niedziela, 26 sierpnia 2012

Dezodorant w kulce i żel pod prysznic Fa Sport Double Power w wersji Sporty Fresh




Zestaw dezodorant w kulce i żel pod prysznic z nowej serii Fa Sport Double Power otrzymałam do testów od firmy Henkel. Bardzo się cieszę, że mój blog został zauważony. Generalnie nie jestem chętna do współprac, dlatego że sama tonę w zgromadzonych przez siebie zapasach kosmetyków i nie potrzeba mi stosu kolejnych, zresztą wolę sama decydować o ich kupnie w sklepie. Zdecydowałam się jednak na zaproponowaną współpracę, gdyż dzięki uprzejmości pani Joanny z działu nowości mam wpływ na to, jakie produkty dostaję do testowania.

Najpierw opis producenta:

Linia Fa Sport Double Power chroni ciało sportowca zarówno w czasie ćwiczeń jak i po wysiłku fizycznym. Jak? Dzięki specjalnie opracowanej linii produktów – dezodorantów, żeli pod prysznic, a także balsamu do ciała.


Pielęgnacja ciała sportowca rozpoczyna się od wyboru skutecznego dezodorantu. Takiego jak Fa Sport Double Power, który zapewnia 72-godzinną podwójną ochronę - przed potem i nieprzyjemnym zapachem. Działanie dezodorantów Fa oparte jest na unikalnej technologii. Kapsułki Duo Micro redukują wilgoć i jednocześnie zapobiegają rozwojowi bakterii odpowiedzialnych za przykry zapach.

 Cena: 9 zł

Pojemność: 50 ml




Jednak pielęgnacja ciała sportowca nie kończy się wraz z przekroczeniem linii mety. Po wysiłku fizycznym skóra potrzebuje rewitalizacji. Dokładnie takiej, jaką zapewniają izotoniczne żele pod prysznic Fa Sport Double Power. Formuła nowego żelu Fa zawiera kompleks minerałów soli magnezu, wapnia i sodu. To ona rewitalizuje skórę po wysiłku i dzięki niej skóra zachowuje odpowiedni poziom nawilżenia. Dodatkowo ciepła woda aktywuje relaksującą i jednocześnie pielęgnującą ciało taurynę, która rozluźnia mięśnie.


Cena: 9 zł


Pojemność: 250 ml


źródło: www.henkel.pl


W pierwszej kolejności opiszę moje wrażenia dotyczące dezodorantu.

Zacznę od zapachu, który dla mnie w przypadku tego typu produktu ma duże znaczenie. Na początku używania był bardzo intensywny, kwiatowy z mocnym, świeżo-cytrusowym akcentem, do złudzenia przypominający mi otwarcie znanego zapachu wody toaletowej Nina kreatorki Niny Ricci. Tak dawał po nozdrzach, że miałam wrażenie, że będzie kłócił się z innymi niż Nina perfumami (w te wakacje więc wyjątkowo sporo mililitrów ubyło z mojego flakonu Niny). Z czasem, w trakcie używania dezodorantu zapach stracił swój impet, wyłagodniał, stał się taki kwiatowo-mydlany, przypominający płyn do płukania tkanin. Zszedł więc na drugi plan w stosunku do używanych perfum, co mnie osobiście bardzo cieszyło.

Jeśli chodzi o działanie to sprawdził się u mnie w stu procentach, nie zawiódł w największe tego lata upały, nawet podczas kilkugodzinnego wylegiwania się na plaży. Nie mam kłopotów z potliwością, ale i tak byłam pod wrażeniem skuteczności, tym bardziej że czytałam w internecie kilka niepochlebnych opinii na jego temat i obawiałam się, że sobie nie poradzi. Czułam się w nim zawsze odświeżona i pewna, że nic złego mnie nie zaskoczy. Oczywiście ze względów higienicznych nie testowałam czy działa przez 72 godziny, ale przez całą dobę z pewnością.

Trochę długo wysycha pod pachami, dlatego trzeba odczekać, żeby nie pobrudzić ubrań. Na początku nie umiałam go dozować i nakładałam za dużo, a wtedy odrobinę się zsypywał, jednak przy używaniu odpowiedniej ilości nie ma takiego problemu.



Opakowanie estetyczne, podoba mi się kolorystyka mocnego, fuksjowego różu z szarością. Wygodnie trzyma się je w dłoni, kulka nie zacina się i swobodnie obraca. Dzięki lekko ściętej nakrętce można postawić kosmetyk do góry nogami, co przy zużywaniu końcówki jest bardzo przydatne. Trzeba tylko uważać, by dezodorant nie leżał na boku, bo wtedy preparat wylewa się brzegami do zakrętki i nieciekawie zasycha (przydarzyło mi się to podczas podróży, kiedy leżał spakowany w kosmetyczce). Cena standardowa, podobnie jak wydajność.


Na drugi rzut recenzja żelu pod prysznic.

Jest dość rzadki i lejący, ma jaśniutko-różowy, transparentny kolor, dobrze się pieni. Pachnie typowo jak żel pod prysznic, trochę kwiatów, świeżości i do tego jakaś męska nuta - przyjemnie, zwyczajnie i myślę, że większość osób umieści ten zapach w kategorii "ładny". Jest intensywny, podczas używania wypełnia całą łazienkę, pozostaje także na skórze.




Żel świetnie oczyszcza, powiedziałabym nawet że aż za dobrze, bo niestety moją skórę mocno wysusza. Nie zdarza mi się to często, ale w przypadku tego produktu wysuszenie jest dotkliwe i naprawdę wyczuwalne. Smarowanie balsamem czy masłem po prysznicu z tym żelem Fa jest wręcz konieczne.

Jeśli chodzi o obietnice dotyczące rozluźnienia mięśni po wysiłku fizycznym, to trudno jest mi je ocenić. Faktycznie relaks mięśni jest zauważalny, ale moim zdaniem wynika on bardziej z działania wody niż jakiegoś magicznego żelu. Po prostu nie zauważyłam specjalnej różnicy między tym, a innym żelem nie skierowanym do sportowców. Możliwe też, że mój wysiłek fizyczny przed użyciem kosmetyku nie był odpowiednio duży (sportowcem wyczynowym nie jestem, a raczej pokojowym amatorem fitnessu) i nie umiem tego działania obiektywnie ocenić.

Wypróbowałam go też raz do włosów, gdyż według producenta jest produktem 2 w 1 - żel i szampon. Umył całkiem dobrze, nie spowodował gigantycznego siana ani łupieżu, o co się obawiałam, jedynie co na drugi dzień włosy były bardziej przetłuszczone niż zwykle. Oczywiście nie radziłabym kupować go tylko do włosów, ale w przypadku kiedy zapomnimy na wyjazd szamponu albo potrzebujemy kosmetyk typu 2 w 1 na wyjście na basen czy fitness, to jak najbardziej się sprawdzi.

Opakowanie wyjątkowo lekkie, w mojej ulubionej kolorystyce. Zamknięcie bardzo łatwo się otwiera nawet mokrymi rękami, jest solidne i szczelne. Cena i pojemność typowa dla żelu, jednak przez swoją lejącą konsystencję nie należy do wydajnych kosmetyków.


Produkty otrzymałam do testów od firmy Henkel, nie wpływa to jednak na moją ocenę.

środa, 22 sierpnia 2012

W rolach głównych kokos i ananas: kurczak z Antyli Pascala oraz kremowy żel pod prysznic Yves Rocher


Dzisiaj duet ananas i kokos w dwóch odsłonach - kulinarnej i kosmetycznej. Najpierw przepis na kurczaka z Antyli Pascala w ramach akcji Lidla, a następnie recenzja kremowego żelu pod prysznic z limitowanej edycji Smoothie od Yves Rocher.



Składniki:
- 4 pojedyncze filety z piersi kurczaka
- 2 średnie cebule
- 2 pomidory
- 45 g wiórków kokosowych
- pół świeżego ananasa
- puszka mleka kokosowego
- 3 gałązki tymianku
- sól, pieprz, kurkuma
- olej rzepakowy do smażenia

Potrzebne akcesoria:
wok z przykrywką

Ilość porcji: 4
Koszt potrawy: ok. 20 zł
Cena za porcję: 5 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 20 min
Czas gotowania: ok. 30 min


Każdą pierś dzielimy na 3 kawałki, przyprawiamy solą i pieprzem. Ananasa obieramy z pancernej skóry, wydrążamy drewniany środek, połowę owocu kroimy w dużą kostkę. Pomidory sparzamy, obieramy ze skórki, pozbywamy się szypułek i pestek. Miąższ z pomidorów kroimy w kostkę, a cebule w piórka.


Na rozgrzanym w woku oleju rzepakowym smażymy z obu stron filety. Kiedy się zarumienią dodajemy cebulę i przesmażamy przez ok. 3 minuty, następnie dorzucamy wiórki i smażymy przez minutkę intensywnie mieszając. Na patelnię wlewamy mleczko kokosowe z puszki, 75 ml wody oraz dodajemy pomidory i ananasa. Doprawiamy szczyptą kurkumy i tymiankiem (w przepisie świeży, natomiast ja użyłam suszonego). Potrawę przykrywamy, kiedy zacznie się mocno gotować zmniejszamy ogień i gotujemy nadal przez ok. 20 minut pod przykryciem. Zdejmujemy pokrywkę i gotujemy do momentu aż sos zgęstnieje. Podajemy z ryżem.


Danie jest  na wskroś owocowe i egzotyczne, przesiąknięte słodyczą soczystego ananasa i wiórków kokosowych. Kurczak także ma słodkawy posmak, głównie ananasowy. Uwielbiam wszystkie mięsa przyrządzone na słodko, więc potrawa jak najbardziej trafia w moje kubki smakowe. Mąż zachwycony jednak nie był i podsumował, że to kurczak z Bobofrutem.

Przygotowanie wbrew pozorom nie jest pracochłonne, trudność sprawia tylko wydrążenie świeżego ananasa. Pomocny przy tej czynności może być filmik na stronie akcji kuchnialidla.pl. Polecam kurczaka na specjalne okazje, imprezy z udziałem dzieci, czy w babskim gronie.







Na drugi rzut recenzja kremowego żelu Ananas & Kokos z tegorocznej, letniej edycji Smoothie od Yves Rocher.

Opis ze strony producenta:

Smakowita przyjemność owocowego koktajlu w żelu pod prysznic Kokos-Ananas o kremowej konsystencji. Wybraliśmy Ananas i Kokos ze względu na ich egzotyczne zapachy. Pod twardymi skorupkami kryją pyszny, słodki miąższ: twardy i delikatny w kokosie i soczysty, kwaskowaty w ananasie.

źródło: www.yves-rocher.com.pl




Pojemność: 400 ml

Cena: 16 zł  



Z opakowania wydobywa się cudowny zapach kosmetyku - sugestywny aromat kremowego mleczka kokosowego i soku z ananasa. Na myśl przywołuje mi od razu wakacje w egzotycznych krajach i wylegiwanie na leżaku ze słodkim drinkiem Pinakolada w dłoni. Niestety w kontakcie z wodą i skórą zapach żelu staje się bardzo syntetyczny, choć nadal przyjemny.

Nie jest to typowy żel pod prysznic, w zasadzie z żelem ma tylko tyle wspólnego, że myje. Konsystencja jest rzadka, lejąca, powiedziałabym, że to takie rozwodnione, kremowe mleczko. Pieni się nieznacznie, co mnie akurat odpowiada. Oczyszcza bez zarzutu nie wysuszając przy tym skóry. Sprawdził się także w zastępstwie pianki do golenia.



Wszystkie produkty z serii Plaisirs Nature mają szerokie otwory w butelkach, co może nieco utrudniać używanie. Pod prysznicem łatwo jest potrącić butelkę i wylać zawartość, tym bardziej że opakowanie nie należy do poręcznych. Z drugiej strony większa pojemność to na pewno oszczędność pieniędzy, a także lepsze rozwiązanie jeśli kosmetyku używa cała rodzina. Cena przy tej pojemności nie jest za wysoka.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Róż Essence z trend edycji Miami Roller Girl: recenzja i konkurs





Niedawno w Rossmanach pojawiła się nowa, letnia trend edycja marki Essence - Miami Roller Girl:

Witamy w Miami! W mieście znanym ze swojej plaży, jazdy na rolkach promenadą i klubów tanecznych. Z nową trend edycją Essence "Miami Roller Girl"  zabierzemy cię w podróż na słoneczną Florydę, gdzie siatkówka plażowa, jazda na rolkach czy windsurfing są trendy. Jaskrawe kolory wprawią cię w letni nastrój. Intensywne odcienie i delikatne formuły wspaniale komponują się z opaloną skórą.


Po zapowiedziach edycji polowałam oczywiście na róż i jakimś cudem trafiłam akurat na moment, kiedy ekspedientka w Rossmannie wyjmowała stand. Chwyciłam od razu dwie sztuki do koszyka, a kolejne dwa róże rozeszły się jeszcze przy mnie. Wcale się nie dziwię, bo ta propozycja od Essence jest rewelacyjna i według mnie dorównuje legendarnemu różowi Cute as Hell.


Informacja o różu ze strony Essence:


Jedwabista formuła różu posiada niesamowitą gamę kolorystyczną - od ciepłej pomarańczy po klasyczny róż. Dostępny w wersji: 01 dates on skates.

źródło: www.essence.eu


Cena: 12 zł

Gramatura: 8 g


Róż jest genialnie napigmentowany - wystarczy dosłownie muśnięcie pędzlem, żeby na policzku otrzymać intensywne i żywe barwy. Oszczędność czasu w makijażu z tym kosmetykiem jest ogromna, nie trzeba poprawiać kilka razy w tą i z powrotem jak przy słabiej napigmentowanych różach. Łatwiej też zrobić sobie nim krzywdę (pierwsze malowanie zaowocowało niemal neonowymi plackami), ale stosunkowo szybko przyszło mi opanowanie techniki nakładania. Nie polecam go jako pierwszy róż, natomiast wprawne ręce z pewnością go docenią.

Drugą zaletą obok pigmentacji jest oczywiście kolorystyka. Za 12 zł dostajemy dokładnie trzy róże w jednym, bo tyle kolorów możemy uzyskać z tego niepozornego kosmetyku. Odcienie przechodzą od ciepłej brzoskwini z pomarańczowymi tonami, przez śliczny, ocieplony koral do chłodnego różu a la zimowy rumieniec.




Cieszy mnie też, że w końcu w limitowanej edycji pojawił się róż matowy, o pięknym satynowym wykończeniu, bez żadnych drobinek, błyskotek, czy tandetnego opalizowania. Mam cerę tłustą i problemową, więc generalnie nie służy mi to, co błyszczące, dlatego matowe róże należą do moich zdecydowanych ulubieńców.

Róż Miami Roller Girl to doskonały produkt na wszelkie wyjazdy, kiedy chcemy zminimalizować ilość bagażu. Mamy przecież jeden róż, a trzy możliwości uzyskania makijażu, od ciepłego po chłodny. Zachwycona jestem też trwałością - róż trzyma się cały dzień, nie ściera, nie blednie.

Myślę, że będzie odpowiedni tak samo dla osób z jasną jak i ciemna karnacją, blondynek czy brunetek. Każdy uzyska z niego taki kolor i intensywność, jaka mu pasuje (od naturalnej po teatralną). Ja mam jasną karnację i włosy w odcieniu średniego blondu i wszystkie trzy kolory mi stuprocentowo odpowiadają.




Ogłaszam też konkurs, który potrwa od dziś do 12 września 2012 r. do godz. 23.59. Do wygrania oczywiście nowiutki, nieotwierany, trójkolorowy róż Miami Roller Girl!

Co zrobić, by wziąć udział w konkursie?
- Być publicznym obserwatorem mojego bloga.
- W dowolny sposób zareklamować ten konkurs np. umieszczając logo konkursu w pasku bocznym swojego bloga, informując w notce o udziale w konkursie z linkiem do tego posta itp. Dla osób nie posiadających bloga może być to np. informacja o udziale w konkursie na portalu społecznościowym. Możliwości jest kilka i uznam każdą, nawet najmniejszą formę reklamy.
- Polecić mi jakiś wielofunkcyjny produkt do makijażu np. pomadkę w płynie z błyszczykiem, duet róż i bronzer itp. Może być to także kosmetyk, który z nazwy nie jest wielofunkcyjny, ale znalazłyście dla niego dodatkowe zastosowanie np. podkład, który sprawdza się jako korektor pod oczy lub dowolne akcesorium do makijażu np. pędzel do płynnego korektora używany do nakładania cieni.
Oczekuję informacji o marce, cenie, dostępności oraz uzasadnienia, dlaczego akurat ten produkt polecacie.


Zgłoszenia do konkursu proszę umieścić w komentarzu do tego posta według schematu:
Obserwuję bloga jako:
Mój mail:
Link do reklamy:
Ulubiony produkt wielofunkcyjny do makijażu to ...


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Balsam wyszczuplająco-antycellulitowy z różowym pieprzem Soraya Piękne Ciało





Niedawno pojawiła się w sprzedaży nowa seria balsamów Piękne Ciało firmy Soraya. Chociaż moja mania na testowanie każdego nowego produktu na drogeryjnych pólkach już minęła, to obok tej serii nie mogłam przejść obojętnie. Opakowania zauroczyły mnie całkowicie - różowiutkie, słodziutkie, duże tuby z grafikami w stylu pin up i srebrnymi groszkami, od początku do końca trafiające w mój księżniczkowy gust. Dla innych mogą być kiczowate, ale ja właśnie taki kicz lubię. Nakręcona byłam także na owocowy zapach z nutą różowego pieprzu. Z czterech dostępnych wersji wybrałam balsam antycellulitowo-wyszczuplający (pozostałe to rozświetlająco-nawilżający, wygładzająco-nawilżający, poprawiający koloryt skóry).


Najpierw obietnice producenta:

Jedwabna formuła balsamu stworzona została dla kobiet o wyrafinowanym guście, ceniących komfort i zdrowy blask swojej skóry. Balsam dekoruje ciało, otula je i rozpieszcza. Poczuj się jak w swojej ulubionej sukience: atrakcyjna, zadbana, pewna siebie, piękna.

Efekt wyszczuplenia – różowy pieprz – pobudza mikrokrążenie. Regularne stosowanie balsamu przyspiesza spalanie tłuszczu, pomagając zredukować obwód ciała. Modeluje i wyszczupla sylwetkę.
Efekt antycellulitowy – wyciąg z guarany – zawiera kofeinę, zmniejsza objawy cellulitu, pobudza drenaż, wygładza oraz ujędrnia skórę.
Efekt nawilżenia – kwas hialuronowy – doskonale nawilża skórę, wygładza jej powierzchnię, poprawia elastyczność i jędrność. Utrzymuje maksymalne nawilżenie skóry przez wiele godzin.

Polecany, aby przeciwdziałać długotrwałemu cellulitowi.


źródło: www.sorayapieknecialo.pl


Pojemność: 200 ml

Cena: ok. 15 zł





Balsam ma bardzo lekką, ale nie rzadką konsystencję, nie przelewa się przez palce, jednak nieco klei mimo nietłustej formuły. Łatwo się rozprowadza, wchłania dość wolno i maże po skórze. Przy preparatach antycellulitowych jest to raczej zaleta, bo możemy wykonywać dłuższy masaż z korzyścią dla skóry. Pachnie ekstremalnie słodko-owocowo (ale nie ciężko, a delikatnie), najmocniej czuć chyba malinę. Zapach kojarzy mi się trochę z kosmetykami czy perfumami dla dziewczynek. Szkoda, że nie wyczuwam w nim tego pieprznego akcentu. Po nałożeniu balsamu nie ma żadnych efektów chłodzenia czy grzania typowych dla preparatów antycellulitowych, pod tym względem nie różni się od typowego, nawilżającego balsamu, może tylko bardziej się lepi. Zapach na skórze nie jest intensywny i nie utrzymuje się zbyt długo.




Używałam balsamu rano na uda, pośladki i brzuch. Jeśli chodzi o natychmiastowe działanie to wyraźnie nawilża i napina skórę. Przy systematycznym wcieraniu zauważalne są także efekty wygładzenia i ujędrnienia. A co z cellulitem i wyszczuplaniem? Trudno powiedzieć. Nie zauważyłam w tej kwestii szczególnej różnicy. Wiadomo, że sam kosmetyk nas nie wyszczupli czy nie pozbędzie się cellulitu. Potrzebne są do tego odpowiednia dieta i ćwiczenia, które ja niestety ostatnio zaniedbuję. Patrząc jednak na skład i efekty po zużyciu jednej tubki, nazwałabym raczej ten balsam nawilżająco-wygładzającym niż antycellulitowo-wyszczuplającym. 

Wydajność przeciętna, powiedziałabym nawet że słaba. Mnie wystarczył na niecały miesiąc stosowania raz dziennie. Cena jak na preparat antycellulitowy niewysoka, szczególnie w promocji, ale biorąc pod uwagę że to raczej balsam wygładzający oraz jego wydajność, już nie jest taka korzystna.




Tubka wykonana jest z wyjątkowo miękkiego i plastycznego plastiku, przez co można wycisnąć kosmetyk do samego końca. Otwór jest malutki, dzięki czemu wygodnie dozuje się nawet niewielkie porcje preparatu. Niestety tubka nie najlepiej się domyka, trzeba mocno dociskać zamknięcie. Opakowanie jest prawdziwą ozdobą łazienki, więc pewnie niedługo skuszę się na inny balsam z tej serii, choć może i powrócę do tego.



piątek, 17 sierpnia 2012

Kurczak marynowany Okrasy

 



Kolejny post z cyklu przysmaków proponowanych przez akcję Lidla. Tym razem wybrałam przepis Karola Okrasy na kurczaka marynowanego mieszanką miodu, sosu sojowego, czosnku i soku z cytryny. W zestawie kucharz proponował jeszcze chłodnik i pieczone ziemniaki, ale z braku czasu zdecydowałam się tylko na przyrządzenie podudzi.




Składniki:
- 6 podudzi kurczaka
- 6 łyżeczek naturalnego miodu np. wielokwiatowego
- 4 łyżeczki sosu sojowego
- cytryna
- ząbek czosnku
- szczypta chili w proszku

Potrzebne akcesoria:
naczynie żaroodporne

Ilość porcji: 3
Koszt potrawy: ok. 10 zł
Cena za porcję: 3,30 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 5 min
Czas oczekiwania: 20 min
Czas pieczenia: ok. 60 min


Podudzia opłukujemy i osuszamy. W miseczce łączymy miód, sos sojowy, pokrojony w plasterki czosnek, sok wyciśnięty z połowy cytryny i szczyptę chili. Do marynaty wrzucamy kurczaka, dokładnie mieszamy, zakrywamy folią i wkładamy do lodówki. Po około 20 minutach wyjmujemy, przekładamy kurczaka i marynatę do naczynia żaroodpornego, dokładamy też pokrojoną w małe kawałki drugą połowę cytryny. Kurczaka pieczemy w piekarniku w temperaturze ok. 180 stopni przez około godzinę. W trakcie pieczenia kilka razy obracamy podudzia i polewamy marynatą z tłuszczem z pieczenia.

Moim zdaniem kurczak potrzebuje dłuższego pieczenia niż zalecane przez Okrasę 40 minut. Mięso było jeszcze wtedy częściowo surowe, dlatego zmodyfikowałam nieco przepis. Być może to kwestia mojego piekarnika.

Kurczak rzeczywiście przepyszny, skórka wyśmienita, aromatyczna, o smaku cytryny, której kwaśność przełamuje miód. Nieco rozczarował mnie sam sos, choć bardzo dobry, to wyszedł rzadki i nie wyglądał tak apetycznie jak na filmiku ze strony www.kuchnialidla.pl, ale można go przecież zagęścić mąką.

Polecam przepis, bo jest prosty w wykonaniu, składniki niedrogie i łatwo dostępne, a smak dzięki połączeniu miodu i cytryny naprawdę oryginalny. Może nie wygląda tak efektownie jak tarta z łososiem Pascala z poprzedniego tygodnia, ale dla tego smaku warto się skusić.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Bezwysiłkowe powidła śliwkowe








Dzisiaj przepis na powidła śliwkowe. Według mnie są doskonałe - idealne w smaku i konsystencji, nie za słodkie. Najważniejsze jednak, że nie wymagają zbyt dużego nakładu pracy. Nie trzeba stać kilka godzin przy kuchni i mieszać, co zawsze zniechęcało mnie do przygotowywania domowych dżemów i powideł. Przepis znalazłam tutaj: klik.






Składniki:
- 3 kg śliwek bez pestek
- 0,5 kg cukru
- 3 łyżki octu

Potrzebne akcesoria:
duży garnek, spora łyżka, słoiki i nakrętki



Ilość porcji: ok. 3 duże, półlitrowe słoiki
Koszt potrawy: ok. 12 zł
Cena za porcję (słoik): 4 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 10 min
Czas oczekiwania: 24 godziny
Czas gotowania: ok. 3,5 godz. 

Z umytych śliwek usuwamy pestki, dopiero potem ważymy. Na 3 kg śliwek bez pestek potrzebujemy 0,5 kg cukru i 3 łyżki octu, oczywiście możemy modyfikować proporcje według naszych potrzeb. Śliwki pozbawione pestek wrzucamy do dużego garnka, zaspujemy cukrem, dolewamy ocet i dokładnie mieszamy. Odstawiamy na całą dobę.

Po upływie wyznaczonego czasu ustawiamy odkryty (!) garnek na niewielkim gazie. Gotujemy 3 godziny, ale uwaga, w tym czasie nic nie mieszamy! Dopiero po 3 godzinach zaczynamy bardzo często mieszać aż do uzyskania odpowiedniej konsystencji powideł. Może to trwać około 15-20 minut. Konsystencję sprawdzamy nakładając odrobinę powideł na zimny spodeczek - jeśli po ostudzeniu nam odpowiada, przestajemy mieszać i wyłączamy gaz. Gorące powidła nakładamy do wyparzonych słoików i zakręcamy.



Tutaj zdjęcie powideł tuż przed rozpoczęciem mieszania:



Uwaga 1. W żadnym wypadku nie mieszamy podczas pierwszych 3 godzin gotowania! Uwierzcie mi, że nic się absolutnie nie przypala!
Uwaga 2. Możemy dowolnie modyfikować proporcje, ale zmienia się wtedy czas gotowania np. przy 1 kg gotujemy bez mieszania 1 godzinę, przy 2 kg 2 godziny itd. Oczywiście musimy też dobrać do ilości śliwek odpowiedni wielkością garnek.
Uwaga 3. Gwarancją sukcesu przy tworzeniu przetworów jest odpowiednie przygotowanie słoików i nakrętek. Przede wszystkim nie mogą być wyszczerbione, brudne, nakrętki zardzewiałe itp. Przed nałożeniem powideł należy dokładnie wyparzyć słoiki i nakrętki, a także przed samym zakręceniem wytrzeć (idealnie!) do sucha brzegi nakrętki i "szyjkę" słoika.


 

sobota, 11 sierpnia 2012

Kokosowy olejek do opalania ze złocistym pyłem SPF 6 Dax Cosmetics






O olejku kokosowym Daxa czytałam mnóstwo pozytywnych opinii, więc skusiłam się na niego przed wyjazdem nad morze do Łeby. To moje pierwsze zetknięcie z formułą olejku jeśli chodzi o opalanie, do tej pory używałam wyłącznie balsamów i kremów.


Opis producenta:

Kokosowy olejek SPF 6 zapewnia bezpieczeństwo skórze o niskiej wrażliwości na promienie słoneczne lub mocno opalonej.
Skuteczną ochronę przed oparzeniami słonecznymi gwarantuje fotostabilny system filtrów ochronnych UVA / UVB Balance, zgodny ze standardami UE. Intensywną pielęgnację zapewnia olej kokosowy. Chroni skórę przed wysuszeniem, odpowiednio nawilża, uelastycznia i wygładza. Rozświetlenie opalenizny zapewniają złote drobinki, które nadają skórze dyskretny, złocisty blask.



 


Skład: Paraffinum Liquidum, Isopropyl Myristate, Octocrylenre, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Coco Nucifera Oil, Gardenia Tahitensis Flower Extract, BHA, Parfum, Polyethylene Terephthalate, Aluminum, CI 15850, CI 19140.

Pojemność: 150 ml

Cena: ok. 18 zł




Dla mnie to kosmetyk denerwujący i zachwycający jednocześnie.

Dlaczego denerwujący?

Ano ze względu na konsystencję. Jak wskazuje nazwa produktu jest to olejek, dość tłusty. Psikając go na skórę i wcierając dłońmi pozostawia ciało delikatnie natłuszczone i nieco lepkie - da się przeżyć. Gorzej z dłońmi, bo leżąc na plaży nie ma jak się umyć i wytrzeć, a ręce kleją się do wszystkiego, po chwili są już całe w piasku, grrrr. Przy takim używaniu olejek jest bardzo wydajny, jednak chroni skórę w mniejszym stopniu.

Używałam go też psikając bezpośrednio ciało i nie wcierając. Aplikacja jest dość żmudna, ale dłonie pozostają suche, przez co zwiększa się komfort dłuższego przebywania na słońcu. Skóra chroniona jest dużo lepiej ze względu na grubszą, ochronną warstwę preparatu. Niestety, wyglądam i czuję się wtedy jak polana olejem słonecznikowym, cała świecąca, tłusta i lepka. Olejek ubywa też z opakowania w błyskawicznym tempie.

Idealnym rozwiązaniem wydaje się być naolejkowanie przed wyjściem na plażę, ale to także odpada przynajmniej w moim przypadku, gdyż ubrania kleją się do ciała i czuję się niekomfortowo.

Bez wątpienia olejek Daxa wyróżnia zapach - cudowny, przesmakowity aromat kokosowo-waniliowych ciasteczek, intensywny i długotrwały. Normalnie chciałoby się nim polewać gofry! Słodkość i intensywność zapachu przykuwa uwagę jednak nie przystojnych plażowiczów, a chmar owadów, głównie żądnych słodyczy os ...

Dlaczego zachwycający?

Przede wszystkim przez zawartość cudnie iskrzących drobinek, które wyglądają prześlicznie, szczególnie na opalonej skórze. Nie jest to tandetny, wielki brokat, a takie złociste, dyskretne ale zauważalne rozświetlenie, naprawdę bardzo mi się podoba. Jeśli chce się uzyskać efekt roziskrzonej skóry, ale faktor tego produktu jest dla nas za słaby, można używać też olejku na inny produkt do opalania np. balsam z wysokim filtrem.
 




Olejek jest odporny na wodę przez duże W. Chroni rewelacyjnie podczas kąpieli. Nie trzeba nawet powtarzać aplikacji preparatu po zamoczeniu w wodzie - sprawdziłam na własnej skórze. Wydaje mi się jednak, że po wytarciu ręcznikiem przyda się dodatkowa warstwa.


Mam skórę podatną na oparzenia słoneczne, powinnam smarować się filtrami o znacznie wyższym faktorze, jednak chęć opalenia się jest zazwyczaj większa niż zdrowy rozsądek. Olejek Daxa sprawdził się na mojej skórze znakomicie w największych w te wakacje upałach (trafiliśmy na najlepszą pogodę!). Miałam opaleniznę niemal od razu zbrązowiałą, choć zazwyczaj spalam się na czerwono a potem cierpię, kiedy złazi mi skóra. A tutaj rewelacja! Żadnych cierpień, łuszczenia i poparzeń. To chyba moje pierwsze opalanie bez Pantenolu od wielu lat.







Opakowanie estetyczne, wygodnie trzyma się je w dłoni. Aplikator świetny, nie zacina się, bez problemu przepsikują się przez niego iskrzące drobinki. Obawiałam się, że ze względu na tłustą formułę opakowanie będzie się oblepiać, otłuszczać, a naklejka odlepiać od butelki, jednak nic takiego się nie działo. Zresztą na zdjęciu można zobaczyć, że wygląda jak z półki sklepowej.



czwartek, 9 sierpnia 2012

Tarta z łososiem, mozzarellą i pomidorami Pascala


Od kilku tygodni bombardują nas bilboardami oraz reklamami w radiu i telewizji wizerunkiem kucharzy - Pascala i Okrasy. Początkowo spodziewałam się, że to kolejny program kulinarny komercyjnej telewizji, mający na celu zgromadzenie połowy Polski przed telewizorami. Kiedy okazało się, że jest to promocyjna akcja mojego ulubionego marketu - Lidla oraz na czym polega, nastawiłam się bardzo pozytywnie. Na pierwszy ogień postanowiłam wypróbować przepis Pascala na szybką tartę z łososiem, mozzarellą i pomidorami.



Składniki:
- opakowanie ciasta francuskiego
- 5 jajek
- 100 ml śmietanki 30%
- 2 średnie pomidory
- opakowanie łososia wędzonego
- kula mozzarelli
- pół pęczka szczypiorku
- odrobina masła do nasmarowania blachy
- odrobina mąki
- świeża bazylia, sól, pieprz

Potrzebne akcesoria:
forma do tarty (ok. 26 cm), wałek

Ilość porcji: 3
Koszt potrawy: ok. 20 zł
Cena za porcję: 6,70 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 15 min
Czas pieczenia: ok. 30 min

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Pomidory sparzamy, usuwamy skórkę, wykrawamy gniazda nasienne i kroimy miąższ w kosteczkę. Jajka rozkłócamy, dodajemy do nich śmietankę i łączymy. Ciasto francuskie cienko rozwałkowujemy na posypanym mąką blacie. Formę do tarty natłuszczamy masłem, wkładamy ciasto do formy, przyciskamy mocno do brzegów i dna blaszki, nakłuwamy widelcem oraz usuwamy nadmiar ciasta z brzegów. Na tak przygotowanym cieście układamy naprzemiennie porcje wędzonego łososia i cienkie plastry mozzarelli, doprawiamy solą i pieprzem. Posypujemy całość szczypiorkiem i pokrojonymi pomidorami. Na koniec zalewamy masą jajeczną, dodajemy na wierzch posiekaną, świeżą bazylię i wstawiamy do piekarnika na około pół godziny.


Tarta przed upieczeniem:




Tarta po upieczeniu:



Przepis zredagowałam dość skrótowo, jeśli coś jest niezrozumiałe najlepiej sięgnąć do źródła, czyli filmiku instruktażowego Pascala na stronie akcji: www.kuchnialidla.pl
Tarta zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, smakowała nawet mężowi, który na obiad bez mięsa początkowo kręcił nosem. Wyczuwalny jest przede wszystkim łosoś i jajka, ale także pozostałe składniki. Świetnie ciągnie się upieczona mozzarella, bazylia i pomidory doskonale się komponują z resztą składników. Przepis można z powodzeniem modyfikować, mam już nawet kilka pomysłów. Jedyne do czego mogę się przyczepić to nieco zawyżona liczba porcji - myślę, że starczy dla 2-3 osób, na pewno nie dla 4.

Zaskoczona jestem wspaniałą organizacją całej akcji, przede wszystkim cieszy mnie to, że wszystkie produkty potrzebne do wykonania dań w danym tygodniu są naprawdę w atrakcyjnych cenach! Przykładowo ciasto francuskie - 1,99 zł, łosoś - 4,99 zł, świeże zioła: bazylia i tymianek - 3,29 zł, i uwaga - słoiczek suszonych pomidorów za 4,14 zł! Zrobiłam właśnie spory zapas pomidorów, bo zwykle kupuję je w cenie ok. 7 złotych.

Już nie mogę się doczekać kolejnych, inspirujących i promocyjnych tygodni!

środa, 8 sierpnia 2012

Kremowy żel do stóp Be Beauty





Dzisiaj krótka recenzja letniego kosmetyku z oferty Be Beauty - kremowego żelu do stóp przeciw nadmiernej potliwości. Dlaczego letniego? Zapraszam do przeczytania.

Opis produktu ze strony Be Beauty:

Antyperspirujący preparat do stóp o lekkiej, żelowej konsystencji oraz energizującym zapachu cytryny, pomarańczy i mentolu to jeden z kosmetyków z linii Foot Expert!v. Zapobiega nadmiernej potliwości pozostawiając przyjemne uczucie świeżości i komfortu. Preparat szybko się wchłania, umożliwiając aplikację na chwilę przed założeniem obuwia.
Jak działa?
- Ekstrakt z szałwii i tymianku posiadają właściwości antybakteryjne
- Talk aktywnie zmniejsza pocenie się stóp absorbując nadmiar wilgoci
- Gliceryna wykazuje silne działanie zmiękczające i nawilżające
- Pantenol wspomaga procesy odnowy, łagodzi podrażnienia
- Mentol pozostawia uczucie komfortu, odprężenia i świeżości.

źródło: www.bebeautycare.pl




Skład: Aqua, Glycerin, Talc, Aluminium Starch Octenylsuccinate, Propylene Glycol, Propylene Glycol (and) Thymus Vulgaris (Thyme) Herb Extract, Propylene Glycol (and) Aqua (and) Salvia Officinalis (Sage) Leaf Extract, Panthenol, Menthol, Disodium EDTA, Carbomer, Xanthan Gum, Sodium Polyacrylate, Sodium Hydroxide, Sodium Citrate, Parfum, Limonene, Citral, Linalool, Methylparaben, Propylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1, 3-Diol, CI 42090


Pojemność: 75 ml

Cena: 2,50 zł


Kosmetyk ma konsystencję dość rzadkiego, lekko lepkiego, ale zdecydowanie nie kremowego żelu. Kolor podobny do tego z opakowania - energetyczna i wdzięczna miętka a la pasta do zębów. Pachnie intensywnie mentolem, ale wyczuwam też jakąś nutę odświeżacza powietrza czy środka do czyszczenia. Takie zapachy w przypadku żelu pod prysznic czy balsamu są dla mnie nie do przejścia, ale jako antyperspirant do stóp jestem w stanie przeżyć.




Żel wchłania się błyskawicznie i od razu genialnie chłodzi. Właśnie to chłodzenie, wyczuwalne przez długi czas po aplikacji, jest dla mnie największym plusem tego produktu. Najprzyjemniej używa się go latem, zarówno przed wyjściem na upał, jak i po powrocie do domu po męczącym, gorącym dniu. Jeśli chodzi o działanie antyperspiracyjne to spisuje się przeciętnie. Nie zapewnia całodziennej ochrony, choć faktycznie przedłuża świeżość stóp na kilka godzin. Na szczęście używaniu żelu nie towarzyszą atrakcje w postaci zsypującego się talku czy denerwującej, suchej powłoki, jak to ma miejsce przy niektórych preparatach przeciw potliwości stóp. Nie nawilża i nie pielęgnuje w moim odczuciu, ale nie takie jest jego zadanie.

Niestety żel jest niewydajny, przy codziennym smarowaniu nie starcza mi nawet na miesiąc. Opakowanie bardzo estetyczne i wygodne, z solidnym, klikowym zamknięciem. Miękka tubka pozwala wydobyć kosmetyk niemal do samego końca. Cena groszowa, bo 2,50 zł, więc nie szkodzi spróbować.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Recenzje mini produktów The Secret Soap Store: żelu bambus z miętą oraz masła antycellulit i ujędrnianie




Na zjeździe blogerek w Warszawie otrzymałam trzy produkty The Secret Soap Store: mini żel pod prysznic Bambus i mięta, mini masło do ciała antycellulit  i ujędrnianie ze świeżym sokiem owocowym oraz krem do rąk z masłem Shea o zapachu passiflory.
Przyznam szczerze, że wcześniej o tej marce nie słyszałam. Z jednej strony byłam ciekawa nowych produktów, ale z drugiej trochę odpychały mnie zapachy, bo generalnie nie przepadam za wszystkim, co świeże i cytrusowe. Zaczęłam więc używać kremu do rąk, ale miniaturki odłożyłam w głąb szafki. Przypomniałam sobie o nich przed wyjazdem nad morze i pomyślałam, że może zabiorę je na wyjazd. Przetestowałam i jestem naprawdę pod wrażeniem. Na pierwszy rzut recenzja żelu bambusowo-miętowego.





Informacje od producenta:


Seria Bambus z miętą

Mięta pieprzowa. To jedno z najpopularniejszych polskich ziół. Mięta jest nie tylko popularna, powszechna ale i wielozadaniowa. Jej zielone listki zawierają całe bogactwo aromatycznych i pożytecznych składników, takich jak: olejek lotny, kwas askorbinowy, rutyna, betaina, witaminy C i A oraz żelazo.
Bambus. Ta niezwykle smukła roślina potrafi urosnąć nawet metr w ciągu doby. Sok z jej liści bogaty w sole mineralne, mikroelementy i olejki eteryczne pobudza skórę do działania, przyspiesza przemianę materii, usprawnia wydalanie toksyn. Dzięki temu po zastosowaniu kosmetyków zawierających olejki bambusowe skóra staje się gładsza, świeża i ma ładniejszy koloryt.
Seria zawiera:
- sól do kąpieli
- mleko do kąpieli
- płyn do kąpieli
- żel pod prysznic
- olejek w żelu do ciała i do masażu
- mydło w kostce

źródło:  www.scandiacosmetics.pl

Pojemność: 200 ml


Cena: ok. 19 zł



Żel nie należy do bardzo gęstych, ale też nie lejących. Co najdziwniejsze, kosmetyk zmienił barwę w trakcie używania - z ciemnej, trochę fluorescencyjnej mięty na jasnozieloną trawkę. Myślę, że na zdjęciach widać dokładną różnicę. Początkowo myślałam, że może się zepsuł, ale nic się nie zmieniło poza kolorem, zarówno konsystencja, zapach jak i działanie. Hmm, magia po prostu.

Pachnie świeżo, ale oryginalnie, znacznie bardziej bambusowo niż miętowo, w zasadzie mięta jest tylko delikatne zaakcentowana. Odpowiada mi, a to rzadkość, żebym polubiła jakiś świeży zapach żelu. Myślę, że jest na tyle bezpieczny i dobrze skomponowany, że większość konsumentów umieści go w kategorii "ładny". Wydaje mi się, że z powodzeniem sprawdzi się też u mężczyzn.

Pieni się specyficznie, coś a la pianka z żelu do golenia. Jest wydajny, bo potrzeba go naprawdę odrobinę żeby się umyć. Myślałam, że miniaturka starczy mi na góra 2-3 razy, ale używałam żelu znacznie dłużej. Myje bez zarzutu i nie wysusza skóry, za co ogromny plus.

Moim zdaniem cena jak na żel pod prysznic wysoka, ale przy tej wydajności można przeżyć. Kusi mnie szczególnie inna wersja zapachowa Serii Rewitalizującej - Drzewo cedrowe z pieprzem. Jak wykończę zapas żeli, to pewnie się skuszę.






A teraz prawdziwa perełka, czyli ...

SPA masło do ciała antycellulit i ujędrnianie ze świeżym sokiem cytrusowym

Naturalne kwasy owocowe AHA zawarte w cytrusach i żurawinie szczególnie zalecane w przeciwdziałaniu procesowi starzenia się skóry, jako że wpływają na redukcję zmarszczek powierzchownych, poprawiając spoistość i zwartość skóry. Są czynnikiem determinującym lepsze nawilżenie oraz elastyczność skóry. Doskonałe w leczeniu przebarwień skóry, rozstępów, trądziku oraz blizn potrądzikowych. Przy zwalczaniu cellulitu kwasy owocowe znajdują zastosowanie jako stymulatory mikrocyrkulacji, jak i nośniki innych substancji aktywnych. Algi brązowe skutecznie wspomagają walkę z cellulitem.
Owocem drzewa pomarańczowego, które rozprzestrzeniło się z obszarów tropikalnej Azji, jest spora kulista jagoda koloru pomarańczowego. To prawdziwa skarbnica zdrowia, witamin i minerałów. Olejek pomarańczowy ma działanie antyoksydacyjne, łagodzące, przeciwzmarszczkowe i antynowotworowe. Działa dezynfekująco, polecany jest dla poszarzałej, mieszanej i tłustej cery oraz w przypadku cellulitu.

Olejek cytrynowy pochodzi z Indii, Południowych Włoch, Izraela, z USA, Gwinei, Cypru posiada właściwości bakteriobójcze i bakteriostatyczne, przeciwzapalnie. Poprawia funkcje systemu immunologicznego, przyspiesza gojenie się ran.
Świeżo wyciskany sok cytrynowy źródło witamin i minerałów. Sok dodawany bezpośrednio po wyciśnięciu pozwala na uwolnienie sił witalnych.
Algi brązowe Dobroczynne działanie alg na skórę jest związane z ich działaniem odżywczym i nawilżającym. Poprawiają ukrwienie, przywracają naturalne pH, regulują czynności gruczołów łojowych. Glony są wykorzystywane w preparatach do profilaktyki i leczenia cellulitu, rozstępów, trądziku. Sproszkowane algi stosuje się do okładów, zawijań, kąpieli regenerujących.

Algi są znakomicie przyswajane przez tkanki ludzkie, ponieważ skład chemiczny ich plazmy podobny jest do składu plazmy człowieka. W ich składzie znajdują się aminokwasy, białka, lipidy, witaminy (A, z grupy B oraz C, E) i mikroelementy( wapń, jod, kobalt, cynk, miedź,magnez, brom, żelazo, mangan).

źródło:  www.scandiacosmetics.pl

Pojemność: 230 ml

Cena: ok. 60 zł




Kosmetyk dostał tytuł Doskonałości Roku Twojego Stylu i ... nie dziwię się dlaczego, bo jest doskonały. To jeden z niewielu produktów, w których zakochałam się od pierwszego maźnięcia. 

Ma cudowną, musową, lekką konsystencję, jaskrawy, jasno-żółtozielony kolor oraz nieziemski, soczysty zapach. Na szczęście nie ma on wiele wspólnego z pomarańczą i cytryną, a kojarzy mi się ... z różową gumą Orbit. Normalnie pełnia szczęścia!

Rozsmarowuje się bezproblemowo, wchłania błyskawicznie. Od razu wyraźnie napina i ujędrnia skórę. Właśnie to napinanie w połączeniu z rewelacyjnym zapachem najbardziej mnie urzekło. Ten mały słoiczek zużywałam z ogromnym pietyzmem i myślałam, że się zapłaczę wygrzebując resztki. Trudno mi mówić o faktycznym działaniu na cellulit, bo 50 ml produktu starczyło tylko na kilka aplikacji, więc długotrwałych efektów nie mogę ocenić. Doraźne działanie zachwyciło mnie jednak na tyle, że bardzo chciałabym wypróbować pełnowymiarowe opakowanie. Niestety masło z serii Yerba Mate to produkt przeznaczony dla salonów Spa i nie spotkałam go w sprzedaży. Cena wysoka, ale byłabym skłonna wydać nawet tyle na ten kosmetyk, bo naprawdę jestem nim oczarowana.




Otrzymałam miniaturki w zastępczych/miniaturowych opakowaniach, na których nie został wydrukowany skład INCI. Napisałam w tej sprawie do firmy i poprosiłam o przesłanie składów. W odpowiedzi otrzymałam sympatyczny e-mail wraz ze skanami etykiet, które opublikowałam w tym poście. Wielki plus dla The Secret Soap Store za podejście do klienta!

niedziela, 5 sierpnia 2012

Pianka myjąca do twarzy i oczu Lirene Design Your Style 20+


Piankę otrzymałam od marki Lirene na zjeździe blogerek w Warszawie. Przyznam, że wcześniej nie używałam żadnej pianki do oczyszczania i demakijażu twarzy, więc chętnie zabrałam się za testy.

Najpierw obietnice producenta:

Wyrafinowane oczyszczanie: miękka jak puszek bawełny, piankowa konsystencja to niezwykła przyjemność dla skóry twarzy. Składniki oczyszczające i pielęgnujące zapewnią skuteczny demakijaż, odpowiedni poziom nawilżenia i ochrony.

 


Podstawa skuteczności:
• olejek bawełniany  - odżywia, zmiękcza i odbudowuje naturalną warstwę lipidową
• wyciąg ze słonecznika - zabezpiecza skórę przed szkodliwym działaniem wolnych rodników
• gliceryna - nawilża głębokie warstwy naskórka
Widoczny efekt:
oczyszczona i odświeżona skóra

Idealna formuła dla:
kobiet po 20 roku życia; dla każdego rodzaju cery





Cena: ok. 16 zł

Pojemność: 150 ml


źródło: www.lirene.pl



Do oczyszczania i demakijażu twarzy używam głównie dwóch produktów - płynu micelarnego (na blogu recenzowałam już kilka m.in. Eveline, Yves Rocher, Ziaja) oraz olejku hydrofilnego (tutaj recenzja olejku z Biochemii Urody). Poza tym rzadko skuszę się na inną formę oczyszczania, od dawna nie miałam żadnego żelu do twarzy czy specjalistycznego mydła. Pianka Lirene była więc dla mnie zupełną nowością w pielęgnacji.

Produkt wyglądem przypomina piankę do włosów, a nawet bardziej bitą śmietanę w sprayu. Do jednorazowego zastosowania kosmetyku wystarczy wstrząsnąć opakowaniem i delikatnie nacisnąć aplikator. Pianka wydostaje się z opakowania w zawrotnym tempie, więc trudno jest wycisnąć mniejszą ilość niż tę widoczną na zdjęciu.






Pianka jest błyskawiczna i przyjemna w użyciu. Wystarczy dosłownie dotknąć delikatnym "obłoczkiem" (konsystencja cudowna!) do twarzy i spłukać. Nie potrzeba pocierania i mydlenia jak przy produktach myjących typu żel czy mydło. Ogromna oszczędność czasu oraz wyraźna ulga dla skóry. 

Po zastosowaniu pianki buzia jest dokładnie oczyszczona i gładka. Mam cerę tłustą i problemową, nie każdy kosmetyk do oczyszczania sobie z nią radzi, ale pianka Lirene naprawdę spisuje się świetnie bez względu na to czy zmywam jedynie lekki brud czy kilka warstw podkładu i pudru. W żadnym wypadku nie podrażnia. Niestety odrobinę ściąga skórę, choć producent zapewnia że pianka zapobiega ściągnięciu i wysuszeniu twarzy. No właśnie, z tym wysuszeniem to też nie do końca się zgadza. Trudno, żeby produkt do oczyszczania miał nawilżać, bo tego oczywiście nie wymagam, ale pianka nie tylko ściąga, ale i odrobinę wysusza. Nie jest to dla mnie dużym problemem, bo mam dobre produkty do nawilżania m.in. hydrolaty (np. oczarowy) i kremy (moje ulubione DLA), jednak cery suche lub skłonne do przesuszeń mogą być rozczarowane. Nie wzmaga na szczęście przetłuszczania mojej problemowej cery, co bardzo sobie cenię.

Według producenta pianka jest przeznaczona także do demakijażu oczu. Faktycznie, kosmetyk usuwa makijaż i to całkiem skutecznie, jednak kiedy preparat dostanie się do oczu powoduje podrażnienie i szczypanie. Spróbowałam tylko raz i niestety o jeden raz za dużo.

Trudno jest oszacować, ile kosmetyku ubyło przez nieprzezroczyste opakowanie. Używam pianki od trzech miesięcy, raz na 1-2 dni i po wadze nie zauważyłam praktycznie ubytku! Mam wrażenie, że przy tym tempie zużywania będzie mi służyć około roku. Cena wysoka jak na produkt do demakijażu i oczyszczania (kojarzę, że inne pianki są jeszcze droższe), ale biorąc pod uwagę wydajność jest jak najbardziej odpowiednia.


Czy kupię ponownie? Trudno powiedzieć. Spisała się dużo lepiej niż się spodziewałam, jednak taka forma demakijażu nie do końca mi odpowiada. Konsystencja pianki nieodłącznie kojarzy mi się z goleniem i przyznam szczerze, że często czuję się niekomfortowo nakładając ją na twarz.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...