środa, 21 listopada 2012

Relacja z listopadowego spotkania blogerek w Warszawie


Całkiem niedawno, bo w czerwcu, gościłam na przemiłym spotkaniu warszawskich blogerek (relacja tutaj: klik), a tu już zaplanowano następne! I to jakie huczne! Miało miejsce w minioną sobotę, 17 listopada w lokalu MiTo przy ul. Waryńskiego 28 w Warszawie. Tym razem zjechało się ponad 40 osób! Ogromne podziękowania kieruję w szczególności to organizatorek:


Lista obecności pozostałych blogerek: 
Beata http://www.ale-babki.blogspot.com/
Klaudia http://kosmetyczneremedium.blogspot.com/









Kosmetycznym plotkom nie było końca. Sprzyjała nam wspaniała atmosfera lokalu MiTo, który jest połączeniem kawiarni, galerii sztuki i księgarni. Zupełnie nie wiem, kiedy minęło te kilka godzin. Bardzo się cieszę, że mogłam spotkać znajome blogerki i poznać kilka nowych twarzy. Nie sposób było ze wszystkimi porozmawiać, ale z pewnością nadrobię to na kolejnym zjeździe.

Miało nie być sponsorów, a wyszło jak zwykle :) Na spotkaniu gościliśmy przedstawicieli firm: Oceanic AA, Gosh, Lumene, Bandi, Clarena, Oeparol oraz założycielkę fundacji Kwiat Kobiecości, która działa na rzecz walki z rakiem szyjki macicy oraz rakiem jajnika. Gifty przekazali też L'Occitane, Iwostin, Ziaja, The Body Shop, Sylveco, Astor, Rimmel, Vipera, Dax Cosmetics, Delia. Najbardziej ucieszyła mnie pomadka od Sylveco (już dawno chciałam nabyć coś z ich oferty). Poza tym byłam mile zaskoczona  postawą PR firmy Clarena - dostaliśmy spersonalizowane upominki zgodne z naszymi upodobaniami (mnie trafił się peeling cappuccino).


Pani Ida z Kwiatu Kobiecości

Karotka rozdaje upominki od Oeparol

Przedstawicielka marki AA

Tu odbieram prezent od Clareny

Przedstawicielka Gosha ...

... i Lumene


Patrycja przybyła z przesłodkim synkiem Tymonem


Od lewej Sylwia, Iwona, ja, Sylwia, Milena. U góry Kasia i Patrycja.

Narobiłyśmy trochę bałaganu. W tle Monika

A tu próbuję ogarnąć się z torbami


Zbiorcza fotka wszystkich łupów, które pozostały mi po zgubieniu i rozdaniu paru drobiazgów:



A także cudowności od Patrycji (Smykusmyk), które produkuje samodzielnie:


Dziękuję za udostępnienie zdjęć z tego wydarzenia. Pozdrawiam serdecznie wszystkie warszawskie (i te na doczepkę, jak ja) blogerki! Mam nadzieję, że jeszcze wiele takich spotkań przed nami.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Delikatny płyn do demakijażu oczu od Lirene



Płyny dwufazowe to moja ulubiona forma zmywania makijażu oczu. Testowałam ich już całkiem sporo. Najbardziej lubię chyba płyn dwufazowy Yves Rocher z bławatkiem, o którym pisałam już na blogu tutaj, ale całkiem niedawno odkryłam jego godnego rywala - dwufazówkę Lirene. Przyznam szczerze, że produkty firmy Eris nie zawsze spełniają moje oczekiwania, ale tym razem naprawdę jestem pozytywnie zaskoczona.

Opis ze strony Lirene:

Czy ten płyn jest odpowiedni dla mnie?
To właściwy kosmetyk dla Ciebie, jeśli chcesz skutecznie usunąć makijaż, również wodoodporny, bez podrażniania delikatnej skóry okolic oczu. Odpowiedni dla osób noszących szkła kontaktowe. Bezzapachowy.
Jak działa?
zestaw olejków w fazie jasnej - skutecznie  usuwa makijaż, również wodoodporny
faza niebieska - działa kojąco i tonizująco

W efekcie rzęsy i powieki są idealnie oczyszczone – bez podrażnień i pozostawiania tłustej warstwy.

źródło: www.lirene.pl





Cena: 12 zł

Pojemność: 125 ml


Po ostatnich podrażnieniach i łzawieniu, które powodowała u mnie dwufaza Nivea (recenzja tutaj: klik) podeszłam do testów płynu Lirene z większą ostrożnością. Na szczęście tym razem obyło się bez sensacji.

Warstwy płynu bardzo dobrze się mieszają, połączone cieszą oczy niebieściutkim kolorem. Płyn jest faktycznie bezzapachowy, co na pewno ma duże znaczenie dla wrażliwych oczu.

Doskonale radzi sobie z demakijażem powiek, nawet wodoodpornym. Nie straszne mu przesadzone ilości cieni, kredki i wiele warstw tuszu. Wystarczy przycisnąć na dłuższą chwilę wacik nasączony płynem, a cały makijaż przenosi się na płatek. Nie trzeba nic pocierać i poprawiać kilka razy, wyrywając sobie przy tym rzęsy.

Używany przez kilka tygodni ani razu mnie nie podrażnił, nie spowodował łzawienia, czy zaczerwienienia oczu. Pozostawiał powiekę leciutko natłuszczoną, co bardzo sobie cenię, bo nie cierpię uczucia wysuszenia wokół oczu po demakijażu. Nie jest to jednak tłusta warstwa powodująca dyskomfort.

Opakowanie bardzo estetyczne i nietypowe. Jedyne do czego mogę się przyczepić to to, że płyn jakoś niewygodnie się przez nie dozuje. Wieczko opakowania jest dość szerokie i nie zawsze udawało mi się trafić otworem w środek wacika, przez co parę kropel płynu ściekało po plastiku i się marnowało. Na pewno można to opanować, tylko za bardzo jestem przyzwyczajona do cienkiej szyjki płynu Yves Rocher, dlatego trochę mnie to denerwowało.

Cena w granicach rozsądku jak na płyn do demakijażu oczu. Wydajność podobna do innych płynów dwufazowych - starczył mi na ponad miesiąc stosowania, co może wyczynem nie jest, ale za tą cenę mnie zadowala. Na pewno nie raz do niego wrócę. Polecam!

poniedziałek, 12 listopada 2012

Ziemniaki zapiekane z fetą i boczkiem

 




Jeśli tradycyjne ziemniaki obiadowe stają się nudne, polecam wypróbowanie tego przepisu. Jest trochę pracochłonny, wykonanie wymaga odrobiny zręczności, ale efekt wizualny oraz smak jak najbardziej to rekompensują. Przepis na ziemniaki znalazłam tutaj i nieco go zmodyfikowałam.






Składniki:
- 10-12 średniej wielkości ziemniaków
- opakowanie sera feta
- 20 dag wędzonego boczku
- 2-3 łyżki jogurtu greckiego
- pieprz, sól

Potrzebne akcesoria:
garnek, blacha do pieczenia, papier do pieczenia

Ilość porcji: 6
Koszt potrawy: ok. 10 zł
Cena za porcję: 1,60 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 10 min
Czas gotowania: 20 min
Czas pieczenia: ok. 40 min


Ziemniaki obieramy, płuczemy i przekrawamy wzdłuż na dwie połówki. Tak przygotowane gotujemy w osolonej wodzie (soli dodajemy znacznie mniej niż przy tradycyjnym gotowaniu) aż będą miękkie, ale nie rozpadające. W czasie gotowania ziemniaków możemy pokroić wędzony boczek w drobną kosteczkę.

Ziemniaki wyjmujemy z wody i wydrążamy łyżeczką środki tworząc "łódeczki". Wydrążoną z ziemniaków masę przekładamy do miski, łączymy z fetą, pokrojonym boczkiem i jogurtem oraz przyprawiamy pieprzem. Farszem napełniamy ziemniaczane "łódeczki" i układamy je na blaszce wyłożonej papierem. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez około 40 minut.

Uwaga. Należy naprawdę ostrożnie posolić wodę na ziemniaki, gdyż feta i boczek są same w sobie bardzo słone. 

Ziemniaczki najlepiej smakują podane z sosem tzatziki lub domowym sosem czosnkowym. W sezonie letnim można je też zawinąć w folię i przygotować na grillu.

niedziela, 4 listopada 2012

Van Cleef & Arpels Féerie edp




Kwiatowo - drzewny zapach o nutach fiołka, czarnej porzeczki, włoskiej mandarynki, bułgarskiej róży, egipskiego jaśminu, olejku z irysu oraz wetiweru. Według kreatorów, zapach ma za zadanie stwarzać klimat czarów i bajki. Sprzyja temu nie tylko kompozycja zapachowa, lecz także flakon, specjalnie stworzony przez mistrzów sztuki jubilerskiej - bajeczny flakon zdobi korek z miniaturową postacią wróżki.
Ruszaj za nią do głębi nocy, gdzie miliony gwiazd otworzą przed tobą swe tajemnice... Trafiasz do krainy, którą zamieszkują dobre wróżki i leśne elfy. Nie spłosz ich...

Nuty zapachowe:
nuta głowy: fiołek, czarna porzeczka, włoska mandarynka
nuta serca: bułgarska róż, egipski jaśmin
nuta bazy: irys, wetiweria

źródło tekstu: www.wizaz.pl
źródło zdjęć: www.fragrantica.com

Cena: 140 - 260 zł




Féerie (z franc. Wróżka) to jedyne perfumy z mojego zbioru prawie 50 buteleczek, które kupiłam zupełnie nie znając zapachu. Baśniowy flakon zachwycił mnie tak bardzo, że musiałam go mieć bez względu na zawartość.

Zdecydowałam się na zakup w sklepie internetowym iperfumy (można Wróżkę kliknąć tutaj) kierując się najniższą ceną. Przy okazji polecam tę perfumerię - ma bardzo dobry asortyment i obsługę.

Początek Wróżki jest intensywny, świdrujący i mocno owocowy. To takie smoothie z leśnych owoców z niewielkim dodatkiem mandarynki. Na pierwszy plan tej mieszanki zdecydowanie wysuwa się czarna porzeczka w postaci świeżo wyciśniętego soku, z cierpkością przełamaną dozą cukru.

Do porzeczki szybko dochodzi główny bohater Féerie, czyli wonny fiołek. Ujmuje mnie lekki chłód, powiew elegancji fiołka w połączeniu z trwającą, nieco banalną słodyczą porzeczki. Ta oziębła nuta kwiatu wydaje mi się podobna do winylu obecnego w Parisienne Yves Saint Laurenta.

Fiołkowo-porzeczkowa mieszanka jest jednostajna, trwa przez dwie, może trzy godziny.




Klasyczne w perfumowych kompozycjach róża i jaśmin próbują wybić się we Wróżce dość nieudolnie. Mam wrażenie, że nie są dobrze wyczuwalne, a jedynie tworzą przejście pomiędzy fioletowymi, dominującymi kwiatami - fiołkiem i irysem, czyniąc zapach bogatszym.

Na koniec uwalnia się właśnie pudrowy irys. Nie ma on mocy, trzyma się blisko skóry i wycisza, a nawet usypia Wróżkę. Brakuje mi w tym momencie jeszcze jakiegoś akordu, być może drzewnego, cieplejszego wykończenia, bo obecnego w nutach bazy wetiweru nie zauważam.







Féerie to dla mnie zapach pełnej magii nocy pod gwiazdami. Nie mylić oczywiście z zapachem wieczorowym - nie na wielką galę, tylko na spacer, marzenia pod gołym niebem. Najbardziej pasuje mi do jesieni przez to, że mieszanka porzeczkowego soku z wonią fiołka wywołuje wspomnienia minionego lata.

Przeznaczeniem Féerie są też według mnie oficjalne, służbowe spotkania. Fiołek stwarza atmosferę dystansu i elegancji, wyrafinowania. Z białą bluzką, marynarką, galowym czy biurowym strojem tworzy zgrany duet.

Wróżka to zapach kwiatowo-owocowy, a do tego słodki, więc może się wydawać mało oryginalny. Wyczuwam podobieństwo np. do Insolence Guerlaina, ale Féerie ma niepowtarzalny i nowoczesny charakter. Myślę, że spodoba się szczególnie młodym kobietom, chociaż z pewnością i dojrzalsze panie go docenią, zwłaszcza te gustujące w fioletowych kwiatach.

Trwałość niezła, chociaż jak na wodę perfumowaną dość przeciętna. Zapach trzyma się blisko, nie pozostawia ogona, mimo to jest zauważalny dla otoczenia.





Flakon zachwycający, o wyjątkowej, kobaltowej barwie i pięknych szlifach, wskazujący na spotkanie z baśniową zawartością. Dla jednych będzie on dziełem sztuki, dla innych tandetną ozdobą. Ja jestem nim oczarowana, a nawet zaczarowana od samego początku. Może to sprawka wróżki, która przysiadła na gałęzi, by przelać czar nie tylko do środka buteleczki, ale i zauroczyć wszystko dookoła.





czwartek, 1 listopada 2012

Seria Silicone Free Syoss - recenzje szamponu, odżywki i maski do włosów normalnych po zniszczone




Marka Syoss, od kiedy pojawiła się w sprzedaży, zawsze kojarzyła mi się z kosmetykami do pielęgnacji włosów pełnymi silikonów. Często przypatrywałam się składom i nie mogłam znaleźć nic odpowiedniego dla siebie. Zaciekawiła mnie dopiero seria Silicone Free, a szczególnie szampon, o którym czytałam sporo pozytywnych opinii. Zbierałam się jakiś czas do zakupu, a wtedy pani Asia z firmy Henkel zaproponowała współpracę z moim blogiem i otrzymałam całą serię do testowania.


Najpierw opis producenta dotyczący całej serii Silicone Free:

Cienkie, delikatne i słabe włosy wymagają szczególnej opieki. Dlatego Syoss wprowadza nową linię – Syoss Silicone-Free, której formuła nie zawiera silikonów, parabenów i parafin. Teraz każdy może mieć lekkie, zdrowo wyglądające i lśniące włosy jak z salonu fryzjerskiego. A to wszystko w rozsądnej cenie.
Znalezienie produktu, który głęboko pielęgnuje włosy, ale nadmiernie ich nie obciąża – nie jest wcale łatwe. Formuła Syoss Silicone-Free, stworzona i testowana przez profesjonalnych fryzjerów i stylistów, zapewnia lekką pielęgnację cienkim i delikatnym włosom, jednocześnie otaczając je świeżym zapachem.

Szampon i odżywka odbudowują zniszczone włosy pozostawiając je wypielęgnowane, elastyczne, pełne objętości i lekkości. Dzięki temu problem przeciążonych nadmierną pielęgnacją włosów stanie się przeszłością.

źródło: www.henkel.pl


SZAMPON





Pojemność: 500 ml

Cena: 15 zł


Szampon ma lekko lejącą konsystencję, zupełnie przezroczysty kolor i bardzo energetyczny, mocno odświeżający zapach (coś jak pomieszanie ogórka, aloesu z jakimiś zielonymi nutami), który pozostaje na włosach jeszcze długo po użyciu. Pieni się intensywnie, jedna porcja szamponu starcza na dokładne umycie, dlatego jest naprawdę wydajny.

Oczyszcza rewelacyjnie! Rzadko spotyka się drogeryjne szampony, który tak dobrze usuwają zabrudzenia, łój i środki do stylizacji jak ten produkt Syoss. W zasadzie z testowanych do tej pory szamponów, ustępuje pod tym względem tylko mojej ulubionej, polskiej Barwie. Kiedy nie zastosujemy po nim odżywki nieco usztywnia i plącze włosy tak jak szampony o ziołowym, prostym składzie. Mam za to wrażenie, że trochę dodaje objętości. Nie wzmaga przetłuszczania, nie obciąża, ale też nie przedłuża znacznie świeżości włosów - muszę standardowo myć je codziennie.




Oczywiście głównym zadaniem szamponu jest mycie. Jeśli dobrze oczyszcza, nie powoduje łupieżu i nadmiernego wysuszenia, to jest dla mnie dobrym szamponem. Syoss w zupełności spełnia te wymagania. Nie regeneruje, nie nawilża, nie odbudowuje, bo najzwyczajniej nie jest od tego. Obietnicę producenta dotyczącą głębokiej regeneracji włosów trzeba potraktować z przymrużeniem oka.




Opakowanie estetyczne, przezroczyste i w miarę wygodne, chociaż ze względu na pojemność dosyć ciężkie. Myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby umieszczenie w nim dozownika. Klapka łatwo się otwiera także mokrymi rękami. Otwór jest dość duży, więc czasem można przesadzić z dozowaniem szamponu. Cena jak na taką pojemność korzystna, szczególnie w promocji, kiedy możemy nabyć szampon za ok. 10 zł.

Syoss to świetny szampon rodzinny. Jeśli każdemu z domowników odpowiada bezsilikonowa pielęgnacja, to na pewno przypadnie wszystkim do gustu. Odpowiedni dla młodszych i starszych, zarówno kobiet i mężczyzn ze względu na uniwersalny, odświeżający zapach.





ODŻYWKA






Pojemność: 500 ml

Cena: 15 zł


Odżywka ma dość rzadką konsystencję (choć nie spływa z włosów), biały kolor i identyczny zapach jak w przypadku szamponu, tyle że mniej intensywny. Znika z opakowania dość szybko, bo za każdym razem trzeba użyć sporą porcję, by pokryć całe włosy (mam je długie, więc w sumie nie ma się co dziwić).

Na początku stosowałam odżywkę tak jak każdą inną, czyli nakładałam na włosy, zakładałam ręcznik z mikrofibry, czekałam kilka minut i spłukiwałam. Wtedy odżywka Syoss mocno obciążała moje włosy, wieczorem bywały już nieco tłuste i pozbawione objętości. Któregoś dnia mnie olśniło i przeczytałam na etykiecie sposób użycia (hmm, bardzo to odkrywcze) i postanowiłam zastosować się do niego wbrew przyzwyczajeniom. Nakładałam więc odżywkę, wmasowywałam chwilę i od razu spłukiwałam. Efekty były o niebo lepsze, a włosy absolutnie nie były obciążone! Wniosek z tego taki, że czasem dobrze jest przeczytać uwagi producenta.




Odżywka łatwo się wypłukuje, znacznie ułatwia rozczesywanie włosów, ale najbardziej lubię ją za to, że dzięki niej fryzura znacznie lepiej się układa. Z czystym sumieniem polecam tę odżywkę wszystkim kręconowłosym! Moje loki po zastosowaniu są bardziej sprężyste, jakby "mięsiste" (brakuje mi odpowiednich określeń, ale myślę że wiecie o co chodzi), kręcą się bliżej nasady włosów niż po innych odżywkach. Doszło nawet do tego , że z czasem w trakcie używania odzywki odstawiłam piankę do loków, bo przestała być już potrzebna. Jedyne do czego mogę się przyczepić w kwestii działania to to, że włosy nie są po niej przyjemnie miękkie.





Nie zauważyłam jakiejś głębokiej regeneracji czy odbudowy włosów, to po prostu świetna, codzienna odżywka o doraźnym działaniu. Myślę, że będzie niewystarczającą pielęgnacją dla mocno zniszczonych włosów.

Opakowanie tak jak w przypadku szamponu mogłoby mieć pompkę, co ułatwiłoby korzystanie z kosmetyku. Butelka nie jest przezroczysta, ale pod światło widać ubytek. Cena niewygórowana biorąc pod uwagę pojemność i właściwości.





MASKA




Pojemność: 250 ml

Cena: 15 zł



Maska ma gęstszą konsystencję niż odżywka, ale dokładnie ten sam zapach i kolor. W przeciwieństwie do poprzednich produktów zamknięta jest w wygodnej tubie z precyzyjnym dozownikiem, dzięki czemu łatwiej jest ją wydobyć. Włosy bardzo absorbują maseczkę, wchłaniają jak gąbka wodę, przez co trudno jest wymierzyć odpowiednią ilość. Szczerze mówiąc, pierwszy raz spotkałam się z takim "zachowaniem" maski do włosów.



Niestety jest to zdecydowanie najsłabszy produkt z całej serii, znacznie odbiegający od poziomu pozostałych. Nakładałam maseczkę zarówno według sposobu użycia producenta (2 minuty i płukanie), jak i zgodnie ze swoim przepisem na korzystanie z masek do włosów (na gorąco, pod czepek i ręcznik oraz minimum półgodzinne posiedzenie). No i lipa. Włosy były splątane, napuszone jak nigdy. O regeneracji, odbudowie, czy innych cudach nie było mowy. Działała jak słaba odżywka albo nawet gorzej. Zużyłam połowę opakowania i chyba nie dam rady więcej dawać jej szansy.




Podsumowując - gorąco polecam szampon i odżywkę, szczególnie w duecie, a maseczki radzę unikać.

Produkty otrzymałam do testów od firmy Henkel, nie wpływa to jednak na moją ocenę.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...