niedziela, 31 marca 2013

Świąteczny prosiaczek, czyli domowa golonka w galarecie


Bardzo lubię przygotowywać potrawy, które nie tylko oczarowują smakiem, ale też wyglądem. Kiedy wypatrzyłam prosiaczka na jednym z kulinarnych blogów (tutaj: klik) od razu wiedziałam, że muszę wypróbować ten przepis. Prosty pomysł, a jaki efektowny!

Niestety z galaretą jest mnóstwo pracy, choć rezultat jest jak najbardziej warty czasu i wszystkich wysiłków włożonych w to danie. Polecam prosiaczka na spotkania w gronie rodzinnym - zapewniam, że pochwałom i zachwytom nie będzie końca.


Składniki:
- ok. 1 kg golonki wieprzowej
- 2 nóżki wieprzowe
- opakowanie żelatyny (50 g)
- pół główki czosnku
- marchewka
- pietruszka
- ziele angielskie
- liście laurowe
- ziele jałowca
- sól, pieprz, przyprawa typu vegeta
Do dekoracji:
- kilka plastrów mortadeli
- dwa plasterki ogórka konserwowego
- mieszanka sałat
- goździki

Potrzebne akcesoria:
duży garnek, butelka z szerokim otworem np. po Nestea, gaza lub gęste sito, lejek
 
Ilość porcji: 15
Koszt potrawy: ok. 30 zł
Cena za porcję: 3,30 zł
Trudność: Trudne
Czas przygotowania: 15 min
Czas oczekiwania: łącznie 2 dni
Czas gotowania: ok. 4 godzin 


Golonkę dzielimy na 3-4 kawałki, nóżki wieprzowe oczyszczamy i kroimy wzdłuż na połowy. Mięso wrzucamy do miski lub garnka i zalewamy wodą. Moczymy wielokrotnie zmieniając wodę, aż wypłucze się cała krew i woda pozostanie czysta.

Kiedy mięso jest już oczyszczone, nacieramy je solą, pieprzem i przyprawą typu vegeta. Czosnek obieramy, kroimy w plasterki i dodajemy do mięs razem z zielem angielskim, liśćmi laurowymi i jałowcem (przed wrzuceniem jałowca zgniatamy jego ziarna, żeby wydobyć z nich aromat). Trudno powiedzieć w jakiej ilości dodajemy przyprawy - ja dawałam na oko, mniej więcej po 7-10 sztuk.
Wszystko mieszamy i tak przygotowane mięso wkładamy na noc do lodówki.

Na drugi dzień zalewamy wodą ponad powierzchnię mięs, dodajemy marchewkę i pietruszkę pokrojone w plasterki i gotujemy wszystko na bardzo małym ogniu około 4 godzin. Na początku gotowania zdejmujemy z wierzchu szumowiny, a potem co jakiś czas zaglądamy i w miarę potrzeb możemy dolewać trochę wody. 

Kiedy mięso jest już mięciutkie, wyciągamy je z garnka i studzimy. Z powstałego w garnku rosołu odlewamy około dwóch litrów i przecedzamy przez gazę lub bardzo gęste sito. W klarownym rosole rozpuszczamy opakowanie żelatyny. Z mięs wykrawamy same chude kawałeczki, kroimy je drobno i dodajemy do rosołu. Na końcu mieszamy i doprawiamy solą i pieprzem.

Butelkę z szerokim otworem (najlepsza jest po Nestea lub ewentualnie po mleku) dokładnie płuczemy. Nalewamy do niej chłodny rosół z golonką (możemy pomóc sobie lejkiem) aż po same brzegi. Butelkę zakręcamy i wstawiamy na płasko do lodówki na kolejną noc.

Po stężeniu galarety możemy opłukać butelkę gorącą wodą, by wędlina łatwiej odklejała się od ścianek. Najtrudniejsze jest pozbycie się butelki - możemy przecinać ją małymi nożyczkami lub małym, ostrym nożykiem.

Na półmisek wykładamy mieszankę sałat. Z galarety odkrawamy wierzchnią warstwę tłuszczu, odwracamy do góry nogami i płaską (odciętą) stroną kładziemy na sałacie. Z mortadeli wycinamy uszy, ryjek i ogonek świnki, a oczy tworzymy z plasterków ogórka konserwowego. Elementy doczepiamy za pomocą goździków.
Na sałatę możemy też wyłożyć marchewkę pozostałą z gotowania rosołu, by nieco ożywić kolory.


piątek, 15 marca 2013

Orientalne klopsiki z sezamem





Dzisiaj przepis na orientalne klopsiki wołowe obsypane sezamem, z dodatkiem papryki, pora i ananasa. Połączenie wołowych klopsików z ziarenkami sezamu jest bardzo oryginalne w smaku i świetnie komponuje się ze słodko-kwaśnym sosem. Danie wygląda apetycznie i kolorowo, wspaniale prezentuje się na stole.




Składniki:
- 0,5 kg mielonej wołowiny
-  jajko
- ok. 40 g ziaren sezamu
- 2 papryki czerwone
- por
- 4 plastry ananasa
- pół szklanki soku ananasowego z puszki
- szklanka wody
- 2 łyżki mąki ziemniaczanej
- 3 łyżki sosu sojowego
- łyżka octu ryżowego
- łyżeczka przyprawy do dań azjatyckich (może być też curry)
- olej do smażenia
- sól, pieprz


Potrzebne akcesoria:
patelnia, miseczka

Ilość porcji: 6
Koszt potrawy: ok. 20 zł
Cena za porcję: 3,30 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 25 min
Czas duszenia: ok. 10 min




Mieloną wołowinę wyrabiamy razem z jajkiem i 1 łyżką sosu sojowego. Przyprawiamy solą i pieprzem. Z mięsa formujemy malutkie kulki (o średnicy ok. 2 cm) i obtaczamy je w sezamie. Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy klopsiki z każdej strony.

Papryki oczyszczamy z gniazd nasiennych i kroimy w kostkę. Pora tniemy pod skosem na plasterki. Każdy plaster ananasa kroimy na 6 części. W miseczce łączymy sok ananasowy, wodę, 2 łyżki sosu sojowego, przyprawę do dań azjatyckich i ocet ryżowy.

Na tłuszcz pozostały ze smażenia klopsów wrzucamy pora i paprykę i dusimy kilka minut aż warzywa zmiękną, a następnie dodajemy ananasy, klopsiki i przygotowany w miseczce płyn. Dusimy jeszcze przez kilka minut po zgęstnieniu sosu.




Klopsiki podajemy z ryżem lub makaronem ryżowym. Smacznego!


poniedziałek, 11 marca 2013

Marion Nature Therapy: kąpiel odbudowująca i spray regenerujący włosy z octem z malin


Odkąd w sprzedaży pojawiła się płukanka octowa z malin Yves Rocher, jest ona jednym z nieodłącznych elementów mojej włosowej pielęgnacji (pełną recenzję tej płukanki można przeczytać tutaj: klik). Używam jej bez przerwy. Nie wiem, ile opakowań przeszło do tej pory przez moje ręce, ale na pewno sporo. Polska marka Marion sprytnie wyczuła dobry interes i wprowadziła podobny produkt, czyli kąpiel odbudowującą z octem z malin, a wraz z nią dwa inne, octowe kosmetyki w serii Nature Therapy: spray regenerujący i maseczkę.

Tak o całej serii możemy przeczytać na stronie producenta:

Panujący obecnie trend powrotu do natury, zainspirował Laboratorium Marion Kosmetyki do stworzenia nowej serii do pielęgnacji  włosów opartej na occie z malin, wzbogaconej dodatkowo owocowymi ekstraktami. Właściwości octu znane były od wieków, jednakże dopiero nowa biotechnologia potrafi w pełni wykorzystać jego dobroczynne działanie. Seria Nature therapy to wyjątkowa kombinacja natury i nowoczesnej technologii dla naturalnie zdrowych włosów, nie zawiera parabenów, SLES i SLS. Stworzona  została do pielęgnacji wszystkich rodzajów włosów, szczególnie wymagających wzmocnienia, w celu przywrócenia im blasku, siły i elastyczności.

źródło: www.marionkosmetyki.pl


Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie skusiła się na zakup. Ceny kosmetyków Marion są atrakcyjne, więc podczas allegrowych zakupów oprócz kąpieli kliknęłam też spray do kompletu.

Na pierwszy rzut opiszę jak sprawdziła się kąpiel odbudowująca. Zacznę od opisu producenta:


Kąpiel odbudowująca włosy. Zanieczyszczone powietrze, stres  mogą powodować utratę koloru i matowienie Twoich włosów, dlatego Nature Therapy stworzona została, aby przywrócić włosom blask, siłę i elastyczność.  Preparat o świeżym zapachu malin delikatnie oczyszcza, usuwa resztki szamponu z włosów oraz pomaga przywrócić naturalną kwasowość skóry głowy.

źródło: www.marionkosmetyki.pl





Pojemność: 130 ml

Cena: 7 zł


Moim zdaniem nazwa tego produktu jest myląca. "Kąpiel" kojarzy mi się raczej z błogim odmaczaniem swojego ciała niż pielęgnacją włosów, natomiast "odbudowująca" sugeruje, że jest to kosmetyk służący regeneracji zniszczonych kudłów, tymczasem jego działanie niewiele ma z tym wspólnego.

Kąpiel jest płynem o ślicznym, czerwonym zabarwieniu, jaskrawym jak sorbet truskawkowy. Pachnie delikatnie i przyjemnie, podobnie do malinowej oranżady w proszku. Używałam kąpieli według zaleceń producenta - po spłukaniu szamponu i odżywki, skrapiałam płynem włosy, lekko wcierałam i pozostawiałam na minutę lub dwie, a następnie ponownie płukałam wodą.

Kosmetyk oczyszcza włosy z pozostałości po szamponie i odżywce oraz widocznie nabłyszcza.
Działa dokładnie tak jak w opisie sugeruje producent i tak jak tego oczekiwałam. Nie jest to cudowna maska, olej, czy inny wymyślny produkt, który odmieni nagle zniszczone włosy w zdrowe. Trzeba pamiętać, że płukanka jest uzupełnieniem codziennej walki o piękną czuprynę, a nie podstawowym kosmetykiem, więc nie należy od niej wymagać zbyt dużo.

Na opakowaniu produktu znajduje się informacja, że wystarcza na 5 użyć na długich włosach. Gdyby tak było, to przy częstotliwości mojego mycia (raz na 1-2 dni) zużywałabym w miesiącu kilka opakowań. Staram się być jednak oszczędna w dozowaniu płukanki - wylewam niewielką ilość i wgniatam równomiernie we włosy. Dzięki temu nawet przy użyciu niewielkiej ilości działa tak jak powinna.

Butelka estetyczna, lekka, wygodna, jednak muszę ponarzekać na zbyt duży otwór w opakowaniu. Trudno jest przez to (szczególnie na początku stosowania) nie przesadzić z ilością.

Chciałabym na koniec porównać kąpiel Marion z używaną przeze mnie od dłuższego czasu płukanką octową z malin od Yves Rocher. Przede wszystkim mimo, że zapach kąpieli jest przyjemny, to nie umywa się do cudownego, uzależniającego, intensywnego aromatu płukanki Yves Rocher, który sprawia, że każde jej użycie jest zastrzykiem energii na nowy dzień. Pojemność produktu Yves Rocher jest większa o 20 ml, ale i cenę ma znacznie wyższą. Mimo tego, że kąpiele nie różnią się znacząco w działaniu (chociaż mam wrażenie, że po płukance Yves Rocher błyszczą mocniej i wyglądają nieco lepiej), to jednak przyjemność używania francuskiej jest na tyle większa, że jestem w stanie przeboleć jej cenę.

Na niekorzyść Marionu przemawia też obecność silikonu (pod koniec listy składników, ale i tak mnie to razi, bo od wielu miesięcy służy mi bezsilikonowa pielęgnacja) oraz to, że ocet jest tu znacznie dalej - po połowie składu. W produkcie Yves Rocher ocet jest na samym początku, a skład krótki, bo bez zbędnych wypełniaczy. Z tych powodów z pewnością pozostanę przy płukance Yves Rocher i do Marionu nie wrócę, jednak polecam wypróbować polski odpowiednik, bo także jest godny uwagi.



Teraz opis sprayu regenerującego:

Spray regenerujący włosy. Zanieczyszczone powietrze, stres  mogą powodować utratę koloru i matowienie Twoich włosów, dlatego Nature Therapy stworzona została, aby przywrócić włosom blask, siłę i elastyczność.  Spray o świeżym zapachu malin regeneruje włosy od wewnątrz i wygładza.




Pojemność: 120 ml

Cena: 7 zł


Spray jest kosmetykiem łudząco podobnym do opisywanej wyżej kąpieli. Ma taki sam, delikatny i malinowy zapach oraz kolor, ale zawarty jest w buteleczce z atomizerem.

Recenzja tego produktu będzie krótka, bo w zasadzie nie mam o nim za wiele do powiedzenia. Dla mnie to po prostu zapachowa mgiełka, która nieco wygładza włosy. Producent obiecuje regenerację od wewnątrz i wygładzenie. Z tym drugim się właśnie zgadzam, natomiast nie sądzę by spray przyczyniał się do poprawy stanu włosów. Moje są teraz w wyjątkowo dobrej formie za sprawą zaostrzonej i bardziej regularnej pielęgnacji (częstego olejowania, odżywiania i maseczkowania), więc ta mgiełka jest tylko dodatkiem i myślę, że cudów nie działa.

Nie pomaga szczególnie w rozczesywaniu, nabłyszcza nieco (kąpiel jest znacznie skuteczniejsza pod tym względem), trochę zapobiega elektryzowaniu włosów. Nic z tych rzeczy producent nie obiecuje i w sumie jak się dobrze zastanowić, to spray nie daje nic poza tym, co mogą zdziałać przeciętne odżywki ze spłukiwaniem lub bez. Plusem jest to, że nie obciąża nawet nałożony w sporej ilości, no i jest znacznie bardziej wydajny od kąpieli - psikam i psikam, a sprayu wcale nie ubywa. Buteleczka ma też świetny atomizer, który się nie zacina i idealnie rozpyla płyn (na pewno po opróżnieniu wykorzystam opakowanie do dozowania innych produktów).

Dla mnie spray jest zupełnie zbędny i chociaż nie kosztuje dużo, to nie widzę potrzeby kupowania go ponownie. 

niedziela, 10 marca 2013

Kosmetyki Granatapfel: żel pod prysznic i ujędrniające masło do ciała




Kilka miesięcy temu otrzymałam do testów serię kosmetyków pielęgnacyjnych Granatapfel marki Pharmatheiss. Na wielu blogach pojawiły się już ich recenzje - ja standardowo zabrałam się za używanie z opóźnieniem. Niestety zbyt duże zapasy powodują, że często muszę zużyć starsze kosmetyki, które dobijają do daty ważności, zanim zabiorę się za testowanie nowości.

Kosmetyki dostałam w prześlicznym pudełku, starannie i estetycznie zapakowane:




Dzisiaj zrecenzuje dwa produkty: żel pod prysznic, który opiszę jako pierwszy oraz masło do ciała.


ŻEL POD PRYSZNIC

Opis żelu pod prysznic ze strony serii Granatapfel:

Orzeźwia, witalizuje, odbudowuje warstwę lipidową.
Chwile rozkoszy dzięki wyciągowi z owocu granatu oraz oliwie z oliwek tłoczonej na zimno. Unikalna kombinacja orzeźwia ciało, umysł i zmysły. Chroni skórę przed wysuszeniem i skutecznie nawilża ją.
Nie zawiera parabenów, oleju silikonowego i parafinowego.
Ważne składniki: Wyciąg z owoców granatu:
- Dzięki wysokiej zawartości rzadkiego kwasu punikowego (OMEGA – 5), który występuje w naturze wyłącznie w owocach granatu, stymuluje regenerację skóry
- Zawiera ponad 20 bioaktywnych polifenoli, więcej niż np. winogrona
- Chroni naczynia i komórki skóry przed wolnymi rodnikami
- Przeciwdziała oznakom przedwczesnego starzenia się skóry
Oliwa z oliwek extra vergine:
- Bogata w oleokantal, oleuropeinę, witaminę E oraz skwalen
- Działa przeciwzapalnie, wzmacnia tkankę łączną, poprawia nawilżenie
Pantenol
- łagodzi podrażnienia, regeneruje popękaną, szorstka skórę, poprawia elastyczność

źródło: www.granatapfel.pl



 

Pojemność:  200 ml

Cena: 30 zł



Żel pod prysznic to dla mnie kosmetyk, który powinien myć, przyjemnie pachnieć i nie kosztować fortuny. Przyznam też, że bardzo rzadko zdarza mi się wrócić do tego samego żelu - ciągle pojawiają się przecież nowości czy limitowane serie, no i wybór żeli stale jest ogromny (zawsze znajduje się jakiś, którego nie miałam i chciałabym wypróbować). 

Po przetestowaniu produktu z serii Granatapfel zmieniłam moje podejście do żeli pod prysznic pod dwoma względami. Po pierwsze - z pewnością kupię go jeszcze nie raz, a po drugie przeboleję i wydam na niego nawet te bajońskie 30 zł. Dlaczego? Bo jest doskonały pod każdym względem.

Żel ma energetyczny, czerwony kolor (na skórze wpadający w pomarańcz) i lejącą konsystencję. Gdzieniegdzie da się zauważyć w żelu smużki ciemniejszej czerwieni - przyjemnie to wygląda. Pachnie ... obłędnie! Jest na wskroś owocowy z odczuwalną przewagą świeżego granatu, rześki, lekko kwaskowaty, naprawdę nietypowy. Zapach kosmetyku jest bardzo intensywny i utrzymuje się w łazience jeszcze długo po kąpieli czy prysznicu.




Pieni się specyficznie, nie tak mocno jak tradycyjne żele z SLSem, ale delikatnie, tworząc bardziej zbitą, "twardszą" piankę (trochę podobną do tej z żeli do golenia). Po użyciu żelu skóra nigdy nie jest wysuszona, co ostatnio coraz częściej zdarzało mi się przy popularnych, drogeryjnych żelach. Nie podrażnia, jest łagodny mimo intensywnej kompozycji zapachowej.




Opakowanie tubkowe jest bardzo wygodne, łatwo się otwiera i zamyka mokrymi rękami. Wykonane jest z lekkiego, ale wytrzymałego plastiku, no i przezroczyste, co szczególnie cenię sobie w opakowaniach żeli. Często przy tubkach mam problem z wydobyciem produktu pod koniec opakowania, jednak dzięki lejącej i galaretowatej konsystencji żelu Pharmatheiss, który wypływał bez oporów, nie trzeba było rozcinać plastiku.

Z całej paczki z kosmetykami Granatapfel najbardziej zauroczył mnie właśnie ten produkt. Na pewno jest to jeden z lepszych żeli, jakie miałam kiedykolwiek przyjemność używać, o ile nie najlepszy. Polecam!



MASŁO DO CIAŁA

Opis masła do ciała ze strony serii Granatapfel:

Dla skóry dojrzałej i wysuszonej.
Granatapfel ujędrniające masło do ciała to unikalna kombinacja efektywnych substancji czynnych dla jędrnej, wypielęgnowanej skóry: wyciąg z owocu granatu w połączeniu z aktywnym kompleksem z kofeiny i Coleus Forskohlii ujędrnia skórę. Toskańska oliwa z oliwek tłoczona na zimno oraz masło Shea intensywnie ją pielęgnują.
Ujędrnia skórę na 3 sposoby:
1. Ujędrnia całe ciało
2. Przeciwdziała oznakom przedwczesnego starzenia się skóry
3. Sprawia, że wrażliwa, sucha skóra staje się miękka i milsza w dotyku
Nie zawiera parabenów, oleju silikonowego i parafinowego.
Ważne składniki Wyciąg z owoców granatu:
- Dzięki wysokiej zawartości rzadkiego kwasu punikowego (OMEGA – 5), który występuje w naturze wyłącznie w owocach granatu, stymuluje regenerację skóry
- Zawiera ponad 20 bioaktywnych polifenoli, więcej niż np. winogrona
- Chroni naczynia i komórki skóry przed wolnymi rodnikami
- Przeciwdziała oznakom przedwczesnego starzenia się skóry
Masło z owoców granatu:
- Nawilża
- Ma właściwości przeciwutleniające i chroni przed wolnymi rodnikami
- Wspomaga regenerację komórek i stymuluje syntezę kolagenu
Oliwa z oliwek extra vergine:
- Bogata w oleokantal, oleuropeinę, witaminę E oraz skwalen
- Działa przeciwzapalnie, wzmacnia tkankę łączną, poprawia nawilżenie
Kofeina
- Stymuluje przemianę materii
- Poprawia mikrokrążenie krwi w tkankach skóry
- Zwiększa sprężystość skóry
Coleus Forskohlii
- Zwana pokrzywą indyjską, roślina rosnąca na terenach Azji Południowo-Wschodniej
- Wspomaga proces redukcji tkanki tłuszczowej
masło Shea
- Masło SHEA (1-5%) stymuluje aktywność komórek do walki ze starzeniem się, odnawia sam naskórek. Posiada naturalny filtr przeciwsłoneczny.

źródło: www.granatapfel.pl 



Pojemność:  300 ml

Cena: 80 zł


Pierwszy kontakt z tym masłem nie należał do udanych. To dlatego, że bardzo ciężko się wsmarowuje, bieli skórę i pachnie, choć podobnie do żelu, to jednak nieco chemicznie, czego nie lubię. Użyłam go 2-3 razy na całe ciało po wieczornej kąpieli i ... zmęczyło mnie. Odłożyłam je więc na jakiś czas do szafki.

Po wykończeniu kolejnego z preparatów antycellulitowych przejrzałam zapasy i pomyślałam, że skoro masło Granatapfel jest ujędrniające, to może zastąpi mi poranny kosmetyk do zadań specjalnych. Stosowałam je na uda, pośladki i brzuch codziennie przez prawie dwa miesiące (i to w sporej ilości - naprawdę zaskoczyło mnie swoją wydajnością).




Kosmetyk jest gęsty i kremowy, choć nie tak zbity jak typowe masło. Tak jak wspomniałam bardzo długo się wchłania, ciężko rozprowadza i mocno bieli. Niestety jego rozprowadzenie zajmowało mi znacznie więcej czasu niż nałożenie żelu wyszczuplającego czy antycellulitowego, do czego jestem przyzwyczajona. Wydaje mi się jednak, że były to działania sprzyjające skórze, bo codzienny dłuższy masaż sprawił, że stała się znacznie bardziej jędrna i jakby "gęsta". Nie wiem na ile to zasługa samego kosmetyku, a ile jego żmudnego wcierania, niemniej jednak masło przyczyniło się do poprawy stanu skóry w problematycznych miejscach. Oczywiście nie jest to preparat typowo antycellulitowy, więc nie będę go oceniać pod tym kątem, ale w kwestii ujędrnienia spisał się świetnie.




Moim zdaniem to za ciężki kosmetyk do codziennego użytku dla skóry normalnej. Sprawdzi się raczej w przypadku bardziej wymagającej - problemowej, suchej czy dojrzałej.

Ostatecznie bardzo się z nim polubiłam. Shociaż na początku zastanawiałam się, jak dam radę zmęczyć aż 300 ml tej mazi, to pod koniec używania już żałowałam, że się skończy. Nie planuję ponownego zakupu, bo chociaż masło ma dużo zalet, to jednak cena 80 zł jest dla mnie zaporowa i póki co nie stać mnie na takie wydatki.



Opakowanie bez zastrzeżeń - lubię słoiczki, bo można wykorzystać kosmetyk do samego końca. Ten szczególnie mi się spodobał, bo jest przezroczysty i ma estetyczne, metalowe wieczko. Po zużyciu masła można odlepić naklejki i wykorzystać opakowanie np. do przechowywania drobiazgów.

Seria Granatapfel zawiera naprawdę dobre jakościowo kosmetyki, jednak ich wysokie ceny i słaba dostępność nieco ujmują im atrakcyjności.

sobota, 9 marca 2013

Wyniki rozdania - baza Urban Decay



Przepraszam za opóźnienie wyników tego rozdania. Byłam ostatnio bardzo zajęta, a zgłoszeń do udziału wyjątkowo dużo i sprawdzenie wszystkiego zajęło mi sporo czasu.

Maszyna losująca ze strony random.org w końcu jednak zadziałała ....



i wybrała


jusssi

Serdecznie gratuluję! Za moment prześlę maila z informacją o wygranej.

Zapraszam do udziału w kolejnych rozdaniach i konkursach.


sobota, 2 marca 2013

Czy karkówka z dżemem może smakować?

Okazuje się, że tak! A jeśli nie jesteście przekonani, to zachęcam do wypróbowania.

Lubię mięsa na słodko i chętnie testuję wszystkie przepisy na dania mięsne z owocami. Jakiś czas temu natknęłam się na przepis na karkówkę z dodatkiem dżemu (tutaj: klik). Połączenie mnie zaintrygowało, a efekty naprawdę pozytywnie zaskoczyły. Karkówka jest mięciutka, aromatyczna, lekko słodkawa. Podczas jej pieczenia pachnie apetycznie w całym domu. Można eksperymentować z różnymi dżemami - próbowałam ze śliwkowym i ostatnio z czarnej porzeczki, który jeszcze bardziej mi odpowiada.




Składniki:
- 1 kg karkówki
- 5 łyżek dżemu z czarnej porzeczki
- 2 cebule
- 3 ząbki czosnku
- 100 ml keczupu
- 100 ml oleju słonecznikowego
- przyprawa typu vegeta, pieprz

Potrzebne akcesoria:
duże naczynie żaroodporne, tłuczek, miska

Ilość porcji: 6
Koszt potrawy: ok. 20 zł
Cena za porcję: 3,30 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 10 min
Czas pieczenia: ok. 1 godziny



Karkówkę kroimy w plastry, rozbijamy tłuczkiem i nacieramy vegetą i pieprzem. Cebulę kroimy w kostkę, a czosnek drobno siekamy. Łączymy w miseczce składniki sosu: olej, keczup, dżem, pokrojoną cebulę i czosnek. W naczyniu żaroodpornym układamy warstwami sos keczupowo-dżemowy i plastry karkówki (na dnie powinien być sos, żeby nic się nie przypaliło). Wstawiamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika i pieczemy około godziny bez przykrycia.


Karkówkę podałam z dodatkiem kaszy gryczanej i balsamicznych pieczarek (przepis na pieczarki podawałam już na blogu tutaj: klik).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...