkim ogniu. Pod koniec duszenia dorzucamy mąkę i zagęszczamy sos, przyprawiamy też solą, pieprzem i cukrem.

Pulpety podajemy polane sosem, a jeśli serwujemy danie na uroczystym obiedzie, to nalewamy sos do sosjerki.

piątek, 18 stycznia 2013

Wyniki rozdania kremu do rąk z naparu babki płesznika firmy Kosmetyki DLA


 

Dziękuję bardzo wszystkim, którzy wzięli udział w zabawie. Maszyna losująca ze strony random.org zadziałała i wybrała ...





fraglesik 

Serdecznie gratuluję wygranej, zaraz prześlę maila z prośbą o podanie adresu do wysyłki nagrody.
Zapraszam na kolejne rozdania i konkursy na blogu "Księżniczkowe pasje bez ładu i składu".

sobota, 12 stycznia 2013

Chlebek bananowy z orzechami i czekoladą



O ile gotowanie uwielbiam i przyrządzanie coraz to nowych dań sprawia mi wielką przyjemność, to do pieczenia ciast nie mam serca ani umiejętności. Chlebek bananowy z orzechami i czekoladą to jeden z niewielu smakołyków, który udaje się zawsze, a do tego jest błyskawiczny i naprawdę banalny w przygotowaniu. Do jego wykonania nie potrzeba nawet miksera - wystarczy wymieszać składniki łyżką. Przepis znalazłam tutaj: klik.




Składniki:
- 3/4 szklanki cukru
- 1 i 3/4 szklanki mąki
- 3 dojrzałe (lub przejrzałe) banany
- 2 duże jajka
- 13 dag masła
- pół tabliczki gorzkiej czekolady
- 3/4 szklanki orzechów włoskich
- łyżeczka cynamonu
- łyżeczka proszku do pieczenia
- łyżeczka aromatu wanilinowego do ciast
- 1/4 łyżeczki soli
- 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
- bułka tarta do obsypania formy

Potrzebne akcesoria:
keksówka lub forma do chleba, rondelek, 2 miski, drewniana łyżka, drewniany patyczek do szaszłyków

Ilość porcji: 15
Koszt potrawy: ok. 15 zł
Cena za porcję: 1 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: ok. 20 min
Czas pieczenia: ok. 1 godz.


Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. W rondelku roztapiamy masło i odstawiamy aż wystygnie, a następnie wkładamy do lodówki, by się schłodziło. Banany rozgniatamy widelcem na papkę, a orzechy i czekoladę siekamy na drobne kawałki.

W jednej misce łączymy wszystkie mokre składniki, czyli rozciapciane banany, schłodzone masło, jajka oraz aromat wanilinowy. Mieszamy bardzo dokładnie łyżką. Do drugiej miski wrzucamy składniki suche: cukier, przesianą mąkę, proszek do pieczenia, sodę, sól, cynamon i także mieszamy.

Składniki mokre przekładamy do suchych i znów mieszamy dość długo łyżką aż do uzyskania jednolitej masy. Na koniec wrzucamy pokrojone orzechy i czekoladę. Mieszamy ponownie, by orzechy i czekolada równomiernie rozłożyły się w chlebku.

Keksówkę (lub formę do chleba) natłuszczamy odrobiną masła i wysypujemy bułką tartą. Do foremki przekładamy przygotowaną masę i wyrównujemy łyżką wierzch ciasta. Pieczemy około godziny. Pod koniec pieczenia możemy sprawdzić za pomocą drewnianego patyczka do szaszłyków, czy ciasto jest już gotowe (jeśli patyczek jest suchy, wyłączamy piekarnik).


czwartek, 10 stycznia 2013

Lakiery z kolekcji Jolly Jewels od Golden Rose: 106, 110, 115, 116


Jolly-mania dopadła i mnie - musiałam skusić się a te cudowności! Przyznam szczerze, że od dawna żadna kolekcja limitowana lakierów nie zachwyciła mnie tak jak ta. Nad wyborem kolorów dumałam chyba kilka dni, aż w końcu zdecydowałam się na 106, 110, 115 i 116. Zamówiłam ze sklepu internetowego Golden Rose w zestawie świątecznym, dzięki czemu udało się nabyć lakiery z 10% rabatem (promocja obowiązuje nadal - wystarczy podczas składania zamówienia wpisać kod rabatowy ZESTAW).


A tak do zakupu zachęca nas producent:


Nowa seria lakierów JOLLY JEWELS sprawi, że malując paznokcie, staniemy się jednocześnie posiadaczkami najpiękniejszej biżuterii...


Receptura lakierów JOLLY JEWELS zawiera bowiem mnóstwo mikroskopijnych cząsteczek specjalnie spreparowanego brokatu i miliony lśniących brylantowo drobinek przypominających drogocenne kamienie szlachetne. Połyskują one na paznokciach niczym brylanciki, sprawiając, że biżuteria staje się zupełnie zbędnym dodatkiem. Do wyboru mamy wszystkie najmodniejsze kolory karnawału – w wersji jednolitej albo wielobarwnej, harmonijnie łączącej w jednej buteleczce drobinki w różnych tonacjach.

źródło: www.goldenrose.pl

Pojemność: 10,8 ml

Cena: ok. 13 zł 




Lakiery są bez wątpienia zjawiskowe, ale jak wszystkie brokatowe mają swoje wady. Usuwanie lakieru z paznokci jest mordęgą - nawet używając folii aluminiowej czy zanurzając paznokcie w zmywaczu musimy się porządnie namęczyć. Rozwiązaniem są tutaj popularne ostatnio bazy peel off pod lakier, z tym że ja jeszcze się takiej nie dorobiłam.

Wszelkie brokatowe glittery, które miałam do tej pory, były bardzo trwałe - wytrzymywały spokojnie tydzień, a nawet dłużej, aż do zmycia. Jolly Jewels jednak bywają kapryśne i ścierają się czasem znacznie szybciej. Mając żelowe paznokcie nie wypowiem się oczywiście obiektywnie o ich trwałości, ale nawet na sztucznych pazurach potrafiły się zetrzeć albo odprysnąć.

Kolorowe bazy lakierów nie są mocno kryjące, więc by uniknąć kilkukrotnego malowania można nałożyć Jolly Jewels na inny lakier w podobnym do bazy odcieniu. 


A teraz pora na swatche zakupionych przeze mnie lakierów:


116



Na 116 zdecydowałam się w pierwszej kolejności, bo potrzebowałam właśnie takiej kompozycji kolorów a la wamp. Mamy tutaj migoczące, czerwone sześciokąty i czarne, okrągłe drobinki zatopione w kremowej, o ton ciemniejszej od błyskotek, klasycznej czerwieni. To zestawienie jest odważne, zdecydowane i zauważalne - stworzone na wielkie wyjścia. Muszę przyznać, że w przypadku 116 całkowicie zgadzam się z producentem, że dodatek biżuterii wydaje się zbędny.

Na zdjęciu 1 warstwa nałożona na lakier Bell z serii Fashion Colour nr 309 (fuksja).



115




















115 wydał mi się najbardziej uniwersalnym lakierem - multikolorowe blaszki pasują do wielu zestawień. Mieszają się tutaj większe sześciany z mniejszymi kółkami w kolorach czerwieni, fuksji, niebieskiego, fioletowego, zielonego, białego, żółtego (możliwe, że jeszcze jakiś kolor pominęłam), a baza lakieru ma odcień kremowy. Bardzo mi się podoba, bo jest optymistyczny i dziewczęcy - wystarczy że spojrzę na swoje paznokcie i od razu jestem w lepszym humorze.

Na zdjęciu 1 warstwa nałożona na lakier Inglot nr 38 (biały).



110


110 wybrałam, bo wydał mi się najbardziej oryginalnym połączeniem kolorystycznym. W tym lakierze mamy drobne, czarne kropeczki przypominające ziarenka maku oraz koralowo-czerwone, większe sześciokąty zatopione w kremowej, szarawej bazie. Na paznokciach bardzo mi się podoba, chociaż moim zdaniem ze wszystkich czterech lakierów prezentuje się najmniej efektownie.

Na zdjęciu 1 warstwa nałożona na lakier Virtual z serii Street Fashion (szary)


106




Swatche lakieru nr 106 nie są zbyt udane, bo robiłam je już w innym świetle i musiałam nieco podrasować kolory, by były zbliżone do rzeczywistych (niestety ostatnio pogoda nie sprzyja blogowym fotografiom). Ten lakier z Jolly Jewels różni się od pozostałych, gdyż drobinki i blaszki są znacznie mniejsze. Przepięknie się mieni! Od szmaragdowej zieleni, przez złoto po głęboki fiolet - to połączenie przypomina mi choinkowe bombki. Baza lakieru 106 jest przezroczysta.

Na zdjęciu 2 warstwy nałożone na lakier Miyo z serii Mini Drops (zielony).


A tutaj zbiorowe zdjęcie lakierów podkładowych:



Od paru tygodni walczę ze sobą, by nie zamówić kolejnych czterech ...

środa, 9 stycznia 2013

Kremy do stóp: siemię lniane na pękające pięty i szałwiowy przeciw potliwości z serii Herbal Care od Farmony

 

Niedawno recenzowałam antycellulitowy duet Farmony z serii Herbal Care -  balsam i solankę, a teraz przyszła pora na pielęgnację stóp, czyli krem siemię lniane na pękające pięty oraz szałwiowy przeciw potliwości.




 KREM NA PĘKAJĄCE PIĘTY - SIEMIĘ LNIANE

Opis producenta:
 
Krem idealny do wysuszonej skóry stóp i pękających pięt. Zawiera silnie skoncentrowane naturalne składniki aktywne, które wnikają głęboko w skórę przywracając stopom piękny, zdrowy wygląd.
Ekstrakt z siemienia lnianego uelastycznia skórę, łagodzi i koi podrażnienia oraz niweluje suchość i szorstkość naskórka, skutecznie zapobiegając pękaniu skóry pięt.
10% mocznika doskonale zmiękcza i wygładza skórę oraz eliminuje objawy wzmożonego rogowacenia. Witamina A odżywia i regeneruje skórę, przyspieszając gojenie pęknięć, mikrourazów i otarć naskórka.

Spektakularne efekty:
  • natychmiast ukojona i zregenerowana skóra pozbawiona uczucia suchości i szorstkości
  • optymalnie nawilżona, miękka, gładka i elastyczna
  • skutecznie chroniona przed rogowaceniem i pękaniem skóry pięt 



 
Pojemność: 100 ml 

Cena: 7 zł


Od paru lat jednym z moich ulubionych kremów do stóp jest krem na pękające pięty firmy Pollena
Ewa z serii lnianej
. Kiedy zobaczyłam w sklepie na półce krem Farmony, postanowiłam kupić go dla porównania.

Jest to mazidło arcytłuste, bardzo gęste i ciężkie. Trzeba się niemało natrudzić, żeby wydobyć je z tubki, szczególnie pod koniec zużywania. Rozsmarowuje się dość opornie, pokrywa skórę bardzo tłustym filmem, który nie wchłania się przez dłuższy czas. Przez swoją konsystencję nadaje się tylko na noc (zwykle po posmarowaniu nakładam skarpetki, by nie zatłuszczać pościeli). Pachnie nieszczególnie, coś na kształt zielska z jakimś niezidentyfikowanym smrodkiem.

Dla wielu osób z pewnością krem będzie katorgą, ale ja właśnie taki lubię. Nie mam co prawda problemów z pękającymi piętami, jednak ich stan pozostawia wiele do życzenia, bo mam tendencję do zgrubień i wysuszenia naskórka. Lekkie kremy do stóp po prostu nic nie dają i w zasadzie toleruję je tylko latem, gdy za wysokie temperatury uniemożliwiają użycie ciężkich specyfików (łącznie z nakładaniem skarpetek).




W porównaniu do wspomnianego kremu Polleny Ewy działa nieco gorzej. Po wchłonięciu kremu skóra nie jest nawilżona, a sucha, jakby wymagała kolejnej porcji produktu. Przy regularnym stosowaniu stopy są jednak w znacznie lepszej kondycji - gładsze, pozbawione szorstkości i mniej zrogowaciałe, chociaż w odczuciu ciągle suche.

Cena optymalna, wydajność taka sobie - krem starczył mi na mniej więcej półtora miesiąca (na jego usprawiedliwienie mogę dodać, że nakładałam naprawdę grubą warstwą). Opakowanie wydaje mi się nietrafione jak na krem o tak ciężkiej konsystencji, tym bardziej że otwór w tubce jest malutki, przez co smarowidło wyciska się wyjątkowo opornie.



 KREM PRZECIW NADMIERNEJ POTLIWOŚCI STÓP - SZAŁWIA


Opis producenta:

Krem idealny do codziennej pielęgnacji stóp ze skłonnością do nadmiernego pocenia. Zawiera silnie skoncentrowane naturalne składniki aktywne, które wpływają na pracę gruczołów potowych skutecznie chroniąc stopy przed nadmiernym poceniem i nieprzyjemnym zapachem.
Ekstrakt z szałwii lekarskiej działa bezpośrednio na gruczoły potowe, skutecznie kontrolując i spowalniając proces wydzielania potu, dzięki czemu stopy pozostają idealnie suche i świeże.
Biosiarka wspomaga ochronę przeciwbakteryjną i przeciwgrzybiczą, przez co zapobiega powstawaniu nieprzyjemnego zapachu. Mentol na długo pozostawia uczucie przyjemnego chłodu i świeżości, zapewniając komfort przez cały dzień.
Spektakularne efekty:
  • idealnie świeża i sucha skóra stóp
  • aksamitnie gładka i miękka
  • skutecznie chroniona przed nadmiernym poceniem i przykrym zapachem 



 
Pojemność: 100 ml 

Cena: 7 zł   

 

Krem po wyciśnięciu z tubki ma konsystencję żelu, jest dość lekki, nieco lepki i półprzezroczysty. W trakcie wcierania w skórę staje się bardziej toporny w rozsmarowywaniu. Pozostawia stopy w nieestetycznym, białawym nalocie, trochę ściągnięte, wysuszone i jakby "matowe". Odczucie to porównałabym do wysmarowania się jakimś roztworem z talkiem. 

Bardzo podoba mi się zapach tego kremu - mentolowy, odświeżający, ale z ziołową nutą szałwii.  





Krem szałwiowy dostałam na czerwcowym zjeździe blogerek warszawskich, jednak po pierwszym użyciu odłożyłam go głęboko do szafki. Paradowanie w japonkach czy sandałkach ze stopami pokrytymi bielą nie bardzo mi się uśmiechało. Przypomniałam sobie o nim niedawno, przy pierwszych mrozach, kiedy to po kilku godzinach spędzonych w ciepłych kozakach w pracy, zdjęłam buty ... Chociaż nie mam żadnych kłopotów z potliwością np. pod pachami, to jednak stopy często dają o sobie znać, szczególnie tak zapuszkowane na wiele godzin.

Nakładałam krem systematycznie i z dnia na dzień zauważałam ogromną różnicę w potliwości. Działa rewelacyjnie! Dokładnie jak superskuteczny dezodorant do stóp - likwiduje całkowicie nieprzyjemne zapachy!

Niestety skóra podczas używania kremu staje się bardziej sucha i wymaga częstego nawilżania innymi kosmetykami. Obietnice producenta dotyczące "aksamitnej miękkości" stóp są bzdurą, bo krem działa wręcz odwrotnie wysuszając skórę na wiór. 

Biorąc pod uwagę wszystkie wady tego specyfiku i niedogodności związane z jego stosowaniem, jestem nim absolutnie zachwycona! Nie sądziłam, że jakikolwiek krem może tak wiele zdziałać jeśli chodzi o walkę z potliwością.

Potrzeba niewiele kremu do pokrycia całych stóp, dlatego jest bardzo wydajny. Używam go od listopada, a zostało jeszcze około połowy. Cena przystępna, a tubkowe opakowanie wygodne i trafione w przeciwieństwie do kremu z siemieniem.

sobota, 5 stycznia 2013

Odżywka Mango i kwiat tiare do włosów normalnych Garnier Naturalna Pielęgnacja

 
Z reguły produkty koncernu L'Oreal omijam szerokim łukiem. Nie mam zaufania do kosmetyków reklamowanych na wielką skalę i jestem wobec nich bardziej krytyczna. Z wyjątkiem jednej z ulubionych pomadek do ust - Glam Shine Cream od L'Oreala, jeszcze żaden produkt tej marki nie zagościł u mnie na stałe.

Kosmetyki do włosów Garnier Naturalna Pielęgnacja (znane wcześniej jako Ultra Doux) wydawały mi się jednak ciekawą propozycją. Mimo tego, że kiedyś obiecałam sobie, że już nigdy nie tknę nic od Garniera do włosów (szampon Fructis zafundował mi straszny łupież), postanowiłam wypróbować odżywkę do włosów normalnych. Kupiłam ją w promocji za ok. 6 złotych w drogerii Natura.

Opis ze strony Garniera:

Pragniesz odżywki, która sprawi, że Twoje włosy będą miękkie niczym satyna?

Odkryj odżywkę Garnier Naturalna Pielęgnacja z mango i kwiatem tiaré, stworzoną, aby nadać Twoim włosom miękkość i blask.
Odżywka Garnier Naturalna Pielęgnacja z mango i kwiatem tiaré zawiera mango znane z właściwości uelastyczniających oraz kwiat tiaré, znanym ze względu na swój przyjemny zapach. Ma lekką konsystencję, która nie obciąża włosów. 

Twoje włosy odnajdują swoją elastyczność. Stają się błyszczące, miękkie w dotyku niczym satyna i łatwe w rozczesywaniu. Odżywka Garnier Naturalna Pielęgnacja z mango i kwiatem karité odżywia włosy i sprawia, że staką się łatwiejsze w rozczesywaniu. Świeży, egoztyczny zapach mango i kwiatu tiaré sprawia, że stosowanie odżywki staje się chwilą relaksu.
źródło: www.garnier.pl




Cena: 8 zł

Pojemność: 200 ml


Odżywka ma dość rzadką konsystencję (coś jak lekkie mleczko), ale nie przelewa się przez palce i nie spływa z włosów. Łatwo się ją rozprowadza. Szybko wnika we włosy (przez co można przesadzić z nakładaną ilością), jednak wbrew pozorom nie potrzeba jej dużo.

Najbardziej zauroczył mnie jej zapach ... Cudowny i rześki, jak owocowo-owocowy koktajl egzotyczny, ale z owoców, których zapach uwielbiam, czyli mango! Bardzo naturalny i tak soczysty, że chciałoby się jeść ten kosmetyk, a nie nakładać na włosy. Podczas użycia zapach wypełnia całą łazienkę. Szkoda tylko, że szybko ulatnia się z włosów.



Skład odżywki, jak na markę Garnier, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Mamy tu sporo naturalnych olejów: począwszy od oleju palmowego, przez kokosowy, skończywszy na ekstraktach z mango i kwiatu tiare. Wkradł się co prawda silikon, których unikam w pielęgnacji, ale nie jest on na początku składu i nie należy do grupy ciężkich silikonów (amodimethicone usuwany jest już za pomocą delikatnego szamponu bez SLS np. Babydream).

Jakie są efekty stosowania? Odżywka spełnia wszystkie wymagania, których oczekuję od codziennej odżywki do włosów. Przede wszystkim wygładza i ułatwia rozczesywanie, a także pozostawia włosy lśniące, zadbane i dobrze nawilżone. Ani razu nie obciążyła i nie spowodowała nadmiernego przetłuszczania czy elektryzowania. Trzeba pamiętać, że jest to odżywka do włosów normalnych, więc nie naprawi zniszczonych czy farbowanych. Nie polecam jej komuś, kto chce zregenerować włosy, bo sądzę, że nie dałaby rady (nie odżywia jakoś spektakularnie).

Opakowanie w energetycznym, pomarańczowym kolorze, świetnie zaprojektowane graficznie (jak cała seria Naturalna Pielęgnacja). Klapka otwiera się swobodnie i jest naprawdę solidna. Wydobycie kosmetyku nie sprawia problemów dzięki temu, że odżywka stoi na zakrętce - dla mnie to duże ułatwienie i oszczędność czasu, bo włosy myję zawsze rano.

Jedyne do czego mogę się naprawdę przyczepić to wydajność, a raczej jej brak. Starczyła mi zaledwie na miesiąc czasu, chociaż nakładałam dość oszczędnie i nie używałam jej dzień w dzień. Nie jest jednak droga i na pewno jeszcze do niej wrócę, ale wcześniej na pewno wypróbuję inną odżywkę z Naturalnej Pielęgnacji - może awokado i masło karite?

czwartek, 3 stycznia 2013

Premierowe rozdanie - Krem do rąk z naparu babki płesznika firmy Kosmetyki DLA


Do firmy Kosmetyki DLA mam ogromny sentyment przez to, że ich kremy "Niszcz pryszcz" doprowadziły moją problemową skórę do ładu (pisałam o tym tutaj: klik). Używam ich niezmiennie od prawie roku i nadal mnie zachwycają. Mam nadzieję, że zawsze będą je produkować, bo ciężko będzie mi znaleźć na rynku coś równie dobrego dla mojej skóry.

Krem do rąk na naparze z babki płesznika to nowość w asortymencie firmy. Krem różni się zdecydowanie od innych dostępnych na rynku tym, że wyprodukowany jest na naparze ziołowym, a nie na wodzie, która nie ma żadnych właściwości. Dzięki temu krem pielęgnuje skórę bardziej efektywnie i jest to od razu zauważalne. Miałam to szczęście, że otrzymałam go do testów już w wakacje, kiedy jeszcze trwały jego badania dermatologiczne. Przebierałam nogami, żeby Wam o nim napisać, ale czekałam aż pojawi się w sprzedaży. No i wreszcie jest!

Opis ze strony producenta:

KREM DO RĄK na bazie naparu babki płesznika
 - chroni skórę rąk przed szkodliwym wpływem detergentów, chemikaliów i czynników zewnętrznych (wiatr, mróz, UV);
- doskonale nawilża i odżywia naskórek;
- regeneruje, wygładza i przyspiesza gojenie się mikrourazów skóry;
- zapobiega pierzchnięciu skóry rąk, regeneruje szorstkie i popękane dłonie, przywraca im gładkość oraz miękkość.

Intensywne działanie kremu zapewniają:
Świeży napar z nasion babki płesznika - zawiera śluzy (ok. 12%),  olej tłusty (ok.5%),  aukubinę, garbniki, kwas galakturonowy, skrobię, ramnozę, arabinozę, ksylozę, flawonoidy, białka, sole i in., dzięki czemu zapobiega wysychaniu skóry, dobrze nawilża, odżywia oraz ujędrnia skórę (zawartość w kremie aż 60%).
Masło Shea - ma właściwości odżywcze; zmiękcza i wygładza skórę. Jest naturalnym filtrem przeciwsłonecznym (zawartość w kremie 10%).
Gliceryna - działa zmiękczająco i nawilżająco na skórę.
Alantoina i d-pantenol – działają łagodząco i kojąco, przyspieszają regenerację i gojenie podrażnień.
Olej lniany bogaty w NNKT – doskonale nawilża, przyspiesza regenerację naskórka, skutecznie poprawia kondycję skóry. Jest bardzo dobrze tolerowany przez skórę.
Olej z ogórecznika – naturalne źródło kwasu gamma-linolenowego, witamin i fosfolipidów gwarantuje długotrwałe nawilżenie.
Witamina E  - niszczy wolne rodniki, zapobiega powstawaniu podrażnień i spowalnia proces starzenia się skóry.





 
Cena: 12 zł

Pojemność: 125 ml 


Krem do rąk jest gęsty, puszysty i treściwy, ale nietłusty. Konsystencją przypomina mi trochę ubitą na sztywno śmietankę do deserów. Najbardziej obawiałam się o jego zapach (znając zapachy pozostałych produktów firmy, spodziewałam się raczej kontrowersji), ale jest przyjemny, choć bardzo specyficzny i trudno mi określić, co przypomina. 




O ile wśród kremów do stóp uwielbiam tłuste i treściwe smarowidła, to w kremach do rąk cenię sobie łatwość aplikacji i długotrwałe nawilżenie, ale bez uczucia lepkości dłoni. Dokładnie taki jest ten krem.
Mimo swojej gęstości wchłania się bardzo szybko, otula dłonie niezwykle przyjemnym filmem. Nawilża rewelacyjnie i zapewnia pielęgnację na długie godziny - to chyba pierwszy w mojej karierze krem, który nie wymaga tak częstych aplikacji jak inne specyfiki.

Sprawdza się szczególnie w trudnych warunkach, kiedy skóra przesuszona jest od wiatru i mrozu czy ogrzewania. Na zimę jest naprawdę idealny! Nakładam go też grubszą warstwą po sprzątaniu lub zmywaniu - doskonale regeneruje naskórek narażony na działanie detergentów. Dla mnie jest świetny zarówno do codziennego stosowania, jak i do zadań specjalnych.

Skład produktu (jak na krem do rąk) moim zdaniem jest imponujący. Oprócz przewodniego naparu z babki płesznika mamy tutaj na drugim miejscu masło Shea, a dalej alantoinę, d-pantenol, czy cenne oleje - z ogórecznika i lniany (o właściwościach poszczególnych składników można poczytać w opisie producenta).




Jeszcze parę słów o opakowaniu. Tubka kremu do rąk (podobnie jak buteleczki air-less kremów do twarzy) jest minimalistyczna, a także estetyczna, szczególnie dzięki oryginalnej grafice splecionych dłoni. Przeszkadza mi w niej to, że jest odkręcana - zdecydowanie wolę klikowe zamknięcia w przypadku takich produktów, bo znacznie oszczędzają czas. Poza tym na tylnej ściance tubki informacje na temat produktu napisane są mikroskopijną czcionką. Zapewne firma chciała umieścić wiele szczegółów dotyczących kremu, niestety opis mocno stracił przez to na czytelności.

Jeśli chodzi o cenę, to biorąc pod uwagę zawartość, jest jak najbardziej do przyjęcia. Tym bardziej, że nie pożałowali kremu - w tubce jest aż 125 ml.

Możemy nabyć krem w sklepie internetowym producenta (tutaj: klik), a także w większych miastach (dokładna lista sklepów znajduje się tutaj: klik).





Już od dawna nie było żadnego rozdania ani konkursu na blogu, więc pomyślałam, że może ucieszy
Was upominek w postaci kremu do rąk z naparu babki płesznika. Sponsorem nagrody jestem ja :)


Warunkiem uczestnictwa w losowaniu jest publiczne obserwowanie mojego bloga (1 los).

Dodatkowe losy można uzyskać za:
- polubienie "Księżniczkowych pasji" na Facebooku (2 losy)
- informację o rozdaniu na swoim blogu w osobnej notce, ze zdjęciem i linkiem do tego posta lub w pasku bocznym (2 losy)
- dodanie mojego bloga do blogrolla (2 losy)


Chciałabym docenić też najbardziej aktywne komentatorki:
Alieneczka, Beauty Wizaż, Chabrowa, CześćKotku, Dagusia, Magdalena B, Ola, Orlica, Przeszkoda, SexiChic, Tygrysek, Wielki Kufer, Yasinisi, babski punkt widzenia, butterfly, mart_91, sauria80, stri-linga, tova1, zoila, Łowczyni.
Jeśli zechcą wziąć udział w rozdaniu, otrzymają dodatkowe 2 losy.


Zgłoszenie do udziału w rozdaniu umieść w komentarzu pod tym postem według schematu:


Obserwuję jako: nick
Mój e-mail: mail
Polubienie "Księżniczkowych pasji" na Facebooku: tak (nazwa profilu)/nie
Notka o rozdaniu: link do notki/nie
Blogroll: link do bloga/nie
Aktywna komentatorka: tak/nie


Rozdanie zakończy się 17.01.2013 o godzinie 23.59. Zwycięzcę ogłoszę następnego dnia. Zapraszam!
Oczywiście zachęcam także do komentowania poza zgłoszeniami na rozdanie.

wtorek, 1 stycznia 2013

3 Palety Technic Electric Beauty: Metalix, Ultra Violet i kolorowa




Paletkę Technic wypatrzyłam na blogu Gray i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. A że jej cena jest aż nadto przystępna (około 12 zł!), w niedługim czasie zaopatrzyłam się we wszystkie trzy dostępne wersje kolorystyczne.

Jeśli chodzi o same cienie, to jak na swoją cenę są naprawdę kapitalne: świetnie napigmentowane, bardzo dobrze cieniujące, łatwe w obsłudze, o przyjemnej konsystencji. Przy odpowiednim operowaniu pędzlem nie osypują się - za to duży plus. Nie ma w paletach żadnych matów (co mnie akurat cieszy), a same cienie metaliczne, perłowe i satynowe.




Przypominają oczywiście cienie Sleeka (kasetka z lusterkiem, wielkość i ułożenie), choć moim zdaniem zdecydowanie bliżej im do MUA jeśli chodzi o teksturę i aplikację. Są trwałe, ale nie tak wytrzymałe na moich powiekach jak Sleeki. Testowałam je na bazie Hean i nie zawsze dotrwały po całym dniu do wieczora (leci już do mnie baza UD, więc możliwe, że sprawią się na niej lepiej).




Nie jestem największą fanką makijażu w neutralnych kolorach, ale paleta Metalix mnie urzekła. Można wyczarować nią piękne, dzienne zestawienia. Jeśli przyjrzymy się jednak bliżej, to okaże się, że to paleta złożona niemal z samych zdublowanych kolorów: 2 szarości, 2 beżów, 2 miedzianych, 2 złotych i 2 bieli. Odcienie różnią się naprawdę odrobinę intensywnością barwy (jaśniejszy nałożony z bazą pod cienie ma dokładnie taki odcień jak ciemniejszy). Mimo to uważam, że Metalix jest godna uwagi i to jedna z moich lepszych inwestycji makijażowych w tym przedziale cenowym, nawet jeśli kupiliśmy nie 12, a 7 odcieni. Szczególnie polubiłam ciemniejsze złoto, biel złamaną lekko cytrynowym oraz bardzo ciemny, perłowy grafit.
 


Górny rząd - światło dzienne:


Górny rząd - światło sztuczne:


Dolny rząd - światło dzienne:


Dolny rząd - światło sztuczne:







Najbardziej cieszyłam się przy zakupie palety Ultra Violet, ale muszę przyznać, że chyba mnie rozczarowała. Potrzebowałam bardzo palety fioletów, bo to jeden z moich ulubionych (jeśli nie najbardziej ulubiony) kolor w makijażu. Pierwsza myśl: "Nareszcie jest! Super! Wow! Wreszcie tyle fioletów w jednej kasetce ...!". Tylko, że po dłuższym oglądaniu oraz po swatchowaniu stwierdziłam, że w tych fioletach niewiele fioletu ...
Górny rząd wpada w niebieskości, za to dolny w róże. Myślę, że widać to też na zdjęciach. Jest oczywiście parę kolorów, które mi się podobają i będą przydatne, ale w całości paleta nie spełniła moich oczekiwań.



Górny rząd - światło dzienne:


Górny rząd - światło sztuczne:


Dolny rząd - światło dzienne:


Dolny rząd - światło sztuczne:






Najlepsze na koniec, czyli pierwsza z kolekcji palet Electric Beauty o intensywnych, żywych i zróżnicowanych kolorach. Jeśli miałabym zatrzymać tylko jedną z palet Technic, nie wahałabym się ani chwili, tylko wybrała właśnie ją. Cienie są w niej najmocniej napigmentowane, a kolorystyka odpowiada mi w stu procentach.



Górny rząd - światło dzienne:


Górny rząd - światło sztuczne:


Dolny rząd - światło dzienne:


Dolny rząd - światło sztuczne:




Oczywiście ta paleta służy do odważnych, zwariowanych makijaży i niekoniecznie będzie pasować wielbicielom naturalnego wyglądu. Polecam jednak zakup każdemu, bo zawsze warto wypróbować coś nowego i zaszaleć kolorami - tym bardziej za tak niską cenę.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...