sobota, 29 grudnia 2012

Tort orzechowo - czekoladowy



Tort orzechowo - czekoladowy był obecny w rodzinie mojej Mamy na długo przed tym, jak pojawiłam się na świecie. Przygotowywała go moja Prababcia, a teraz tradycję podtrzymują moi Rodzice piekąc tort na święta czy rodzinne uroczystości.
Biszkopt w torcie jest naprawdę wyjątkowy - przygotowany bez mąki, z dużej ilości jajek, wilgotny i na wskroś orzechowy.




Składniki ciasta tortowego:
- 10 jaj
- 25 dag cukru pudru
- 25 dag orzechów włoskich
- cytryna
- cukier waniliowy
- masło do wysmarowania tortownicy
- kilka łyżek bułki tartej

Składniki kremu czekoladowego:
- 15 dag masła
- 15 dag cukru
- szklanka mleka
- 2 żółtka
- 2 łyżki mąki ziemniaczanej
- 3 łyżki kakao
- kieliszek wódki 

Składniki do dekoracji: orzechy włoskie, posypka czekoladowa

Potrzebne akcesoria:
tortownica o średnicy 24 cm, młynek do kawy, mikser, trzepaczka, rondelek, ostry nóż

Ilość porcji: 16
Koszt potrawy: ok. 25 zł
Cena za porcję: 1,60 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: ok. 25 min
Czas pieczenia: ok. 1 godz.


Orzechy włoskie mielimy na proszek w młynku do kawy. Żółtka z jaj ucieramy z cukrem pudrem i cukrem waniliowym na puszystą masę, a pod koniec ucierania dodajemy sok z cytryny. Białka ubijamy na sztywną pianę, a następnie łączymy utartą masę żółtkową z pianą białkową i dokładnie mieszamy (należy mieszać tylko w jedną stronę!). Do tak przygotowanej masy dodajemy stopniowo zmielone orzechy i 3 łyżki bułki tartej. Na koniec bardzo dokładnie mieszamy wszystkie składniki (cały czas w tę samą stronę), a następnie przelewamy do tortownicy posmarowanej wcześniej masłem i posypanej bułką tartą. Pieczemy około godziny w niezbyt gorącym piekarniku (170 stopni).

W trakcie pieczenia ciasta tortowego możemy przygotować krem. Zagotowujemy najpierw szklankę mleka. W rondelku ucieramy żółtka z cukrem i mąką ziemniaczaną (w trakcie ucierania możemy dodać 2 łyżki wody). Ustawiamy rondelek na parze (nad garnkiem z gotującą wodą), dolewamy po trochu gorące mleko i ciągle mieszając zagęszczamy masę nad parą. Teraz musimy wystudzić masę do temperatury pokojowej (żeby przyspieszyć studzenie możemy umieścić rondelek w zimnej wodzie). Kiedy masa całkowicie wystygnie, dodajemy pokrojone masło i ucieramy dokładnie mikserem. W następnej kolejności dokładamy 3 łyżki kakao oraz stopniowo wlewamy alkohol nie przerywając miksowania, aż krem będzie jednorodny i pulchny. 

Po upieczeniu i wystudzeniu ciasta kroimy je ostrym nożem na trzy krążki, a następnie przekładamy kremem czekoladowym. Tort formujemy smarując górę i bok równą warstwą kremu czekoladowego. Bok tortu możemy obsypać posypką czekoladową, a górę wystroić orzechami i kremem.
 
Uwaga. Nie ma potrzeby ponczowania tortu, ponieważ orzechy nadają wystarczającą wilgotność ciastu tortowemu.      


Przepis i wykonanie są w całości dziełem mojego Taty, któremu bardzo dziękuję.

piątek, 21 grudnia 2012

Kosmetyki antycellulitowe: balsam Bluszcz i solanka jodowo-bromowa z serii Herbal Care od Farmony


W walce z cellulitem ważna jest przede wszystkim profilaktyka - ruch w ciągu dnia, ćwiczenia fizyczne, odpowiednia dieta (uboga w sól zatrzymującą wodę w organizmie, a bogata w warzywa i owoce) i przyjmowanie dużej ilości płynów. Wspomóc możemy się też kosmetykami i zabiegami w gabinetach kosmetycznych. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że żaden preparat ani zabieg nie uzdrowi nas w cudowny sposób z pomarańczowej skórki, jeśli nie zadbamy o wspomniane odżywianie i ruch.

W ramach poprawy jędrności skóry, systematycznie używam peelingów oraz ukochanej gąbki antycellulitowej "Syrena". Staram się też codziennie stosować preparat z serii kosmetyków ujędrniających, wyszczuplających czy antycellulitowych. Właśnie dziś napiszę co nieco o antycellulitowych kosmetykach Farmony z linii Herbal Care: balsamie "Bluszcz" oraz solance jodowo-bromowej.  

Opis balsamu "Bluszcz":

Balsam zawiera wyjątkowo łagodne, naturalne składniki aktywne, które znakomicie pielęgnują skórę poprawiając jej kondycję i zapewniając piękny wygląd. Specjalnie opracowana, bogata receptura wyszczupla i ujędrnia oraz zmniejsza objawy cellulit, pozostawiając aksamitnie gładką i sprężystą skórę, a delikatna konsystencja i przyjemny zapach zwiększają komfort stosowania.
Ekstrakt z bluszczu poprawia ukrwienie skóry, przyspieszając redukcję tkanki tłuszczowej, a także ujędrnia i wygładza skórę, zmniejszając widoczność cellulitu.
Bio - Caffeine Complex bogate źródło naturalnej kofeiny, wspomaga proces oczyszczania skóry z toksyn, wyszczupla oraz wygładza, redukując cellulit i zapobiegając jego nawrotom.
Naturalny prebiotyk doskonale nawilża, chroniąc skórę przed przesuszeniem i powstawaniem podrażnień.
Koenzym Q10 dotlenia, odżywia i energizuje skórę, poprawiając jej koloryt i wygląd.
Spektakularne efekty:
- doskonale nawilżona i wzmocniona skóra,
- aksamitnie gładka i napięta,
- bardziej jędrna i sprężysta,
- wyraźnie zredukowany cellulit i wyszczuplona sylwetka.
Balsam polecany jest do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju skóry, szczególnie pozbawionej jędrności, wymagającej intensywnego wyszczuplenia i wygładzenia.






Cena: 10 zł

Pojemność: 250 ml


Zwykle preparaty antycellulitowe mają postać żelu, fundują nam wrażenia w postaci mentolowego chłodu czy ogrzewania niczym żelazko, trudno się wchłaniają, pozostawiają na ciele silikonową warstwę itp. "Bluszcz" w niczym nie przypomina typowego preparatu antycellulitowego, a raczej tradycyjny balsam do ciała. Jest treściwy i gęsty, ma kremową barwę, szybko się wchłania i nie maże się po skórze. Pachnie intensywnie trawą cytrynową, co większości z pewnością będzie odpowiadać, jednak ja nie przepadam za zapachami odświeżającymi i cytrusowymi (wszechobecny aromat trawy cytrynowej w kosmetykach znudził mi się w szczególności).



Balsam pozostawia skórę dobrze nawilżoną i ... w zasadzie tyle. Nie ujędrnia jakoś spektakularnie, chociaż skóra przy dłuższym stosowaniu utrzymuje dobrą kondycję, jest wygładzona i miękka. To na pewno dobry, codzienny kosmetyk, jednak nie ma co liczyć na to, że pomoże usunąć problem cellulitu. Prewencyjnie sprawdził się świetnie, dlatego polecam go, jeśli chcemy uchronić skórę przed nierównościami. Sama kupiłabym jeszcze nie raz ten produkt, gdyby nie jego zapach.

Jest znacznie bardziej wydajny od żelowych wyszczuplaczy, bo starczył mi na dwa miesiące codziennego stosowania. Opakowanie estetyczne, wygodne i higieniczne. Niestety, bardzo trudno wydobyć resztki produktu ze względu na jego gęstą konsystencję, dlatego pod koniec konieczne jest rozcięcie tubki. Cena niska jak na preparat antycellulitowy, ale standardowa dla balsamu, do którego "Bluszczowi" znacznie bliżej. 



Opis solanki jodowo-bromowej:

Solanka jodowo - bromowa zawiera łagodne dla skóry, naturalne składniki aktywne, które zapewniają doskonałą pielęgnację, przywracając piękny, zdrowy wygląd.
Specjalnie opracowana receptura, bogata w cenne mikroelementy oraz ekstrakty z bluszczu i borowiny zwiększa skuteczność kuracji wyszczuplającej, wspomaga redukcję cellulitu i rozstępów oraz poprawia jędrność i sprężystość skóry.
Dodatkowo inutec - naturalny prebiotyk intensywnie nawilża oraz korzystnie wpływa na stan skóry, chroniąc ją przed przesuszeniem i powstawaniem podrażnień.
Spektakularne efekty:
- doskonale nawilżona i wzmocniona skóra,
- aksamitnie gładka i napięta,
- bardziej jędrna i sprężysta,
- zredukowany cellulit i wyszczuplona sylwetka.
Antycellulitowa solanka do kąpieli polecana jest do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju skóry, szczególnie pozbawionej jędrności, wymagającej intensywnego wyszczuplenia i wygładzenia.
Produkt łagodny dla skóry, przyjazny dla środowiska.
Zawiera roślinne składniki z czystych ekologicznie terenów oraz inutec.
Nie zawiera formaldehydu i parabenów. Bez sztucznych barwników i alkoholu.






Cena: 7 zł

Pojemność: 500 ml



Solankę wypatrzyłam w sklepie akurat wtedy, gdy z zapasów wyciągnęłam balsam "Bluszcz" i musiałam kupić ją do kompletu. Miałam już do czynienia z solanką jodowo-bromową o zapachu bzu firmy Joanna (recenzja tutaj: klik), którą uwielbiałam, więc wymagania wobec tego produktu mam już nieco zawyżone.

Zacznę od zapachu. Spodziewałam się powtórki trawy cytrynowej, jednak zapach jest znacznie bardziej interesujący i złożony. Faktycznie wyczuwalna jest lekko trawa cytrynowa, ale nie tak oczywista i jednowymiarowa jak w balsamie. Znacznie więcej w tej kompozycji herbacianego aromatu - coś jakby pomieszanie zielonej i czarnej herbaty. Jest świeżo, a jednocześnie ciepło. Można się naprawdę świetnie zrelaksować w towarzystwie tego zapachu, tym bardziej że jest intensywny i długotrwały (łazienka pachnie jeszcze przez długi czas od wyjścia z wanny).




Solanka pieni się mocno, piana utrzymuje się dość długo, choć w moim przypadku nie do końca kąpieli. Liczyłam na to, że preparat nie wysuszy skóry. Zaskoczył mnie jeszcze bardziej! O wysuszeniu nie było mowy, wręcz przeciwnie - skóra po kąpieli zawsze była wygładzona i miękka. Solanka to nie olejek do kąpieli, więc nie czułam nawilżenia czy natłuszczenia i konieczne było zastosowanie balsamu / masła, ale i tak byłam zaskoczona efektami samej solanki. 

Opakowanie w przyjemnym stylu, estetyczne, wygodne. Dzięki kanciastej nakrętce łatwo się otwiera nawet mokrymi rękami. Nigdy nie żałowałam solanki, wylewałam pod strumień wody spore ilości, a mimo to starczyła mi na wiele, wiele kąpieli. Cena wyjątkowo korzystna jak na tak dobry produkt. Polecam!


czwartek, 20 grudnia 2012

Łosoś zapiekany w cieście francuskim z dodatkiem szpinaku i fety


Łosoś to jedna z moich ulubionych ryb, a w połączeniu ze szpinakiem i fetą jest naprawdę wyjątkowa. Mój mąż przepada za tym daniem (i nie tylko on), chociaż zwykle potrawy bezmięsne nie wywołują u niego entuzjazmu. Przygotowanie tego dania wymaga nieco zręczności, ale nie jest pracochłonne. Sprawdzi się zarówno na specjalne okazje, jak i na codzienny obiad. Przepis znalazłam tutaj: klik i nieco zmodyfikowałam.




Składniki:
- opakowanie ciasta francuskiego
- ok. 25 dag fileta z łososia
- opakowanie sera typu feta
- opakowanie mrożonego szpinaku (ok. 400 g)
- ząbek czosnku
- łyżka soku z cytryny 
- gałka muszkatołowa, pieprz
- białko z jajka
- oliwa do smażenia

Potrzebne akcesoria:
papier do pieczenia, blacha do pieczenia

Ilość porcji: 4
Koszt potrawy: ok. 16 zł
Cena za porcję: 4 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 20 min
Czas pieczenia: ok. 40 min


Szpinak rozmrażamy i podsmażamy na oliwie. Przyprawiamy przeciśniętym przez praskę ząbkiem czosnku, pieprzem, gałką muszkatołową oraz sokiem z cytryny (nie dodajemy soli). Szpinak odparowujemy całkowicie z wody na patelni (ma być suchy i prawie się przypalać), a następnie chwilę studzimy.



Ciasto francuskie dzielimy na dwa kawałki, których brzegi nacinamy pod skosem w kształt "choinki". Na środek każdego kawałka ciasta wykładamy szpinak, a na nim umieszczamy plastry fety. Przykrywamy świeżym filetem z łososia (jeśli ma skórę to oczywiście pozywamy się wcześniej łusek). Zawijamy na zmianę paski ciasta tworząc warkoczyk. Możemy nadać całości kształt ryby, pozostawić sam warkocz, czy przy braku zręczności zawinąć składniki w ciasto jak farsz do gołąbków w kapustę :) Wierzch ciasta smarujemy białkiem.


Układamy zawiniętego łososia na blasze i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Pieczemy ok. 40 minut aż ciasto będzie złotobrązowe.

niedziela, 9 grudnia 2012

Pieczona szynka, czyli robimy domowe wędliny



Wędliny w sklepach z każdym rokiem stają się droższe i naszpikowane większą ilością konserwantów. Z kilograma mięsa produkowane jest nawet o połowę więcej wędliny, dzięki dodawaniu wody i tanich wypełniaczy. A wszystko po to, by zarobić więcej.

Co zrobić, by mimo wszystko jeść zdrowiej i taniej? Proponuję piec domowe wędliny. Dzisiaj przepis (znaleziony tutaj: klik) na wyśmienitą pieczoną szynkę - kruchą, różowiutką w środku, o doskonałym smaku. Gorąco zachęcam do wypróbowania! Jestem pewna, że część z Was przekona się do pieczenia domowych wędlin.


Składniki:
- 1-1,5 kg szynki
Na marynatę:
- opakowanie soli peklowej (!) np. Prymat
- kilka ziaren ziela angielskiego
- 5-6 ząbków czosnku
- 2-3 liście laurowe
- 2 litry wody
Na obłożenie szynki:
- łyżka suszonego majeranku
- łyżka przyprawy typu vegeta
- łyżeczka delikatu do mięs
- pół łyżeczki pieprzu

Potrzebne akcesoria:
rękaw foliowy do pieczenia ze spinkami, spora miska, ręcznik papierowy, ewentualnie strzykawka z igłą

Ilość porcji: 20
Koszt potrawy: ok. 20 zł
Cena za porcję: 1 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 5 min
Czas marynowania: kilka dni, minimum 4
Czas pieczenia: ok. 1 godz 15 min


Zaczynamy od stworzenia marynaty. Do dużej miski nalewamy wody, rozpuszczamy w niej sól peklową oraz dodajemy pozostałe składniki: obrane ząbki czosnku, liście laurowe i ziele angielskie. Do marynaty wkładamy szynkę (powinna cała się zanurzyć), przykrywamy miskę i wkładamy do lodówki.
Marynujemy w ten sposób kilka dni, przynajmniej cztery. Jeśli bardzo nam się spieszy, możemy pomóc szynce zapeklować się szybciej. W tym celu napełniamy strzykawkę marynatą i robimy mięsku głębokie zastrzyki :)

Po kilku dniach wyciągamy szynkę z zalewy i osuszamy papierowym ręcznikiem. Łączymy wszystkie przyprawy potrzebne do obłożenia mięsa: majeranek, vegetę, delikat i pieprz, a następnie taką mieszanką nacieramy szynkę z każdej strony. Tak przygotowaną szynkę wkładamy do rękawa foliowego, zapinamy z dwóch stron spinkami i umieszczamy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. Pieczemy około 1 godziny 15 minut.

Szynkę podajemy na zimno, pokrojoną w plastry, z dodatkiem pieczywa i chrzanu lub domowych ogóreczków.

Uwaga. Nie można zastąpić soli peklowej zwykłą solą kuchenną, bo zamiast pysznej, różowej szyneczki, dostaniemy suchą, brązową i przesoloną.
Uwaga 2. Jeśli po upieczeniu w samym środku szynka nie jest różowa, a beżowa to znaczy, że zbyt krótko była peklowana. Przy następnym pieczeniu szynki trzeba peklować ją 1-2 dni dłużej.

piątek, 7 grudnia 2012

Peeling enzymatyczny z bioenzymami i algami morskimi Apis Professional



Wieki temu zrezygnowałam już z peelingów mechanicznych do twarzy. Przy mojej problemowej cerze nie są one wskazane, gdyż podczas użycia peelingu ścierającego bakterie bardzo łatwo się roznoszą, co skutkuje pogorszeniem stanu cery. Peelingi z drobinkami nie są też odpowiednie dla skóry wrażliwej czy naczynkowej ze względu na to, że za bardzo ją podrażniają.

Idealnym rozwiązaniem wydają się być peelingi enzymatyczne i rzeczywiście dla mnie są idealne. Pozbywamy się martwego naskórka, wygładzamy cerę, a jednocześnie nie maltretujemy jej zanadto.

Dzisiaj przedstawię mojego absolutnego faworyta w tej kategorii - peeling enzymatyczny z bioenzymami i algami morskimi firmy Apis z serii Professional. Zdaje się, że jest to seria do salonów kosmetycznych, a nie dla zwykłych śmiertelników, jednak bez problemu możemy zakupić produkt na allegro.



Najpierw opis producenta:

Łagodnie działający preparat do oczyszczania skóry bez jej mechanicznego złuszczania. Zrogowaciała warstwa naskórka usuwana jest przez delikatne enzymatyczne złuszczanie martwych komórek dzięki bioenzymom keratolitycznym. Peeling zawiera ponadto ekstrakt z alg morskich, alantoinę, wyciągi z grejfruta, drzewa herbacianego, aloesu, ginko biloba. Po zabiegu skóra odzyskuje naturalny blask, jest gładsza i bardziej elastyczna, łatwiej przyswaja substancje zawarte w kosmetykach.


źródło: www.maxel-cosmetics.pl




Cena: 21 zł

Pojemność: 100 ml  


Peeling ma bardzo przyjemną, leciutką, kremową konsystencję. Powiedziałbym nawet, że taką kremowo-żelową. Pachnie specyficznie - odświeżająco, z jakąś nutą mułowo-bagienno-algową. Może nie brzmi to zachęcająco, ale o dziwo naprawdę lubię ten zapach (a w tej kwestii bywam często wybredna).

Nakładam go dość grubą warstwą, masuję skórę przez kilka minut - w zasadzie aż nie opadną mi ręce z przemęczenia. Zostawiam preparat na twarzy na 7-10 minut, a następnie zmywam letnią wodą. 

Peeling po aplikacji nie powoduje u mnie żadnego nieprzyjemnego szczypania czy pieczenia. Jest naprawdę łagodny, niekiedy odczuwam tylko delikatne mrowienie. Nigdy mnie nie podrażnił, nie spowodował zaczerwienienia skóry.





Efekty? Dla mnie niesamowite! Po zmyciu skóra jest idealnie złuszczona, oczyszczona, wygładzona, lekko rozjaśniona, miękka, a do tego głęboko nawilżona. Peeling Apis działa moim zdaniem nie tylko jak peeling, ale jak peeling i maseczka nawilżająca 2 w 1. Patrząc na bogaty skład jeszcze bardziej się w tym utwierdzam.

Dzięki temu kosmetykowi skóra przygotowana jest na wchłonięcie większej ilości składników aktywnych, dlatego zawsze po zabiegu nakładam na twarz moje ulubione oleje, żeby jeszcze mocniej ją odżywić.  

Opakowanie proste, bez udziwnionych grafik. Buteleczka mała, poręczna, z higienicznym dozownikiem posiadającym blokadę (dzięki temu nic nam się nie wyleje do kosmetyczki podczas wyjazdu).

Cena do przyjęcia jak na produkt z linii profesjonalnej o tak dobrym działaniu. Jedyne nad czym ubolewam to krótki okres przydatności - według oznaczenia na opakowaniu jest ważny tylko 4 miesiące od otwarcia. Biorąc pod uwagę to, że peelingu używam nie częściej niż raz na 2-3 tygodnie, nie zdążyłabym w tym czasie zużyć nawet połowy preparatu. Obecny egzemplarz mam około pół roku - na razie nic się z nim nie dzieje niepokojącego, ale pewnie niedługo będę musiała się go pozbyć, chociaż zużyć do końca nie dam rady. Najlepiej zakupić peeling z kimś na spółkę albo używać w gronie rodzinnym, wtedy jest szansa, że nic się nie zmarnuje.

czwartek, 6 grudnia 2012

Mleczko do ciała i krem do rąk z serii Body Art Dr Ireny Eris


Kosmetyki z serii Body Art dr Ireny Eris otrzymałam na czerwcowym zjeździe warszawskich blogerek. Przyznam, że był to jeden z tych prezentów, który najbardziej mnie ucieszył. Dlaczego? Ano dlatego, że sama nie kupuję produktów do pielęgnacji w tak wysokich (oczywiście dla mnie) cenach. Na balsam, oliwkę, mleczko, tudzież inny specyfik do nawilżania ciała, wydaję nie więcej niż 10-15 zł, a zwykle poniżej dyszki. Z kremem do rąk jestem nawet bardziej oszczędna, bo znam dobre produkty tego typu już w cenie 3-4 zł. Jak więc wypadły testy Body Art? Czy warto czasem wydać więcej na drogie kosmetyki? Zapraszam do przeczytania recenzji.


GŁĘBOKO NAWILŻAJĄCE MLECZKO DO CIAŁA

Najpierw słowo od producenta o głęboko nawilżającym mleczku do ciała:

Mleczko do ciała o działaniu intensywnie i długotrwale nawilżającym. Zawiera szereg cennych składników, które stymulują procesy odżywiania skóry i pozwalają utrzymać właściwy poziom jej nawilżenia nawet do kilkunastu godzin po aplikacji. Dodatek allantoiny i D - pantenolu łagodzi wszelkie podrażnienia, co zwiększa natychmiastowe uczucie komfortu i odświeżenia nawet najbardziej delikatnej i przesuszonej skóry. Doskonałe do codziennej pielęgnacji, jak również do stosowania po kąpieli lub opalaniu.




Skład: Aqua, Glycerin, Sucrose Distearate, Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil, Methyl Gluceth-20, Dimethicone, Isopropyl Isostearate, Panthenol, Oryza Sativa (Rice) Bran Oil, Sucrose Stearate, Cetyl Alcohol, Carbomer, Allantoin, Tromethamine, Glyceryl Polymethacrylate, Xanthan Gum, BHA, Aleuritic Acid, Glycoproteins, Yeast (Faex) Extract, Phenoxyethanol, Methylparaben, DMDM Hydantoin, Propylparaben, Parfum, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Alpha-Isomethyl Ionone, Linalool, Hydroxycitronellal, Coumarin, Hexyl Cinnamal, Geraniol, CI 17200.

Cena: 59 zł 

Pojemność: 200 ml


Mleczko ma konsystencję bardzo rzadkiego, lejącego balsamu, jednak nie jest aż tak płynne, by trudno było opanować smarowanie. Kolor produktu to mleczny, jaśniutki róż. Zapach mleczka nie przypomina mi niczego szczególnego - jest przyjemny, delikatny, może trochę kwiatowy i taki ... luksusowy.




Kosmetyk gładko się rozprowadza i ślizga po skórze, nie trzeba go mocno wcierać. Chociaż nie wchłania się natychmiastowo po aplikacji, to za jakiś czas warstwa produktu znika z powierzchni skóry. Mleczko pozostawia ciało subtelnie pachnące i dobrze nawilżone. Szkoda tylko, że nawilżenie szybko "ucieka" - po kilku godzinach mam wrażenie, jakbym nie stosowała nawilżacza w ogóle. Nie bardzo wiem, co o tym sądzić. Może mleczko wnika do głębszych warstw skóry niż dotychczasowo używane przeze mnie produkty? Muszę przyznać, że od kiedy smaruję ciało tym mleczkiem, zauważyłam poprawę kondycji skóry: jest bardziej gładka i napięta. Zwykle takie efekty uzyskuję podczas używania preparatów antycellulitowych, wygładzających, ujędrniających itp. Nie spodziewałam się tego po mleczku nawilżającym, tym bardziej że producent o tym nie zapewnia. Myślę, że może to świadczyć o naprawdę głębokim działaniu kosmetyku. Mimo wszystko szkoda, że kosmetyk nie zapewnia odczucia długotrwałego nawilżenia skóry.




Nie mam zwyczaju oszczędzania preparatów do nawilżania (duże zapasy balsamów i maseł do ciała wymuszają hojną aplikację), więc i mleczka Eris sobie nie żałowałam. Po zaledwie kilku użyciach zauważyłam pod światło, że zniknęła już ponad połowa tubki. Pod koniec opakowania smarowałam więc mniejszą ilość, ale bardzo żałuję, że mleczko okazało się tak niewydajne.



Tubka niezwykle elegancka, z pięknymi, różanymi ornamentami, lekka i wygodna. Mleczko nie osadza się na ściankach, spływa do samego końca, przez co nie trzeba rozcinać opakowania, by wydobyć resztki produktu. Kartonowe pudełko, w które zapakowana jest tuba z mleczkiem, sugestywnie zachęca do zakupu.

Niestety cena jest dla mnie z kosmosu. Nie mogę sobie pozwolić na takie wydatki kosmetyczne (ok. 60 zł za trzy tygodnie używania to raczej przesada), choć nie ukrywam, że z chęcią przygarnęłabym jeszcze kiedyś ten kosmetyk.




REGENERUJĄCO - WYGŁADZAJĄCY KREM DO DŁONI

Opis producenta:


Regenerujący krem do dłoni z zawartością cennego kompleksu Ureamix (wysoka koncentracja mocznika i wosku z oliwek) zapewnia miękką, aksamitną skórę dłoni, poczucie komfortu i perfekcyjnego wygładzenia. Kombinacja wyciągów ze szlachetnych azjatyckich roślin (lotos, bambus, lilia wodna) silnie regeneruje i długotrwale nawilża. Olej z avocado głęboko odżywia skórę i tworzy delikatny film ochronny. Systematycznie stosowany krem już po 2 tygodniach zapewnia znaczną poprawę stanu skóry dłoni: wygładzenie skóry (78%*), nawilżenie skóry (67%*), odżywienie skóry (59%*).
* % Recenzentek o potwierdzonej poprawie skóry w teście in vivo w Centrum Naukowo - Badawczym Dr Irena Eris. 



Skład: Aqua, Glycerin, Isopropyl Isostearate, Glyceryl Stearate SE, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Urea, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Betaine, Triethanolamine, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Hydrogenated Olive Oil Decyl Esters, Propylene Glycol, Sorbitol, Panthenol, Nymphaea Alba (Water Lily) roqt Extract, Nelumbium Speciosum Flower Extract, Bambusa Vulgaris (Bamboo) Leaf/Stem Extract, Phenoxyethanol, Methylparaben, Diazolidinyl Urea, Propylparaben, Ethylparaben, Butylparaben, Parfum, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Alpha-Isomethyl Ionone, Linalool, Hydroxycitronellal, Coumarin, Hexyl Cinnamal, Geraniol, CI 16035.


Cena: 59 zł 

Pojemność: 100 ml


Krem do rąk ma gęstszą konsystencję od mleczka (jednak jak na tego typu produkt jest dość lejący), a także bardziej różowiutki kolor. Pachnie dokładnie tak jak mleczko, czyli przyjemnie, delikatnie, trochę kwiatowo i luksusowo.


Potrzeba dosłownie odrobinkę kremu, by nawilżyć dłonie, przez co kosmetyk jest bardzo wydajny. Rozsmarowuje się swobodnie, nie maże i szybko wchłania. Pozostawia skórę nawilżoną, usuwa uczucie ściągnięcia, działa też ochronnie zostawiając leciutką powłoczkę. Niestety dość często trzeba powtarzać aplikację, bo wspomniane efekty nie utrzymują się długo na skórze. Zauważyłam, że tak samo jak przy mleczku, na dłuższą metę działa znacznie lepiej - dłonie stały się gładsze i bardziej zadbane.

Krem stosowałam też jako maseczkę do rąk. Po starannym peelingu nakładałam grubą warstwę, wmasowywałam w skórę przez kilka minut, a nadmiar wycierałam. Po takim użyciu pozytywne działanie było znacznie bardziej długotrwałe i nie trzeba było zbyt często używać kremu.




Opakowanie jest niezwykle eleganckie, estetyczne i wygodne, zupełnie nietypowe. Kosmetyk dzięki pompce nakłada się sprawnie i higienicznie, łatwo też można regulować porcję kremu naciskając z odpowiednią siłą. Pod światło widać ubytek preparatu - używam już ponad dwa miesiące, a całkiem sporo jeszcze pozostało.

Cena tak samo jak w przypadku mleczka jest zbyt wysoka. Myślę, że na krem do rąk nie potrzeba wydawać takiej fortuny. 


Oba kosmetyki bardzo polubiłam, przyjemnie się ich używało, efekty także były zadowalające. Mimo wszystko nie jestem przekonana, że są warte zakupu za taką cenę.

środa, 21 listopada 2012

Relacja z listopadowego spotkania blogerek w Warszawie


Całkiem niedawno, bo w czerwcu, gościłam na przemiłym spotkaniu warszawskich blogerek (relacja tutaj: klik), a tu już zaplanowano następne! I to jakie huczne! Miało miejsce w minioną sobotę, 17 listopada w lokalu MiTo przy ul. Waryńskiego 28 w Warszawie. Tym razem zjechało się ponad 40 osób! Ogromne podziękowania kieruję w szczególności to organizatorek:


Lista obecności pozostałych blogerek: 
Beata http://www.ale-babki.blogspot.com/
Klaudia http://kosmetyczneremedium.blogspot.com/









Kosmetycznym plotkom nie było końca. Sprzyjała nam wspaniała atmosfera lokalu MiTo, który jest połączeniem kawiarni, galerii sztuki i księgarni. Zupełnie nie wiem, kiedy minęło te kilka godzin. Bardzo się cieszę, że mogłam spotkać znajome blogerki i poznać kilka nowych twarzy. Nie sposób było ze wszystkimi porozmawiać, ale z pewnością nadrobię to na kolejnym zjeździe.

Miało nie być sponsorów, a wyszło jak zwykle :) Na spotkaniu gościliśmy przedstawicieli firm: Oceanic AA, Gosh, Lumene, Bandi, Clarena, Oeparol oraz założycielkę fundacji Kwiat Kobiecości, która działa na rzecz walki z rakiem szyjki macicy oraz rakiem jajnika. Gifty przekazali też L'Occitane, Iwostin, Ziaja, The Body Shop, Sylveco, Astor, Rimmel, Vipera, Dax Cosmetics, Delia. Najbardziej ucieszyła mnie pomadka od Sylveco (już dawno chciałam nabyć coś z ich oferty). Poza tym byłam mile zaskoczona  postawą PR firmy Clarena - dostaliśmy spersonalizowane upominki zgodne z naszymi upodobaniami (mnie trafił się peeling cappuccino).


Pani Ida z Kwiatu Kobiecości

Karotka rozdaje upominki od Oeparol

Przedstawicielka marki AA

Tu odbieram prezent od Clareny

Przedstawicielka Gosha ...

... i Lumene


Patrycja przybyła z przesłodkim synkiem Tymonem


Od lewej Sylwia, Iwona, ja, Sylwia, Milena. U góry Kasia i Patrycja.

Narobiłyśmy trochę bałaganu. W tle Monika

A tu próbuję ogarnąć się z torbami


Zbiorcza fotka wszystkich łupów, które pozostały mi po zgubieniu i rozdaniu paru drobiazgów:



A także cudowności od Patrycji (Smykusmyk), które produkuje samodzielnie:


Dziękuję za udostępnienie zdjęć z tego wydarzenia. Pozdrawiam serdecznie wszystkie warszawskie (i te na doczepkę, jak ja) blogerki! Mam nadzieję, że jeszcze wiele takich spotkań przed nami.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Delikatny płyn do demakijażu oczu od Lirene



Płyny dwufazowe to moja ulubiona forma zmywania makijażu oczu. Testowałam ich już całkiem sporo. Najbardziej lubię chyba płyn dwufazowy Yves Rocher z bławatkiem, o którym pisałam już na blogu tutaj, ale całkiem niedawno odkryłam jego godnego rywala - dwufazówkę Lirene. Przyznam szczerze, że produkty firmy Eris nie zawsze spełniają moje oczekiwania, ale tym razem naprawdę jestem pozytywnie zaskoczona.

Opis ze strony Lirene:

Czy ten płyn jest odpowiedni dla mnie?
To właściwy kosmetyk dla Ciebie, jeśli chcesz skutecznie usunąć makijaż, również wodoodporny, bez podrażniania delikatnej skóry okolic oczu. Odpowiedni dla osób noszących szkła kontaktowe. Bezzapachowy.
Jak działa?
zestaw olejków w fazie jasnej - skutecznie  usuwa makijaż, również wodoodporny
faza niebieska - działa kojąco i tonizująco

W efekcie rzęsy i powieki są idealnie oczyszczone – bez podrażnień i pozostawiania tłustej warstwy.

źródło: www.lirene.pl





Cena: 12 zł

Pojemność: 125 ml


Po ostatnich podrażnieniach i łzawieniu, które powodowała u mnie dwufaza Nivea (recenzja tutaj: klik) podeszłam do testów płynu Lirene z większą ostrożnością. Na szczęście tym razem obyło się bez sensacji.

Warstwy płynu bardzo dobrze się mieszają, połączone cieszą oczy niebieściutkim kolorem. Płyn jest faktycznie bezzapachowy, co na pewno ma duże znaczenie dla wrażliwych oczu.

Doskonale radzi sobie z demakijażem powiek, nawet wodoodpornym. Nie straszne mu przesadzone ilości cieni, kredki i wiele warstw tuszu. Wystarczy przycisnąć na dłuższą chwilę wacik nasączony płynem, a cały makijaż przenosi się na płatek. Nie trzeba nic pocierać i poprawiać kilka razy, wyrywając sobie przy tym rzęsy.

Używany przez kilka tygodni ani razu mnie nie podrażnił, nie spowodował łzawienia, czy zaczerwienienia oczu. Pozostawiał powiekę leciutko natłuszczoną, co bardzo sobie cenię, bo nie cierpię uczucia wysuszenia wokół oczu po demakijażu. Nie jest to jednak tłusta warstwa powodująca dyskomfort.

Opakowanie bardzo estetyczne i nietypowe. Jedyne do czego mogę się przyczepić to to, że płyn jakoś niewygodnie się przez nie dozuje. Wieczko opakowania jest dość szerokie i nie zawsze udawało mi się trafić otworem w środek wacika, przez co parę kropel płynu ściekało po plastiku i się marnowało. Na pewno można to opanować, tylko za bardzo jestem przyzwyczajona do cienkiej szyjki płynu Yves Rocher, dlatego trochę mnie to denerwowało.

Cena w granicach rozsądku jak na płyn do demakijażu oczu. Wydajność podobna do innych płynów dwufazowych - starczył mi na ponad miesiąc stosowania, co może wyczynem nie jest, ale za tą cenę mnie zadowala. Na pewno nie raz do niego wrócę. Polecam!

poniedziałek, 12 listopada 2012

Ziemniaki zapiekane z fetą i boczkiem

 




Jeśli tradycyjne ziemniaki obiadowe stają się nudne, polecam wypróbowanie tego przepisu. Jest trochę pracochłonny, wykonanie wymaga odrobiny zręczności, ale efekt wizualny oraz smak jak najbardziej to rekompensują. Przepis na ziemniaki znalazłam tutaj i nieco go zmodyfikowałam.






Składniki:
- 10-12 średniej wielkości ziemniaków
- opakowanie sera feta
- 20 dag wędzonego boczku
- 2-3 łyżki jogurtu greckiego
- pieprz, sól

Potrzebne akcesoria:
garnek, blacha do pieczenia, papier do pieczenia

Ilość porcji: 6
Koszt potrawy: ok. 10 zł
Cena za porcję: 1,60 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 10 min
Czas gotowania: 20 min
Czas pieczenia: ok. 40 min


Ziemniaki obieramy, płuczemy i przekrawamy wzdłuż na dwie połówki. Tak przygotowane gotujemy w osolonej wodzie (soli dodajemy znacznie mniej niż przy tradycyjnym gotowaniu) aż będą miękkie, ale nie rozpadające. W czasie gotowania ziemniaków możemy pokroić wędzony boczek w drobną kosteczkę.

Ziemniaki wyjmujemy z wody i wydrążamy łyżeczką środki tworząc "łódeczki". Wydrążoną z ziemniaków masę przekładamy do miski, łączymy z fetą, pokrojonym boczkiem i jogurtem oraz przyprawiamy pieprzem. Farszem napełniamy ziemniaczane "łódeczki" i układamy je na blaszce wyłożonej papierem. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez około 40 minut.

Uwaga. Należy naprawdę ostrożnie posolić wodę na ziemniaki, gdyż feta i boczek są same w sobie bardzo słone. 

Ziemniaczki najlepiej smakują podane z sosem tzatziki lub domowym sosem czosnkowym. W sezonie letnim można je też zawinąć w folię i przygotować na grillu.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...