niedziela, 17 czerwca 2012

Olejek myjący - drzewo herbaciane z Biochemii Urody


Kiedy pierwszy raz odkryłam Biochemię Urody zamówiłam polecany pomarańczowy olejek myjący. Od tamtej pory olejku hydrofilnego używam już kilka lat, ostatnio skusiłam się na wersję z dodatkiem eterycznego olejku z drzewa herbacianego, przeznaczonej dla tłustej cery.

Na stronie Biochemii Urody znajdziemy wyczerpujący opis produktu:

Bazą olejku jest zimnotłoczony olej słonecznikowy, wybrany ze względu na gojące i nawilżające właściwości, dodatkowo olejek dostarcza skórze witaminę E i ekstrakt z rozmarynu - antyoksydanty.
Ponieważ formuła olejku nie zawiera wody, dlatego jest on trwały i nie wymaga dodatku substancji konserwujących. 
Olejek myjący zawiera dodatek naturalnego olejku eterycznego drzewka herbacianego, o charakterystycznym, mocnym, ziołowym zapachu i silnych własnościach antyseptycznych i gojących.
Drzewo herbaciane to wiecznie-zielone, średniej wielkości drzewo, występujące głównie w Australii. Drzewo to nie ma nic wspólnego z herbatą, nazwa 'drzewo herbaciane' została mu nadana przez Kapitana Cooka i innych brytyjskich kolonizatorów Australii, którzy na wzór Aborygenów używali listków do parzenia aromatycznego napoju zastępującego herbatę.



Olejek drzewka herbacianego wykazuje działanie antyseptyczne, antybakteryjne, antywirusowe, przeciwgrzybicze oraz działa łagodząco i przeciwzapalnie. Polecany jest w przypadku cery tłustej, trądzikowej oraz przy skłonnościach do wyprysków, podrażnień i stanów zapalnych skóry.
Od strony aromatycznej, zapach olejku działa na organizm uspokajająco, łagodzi zdenerwowanie i napięcie.
 
W przeciwieństwie do tradycyjnych środków myjących, zawierających często silne detergenty (substancje myjące), olejek działa łagodnie i nie wysusza skóry, jednocześnie bardzo skutecznie zmywa wszelkie zanieczyszczenia skóry - tłuszcz, makijaż oraz nawet grube warstwy wodoodpornych produktów z filtrami UV.
Olejkiem można zmywać okolice oczu, jest on łagodny i nie powoduje szczypania, a dodatkowo zmywa makijaż, także wodoodporny tusz do rzęs.
Wbrew pozorom olejek nie pozostawia wrażenia tłustości na skórze ani nie działa w żaden sposób komedogennie (nie zatyka porów), natomiast zmywa się kompletnie po spłukaniu wodą.
Olejek daje dobry poślizg, dzięki czemu w trakcie mycia skóra nie jest naciągana.
W odróżnieniu od tradycyjnych żeli myjących olejek nie pieni się, co jest również oznaką jego łagodności. Po zmieszaniu olejku z wodą tworzy się mleczno-biała emulsja micelarna, która naśladuje pienienie się i wiąże cząsteczki brudu i makijażu. Wszelkie zanieczyszczenia związane przez micele, są następnie spłukiwane wraz z wodą, pozostawiając skórę czystą i nawilżoną, bez poczucia ściągnięcia i wysuszenia.
Przeznaczenie produktu: dla każdego typu cery, zwłaszcza dla cery tłustej, trądzikowej, zanieczyszczonej, jak i dla skóry podrażnionej i przesuszonej np. po kuracjach kwasami lub retinoidami.

Cena: 11,80 zł

Pojemność: 120 ml


Skład: Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Glyceryl Cocoate (emulgator), Melaleuca Alternifolia (Tea Tree) Leaf Oil, Mixed Tocopherols (witamina E), Rosmarinus Officinalis Leaf Extract


źródło tekstu i zdjęcia: www.biochemiaurody.com


W zasadzie moja recenzja nie jest tu potrzebna - wystarczy, że wczytacie się dokładnie w powyższy opis, bo olejek spełnia wszystkie zawarte w nim obietnice.

Zanim odkryłam Biochemię Urody używałam drogeryjnych żeli do mycia twarzy. Wybierałam te przeznaczone do młodej i problemowej skóry, popularnych i reklamowanych marek. Niestety skutki stosowania tych żeli nie były zadowalające. Przez silne detergenty moja cera była wiecznie przesuszona i do tego potwornie się przetłuszczała. Wiem, że brzmi to co najmniej dziwnie, ale tak właśnie było. Zbyt silne działanie wysuszające i ściągające żeli powodowało jeszcze większą produkcję sebum, takie błędne koło.

Olejek pachnie lekko ziołowo, jednak w sposób który do końca mi nie odpowiada, choć generalnie lubię ziołowe zapachy. Pod względem zapachowym zdecydowanie bardziej pasował mi olejek pomarańczowy.

Jak używam olejku? Nakładam odrobinę na zwilżone dłonie (w kontakcie z wodą olejek zamienia się w białawą emulsję), a następnie masuję twarz i zmywam wodą. Olejek hydrofilny jest niezwykle łagodny, nie powoduje uczucia ściągnięcia twarzy. Oczyszcza rewelacyjnie - usuwa kurz, brud, tłuszcz, makijaż. Radzi sobie także z demakijażem oczu, wygrywa nawet w starciu z kilkoma warstwami cieni, wodoodpornego tuszu do rzęs, czy kredek. Zwykle "rozpuszczam" makijaż olejkiem, a następnie przecieram powieki wacikiem nasączonym płynem micelarnym lub płynem dwufazowym. Jest to najszybszy i najbardziej efektywny (a do tego ograniczający zużycie płatków kosmetycznych) sposób na demakijaż oczu, jaki wypraktykowałam.

Olejek nie pozostawia uczucia tłustości na twarzy, nie zapycha porów. Mimo niewielkiej pojemności jest bardzo wydajny - butelka starcza mi na 4-5 miesięcy codziennego stosowania. To dlatego, że na jedno użycie wystarcza dosłownie kropla w zagłębieniu dłoni. Przy tej wydajności cena nie odstrasza, chociaż trzeba też doliczyć koszty wysyłki.

Poprzednio olejek był pakowany w białe, szerokie, nieprzezroczyste opakowania, które nie były poręczne. Obecne są wąskie, zajmują mniej miejsca i wykonane są z estetycznego, szafirowego, transparentnego plastiku.

Chociaż czasem zdradzam olejek hydrofilny z innym produktem do oczyszczania twarzy (właśnie zaczęłam używać pianki Young Style Lirene), to zawsze do niego wracam. Polecam szczególnie wersję pomarańczową.

niedziela, 10 czerwca 2012

Lanvin Marry me!





Marry me! to propozycja marki Lanvin na lato 2010 roku. Twórcą perfum jest Antoine Maisondieu. Zapach dostępny w pojemnościach 30, 50 i 75 ml.

Nuty zapachowe:
nuta głowy: gorzka pomarańcza, frezja, brzoskwinia
nuta serca: jaśmin, magnolia, róża
nuta bazy: ambra, drzewo cedrowe, piżmo

źródło: www.fragrantica.com

Cena: 120-240 zł





Otwarcie zapachu to świdrujące cytrusy. Najmocniej czuję gorzką pomarańczę, ale przebija też nieco cierpkiego grejpfruta. Trudno uchwycić początkowe nuty, bo trwają przy mojej skórze bardzo krótko, nawet nie kilka minut.

Kiedy zapach ewoluuje, do głosu dochodzi zatrzęsienie kwiatów. Wyczuwam głownie frezję i magnolię oraz nieobecny w nutach zapachowych świeży i intensywny wiciokrzew. Gdzieś obok tłoczy się jeszcze róża, ale taka delikatna, ogrodowa, która nie ma nic wspólnego ciężkim aromatem róży bułgarskiej. Jest też oczywiście jaśmin, tylko odrobinę słodki, nie jest jednak dominujący i migrenogenny, jak potrafi być w innych kompozycjach.







Po kwiatach uwalnia się jeszcze musująca, soczysta brzoskwinia. Kiedy wszystkie nuty wybrzmią i połączą się ze sobą, wyczuwam też coś w rodzaju rozwodnionego, kartonowego napoju winogronowego, który wzmaga jeszcze rześkość zapachu.


Baza perfum jest rozmyta, nieoczywista, nieokreślona. Gdzieś tam przebija odrobina piżma, ale nie staje się przewodnia tak jak zielono-kwiatowe serce. Marry me! nie ma głębi, jest powierzchowny i trochę infantylny, chociaż w swej prostocie uroczy. 








Marry me! to perfumy zwiewne, lekkie i jasne, pasujące do romantycznej, letniej, szyfonowej sukienki.
To nie zapach femme fatale, nie jest seksowny, nie ma w nim elegancji. To perfumy szczęścia i beztroski, optymizmu, zapach pierwszych randek i zauroczeń.

Zastanawiam się jak interpretować nazwę tych perfum. 
Według mnie to nie jest zapach do ślubu, nie pasuje zupełnie do ślubnej oprawy. Powinien się raczej nazywać "Play with me". Daleko mu do poważnej deklaracji, nie oddaje powagi, doniosłości chwili. Chyba, że jest to "Marry me" wypowiedziane z żartem, niepoważnie i spontanicznie.

Jeśli zaś "Marry me!" sugeruje więź, jaką kobieta połączona jest z perfumami, jedynym wybranym i dopasowanym do siebie zapachem, to Lanvin trafił z nazwą w sedno. Na pewno znajdą się kobiety, które poznawszy Mary me! nie rozstaną się już z nimi.





Są dziewczęce, frywolne, ale moim zdaniem to nie jest zapach dla nastolatek, ale by poczuć się nastolatką.
Dla kobiety, która w obecnej chwili nie bierze życia zbyt poważnie.

Bliskoskórne, nienachalne, ale niezwykle trwałe, zarówno na ciele, jak i na ubraniach.


sobota, 9 czerwca 2012

Kurczakowa bomba kaloryczna







Dzisiaj podaję przepis na pysznego i bardzo kalorycznego kurczaka pod chrupiącą pierzynką z cebuli, majonezu i sera żółtego. Przepis znalazłam tutaj klik. Przed przygotowaniem polecam sprawdzić swój poziom cholesterolu :)






Składniki:
- 6 udźców z kurczaka
- cebula
- 6 łyżek majonezu
- 6 grubych plastrów sera żółtego
- przyprawa do kurczaka (np. złocista Kamisa, kebab Apetity)

Potrzebne akcesoria:
naczynie żaroodporne z przykrywką

Ilość porcji: 6
Koszt potrawy: ok. 14 zł
Cena za porcję: 2,30 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 5 min
Czas pieczenia: ok. 1,5 godziny

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Cebulę kroimy na 6 grubych talarków.

Udźce płuczemy w wodzie, osuszamy ręcznikiem papierowym i nacieramy ulubioną przyprawą do kurczaka. Ja użyłam Kebaba firmy Apetita - uważam, że to jedna z najsłabszych przypraw typu kebab dostępnych na rynku, ale jako zamiennik przyprawy do kurczaka jest świetna.

Przyprawiony drób układamy na dnie naczynia żaroodpornego. Na każdą porcję kładziemy kolejno cebulę, łyżkę majonezu i plaster sera. Pieczemy w piekarniku pod przykryciem około półtorej godziny.

Kurczaka podałam z ziemniakami polanymi tłuszczem z pieczenia oraz sałatką z zielonych pomidorów mojej Mamy.



Pozdrawiam wszystkich na diecie :)

piątek, 8 czerwca 2012

Special Effect Topper Circus Confetti od Essence



Nie należę do lakieromaniaczek posiadających setki lakierów, ale od czasu do czasu lubię kupić sobie nowy kolor na poprawę humoru. Często skuszą mnie też świecidełkowe topy. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Circus Confetti wiedziałam, że nie wyjdę bez niego z drogerii.

Lakier nawierzchniowy nadający specjalny efekt. Wybierz swój ulubiony lakier i użyj go jako bazę. Następnie nałóż lakier ze specjalnym efektem.
Lakier występuje w sześciu kolorach o wykończeniu:
- złotym,
- multi - kolorowym,
- iskrzącym się srebrze,
- holograficznym,
- z białym pryzmatem,
- z fioletowym pryzmatem.


Pojemność: 8 ml

Cena: 8 zł

źródło: www.wizaz.pl



Circus Confetti to przezroczysty top coat z zatopionymi sporymi, wielokolorowymi, pięknie mieniącymi się brokato-blaszkami w kształcie sześciokątów, znacznie mniejszymi kolorowymi kółeczkami oraz mnóstwem malutkich, srebrzystych drobinek. Słowem prawdziwe konfetti.

W buteleczce jest istne zatrzęsienie ozdóbek. Na pędzelek nabiera się ich dużo, więc nie potrzeba malować po pięć razy albo "łowić" świecidełek jak przy tanich odpowiednikach tego typu coatów. Na zdjęciu mam jedną warstwę nałożoną na czarny lakier z kolekcji My Secret. Bardzo lubię ten top właśnie w połączeniu z ciemnymi bazami, na jasnych według mnie prezentuje się gorzej. Przy dwóch warstwach Circus Confetti efekt jest już prawdziwie choinkowy. Oczywiście możemy nakładać więcej, ale osobiście nie próbowałam.

Top szybko wysycha. To idealny produkt dla każdego, kto chce zmienić zwykły manicure w niecodzienny, zwariowany i bardzo zauważalny. Do tego łatwo się nim maluje i nawet osoby zupełnie niedoświadczone w zdobieniu paznokci sobie poradzą, tym bardziej że tęczowe świecidełka przykrywają ewentualne niedoskonałości powstałe przy nakładaniu bazowego lakieru.

Największą zaletą jest to, że nie trzeba używać już żadnego preparatu na wierzch, bo metalowe blaszki nie są ostre, idealnie przylegają do płytki i nie zahaczają! W dodatku top znacznie przedłuża trwałość lakieru bazowego - nic nie odpryskuje ani się nie ściera. Manicure jest wręcz niezniszczalny aż do zmycia zmywaczem.

Oczywiście zmywanie to mordęga, ale nie można mieć wszystkiego. Właśnie przez koszmarne usuwanie używam go rzadko, a szkoda, bo paznokcie stają się dzięki niemu naprawdę odjazdowe i to w jednej chwili! Wiem, wiem, że są jakieś tajemne sztuczki zmywania brokatu z folią aluminiową. Próbowałam, ale według mnie za dużo ceregieli, a efekt niewiele lepszy od tradycyjnego szarpania się z płatkiem i zmywaczem. Testowałam też wiele zmywaczy, ale i tak każdy wymięka przy Circus Confetti.

Szkoda, że tak trudno upolować tego topa. Już wiele razy chciałam kupić na prezent albo dla siebie na zapas i jeszcze nie udało mi się trafić na niego drugi raz w drogerii.

czwartek, 7 czerwca 2012

Masła do ciała Be Beauty z Biedronki: ujędrniające Brazylia i odżywcze Afryka




W minione lato na produkty Be Beauty z Biedronki panował istny szał. Kupiłam wtedy na wyprzedażach peeling do ciała Borówka, który bardzo miło wspominam oraz masła do ciała: Brazylię i Afrykę. Ponieważ zapasów smarowidłowych mam mnóstwo, więc masła dopiero niedawno doczekały się wyciągnięcia z szafki. 

Najpierw zdjęcia opakowań, obietnice producenta i składy:


MASŁO BRAZYLIA



MASŁO AFRYKA


Pojemność: 200 ml

Cena: ok. 5 zł 


Konsystencja maseł nie jest tępa i zbita, jak to często bywa przy takich produktach. Powiedziałabym, że najbliżej im do gęstego, lekko żelowego balsamu (jednak absolutnie nielejącego) lub serka homogenizowanego. Masła wspaniale się aplikuje - rozsmarowują się łatwo i gładko, szybko się wchłaniają i nie mażą po skórze. Nie są kleiste, po użyciu skóra nie lepi się do ubrań. Naprawdę pod względem konsystencji nie można mieć żadnych zastrzeżeń. 

MASŁO BRAZYLIA




Masła różni oczywiście zapach, a także kolor. Masło Brazylia ma odcień kremowy, pachnie trochę cytrusowo, jednak bardziej jak trawa cytrynowa niż typowe cytrusy. Na początku zapach mi nie odpowiadał (bo za cytrusowo-odświeżaczowymi woniami nie przepadam), ale z czasem zmieniłam o nim zdanie. Świetnie pobudza, wyzwala energię i stawia na nogi, dlatego polecam go na okres wiosenno-letni. Afryka ma ciemniejszy kolor, taki oliwkowo-żółty. Zapach masła jest otulający i ciepły, trochę orzechowy, orientalny, waniliowy, może nieco kadzidlany. Idealny na chłodne, jesienno-zimowe wieczory, naprawdę genialnie relaksuje i odpręża. 


MASŁO AFRYKA



Masła świetnie nawilżają skórę, sprawiają, że jest miękka i gładka oraz kusząco pachnąca. Nawilżenie czuć jeszcze długo, długo po aplikacji kosmetyku. Szkoda tylko, że zapach nie utrzymuje się jeszcze dłużej.

Opakowanie typowe dla masła, czyli odkręcany słoiczek. Może nie do końca to higieniczne, ale ja akurat lubię słoiki, bo można wykorzystać kosmetyk do końca bez konieczności rozcinania i wygrzebywania zawartości. Słoik od nowości zabezpieczony był nakładką z aluminiowej folii - dzięki temu wiemy, że nikt wcześniej nie grzebał paluchami w kosmetyku. Cena rewelacyjna jak na masło do ciała! Ciekawie zaprojektowana, estetyczna okładka także zachęca do zakupu.

Żałuję tylko, że masła były dostępne tylko sezonowo i nie ma ich w stałej ofercie Biedronki. Czasami w niektórych sklepach można je znaleźć gdzieś w bałaganie. Poszukajcie, może Wam się jeszcze poszczęści!





Dzięki tym masłom przekonałam się po raz enty, że tanie nie znaczy złe, wręcz przeciwnie. Na pewno jeszcze nie raz sięgnę po produkty Be Beauty. Teraz używam ochronnego kremu do rąk w zielonym opakowaniu i jestem nim zachwycona - recenzja niedługo pojawi się na blogu. 


wtorek, 5 czerwca 2012

Spotkanie blogerek w Warszawie

 

Na wielu blogach pojawiła się już relacja ze spotkania blogerek, które odbyło się w piątek w Warszawie w przyjemniej knajpce Five Restaurant przy ulicy Grzybowskiej. Bardzo cieszę się, że i ja tam byłam! 


Lista obecności:

Magda z 77gerda.blogspot.com
Monika z blackdresses.pl
Monika z blogmoniszona.blogspot.com
Karolina charlottes-wonderland.blogspot.com
Patrycja z color-mania.blogspot.com
Beata z ewalucja.blogspot.com
Milena z femalepleasurelola.blogspot.com
Kasia z hikatrin.blogspot.com
Kasia z impresjeiekspresje.blogspot.com
Dominika z kosmetyki-orlicy.blogspot.com
Sylwia z lacquer-maniacs.blogspot.com
Marta z martuchanalesnejpolanie.blogspot.com
Iwona z modanaopak.blogspot.com
Marta z sauria80world.blogspot.com
Patrycja z scianymajauszy.blogspot.com
Agnieszka z siouxieandthecity.blogspot.com
Patrycja z subiektywna-ja.blogspot.com
Olga z theoleskaaa.blogspot.com


To niesamowite doświadczenie poznać jednego dnia tak wiele wspaniałych dziewczyn, które łączy zamiłowanie do kosmetyków i blogowania. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda nam się spotkać!

Ogromne podziękowania należą się przede wszystkim wspaniałym organizatorkom spotkania - Subiektywnej i Sauri, a także sponsorom, którzy ufundowali dla nas torby pełne kosmetyków.






























Kiedy wracałam ze spotkania obładowana torbami jak wół, na ulicy wszyscy się za mną oglądali z miną "jak można kupić tyle kosmetyków?!".

 A to w przybliżeniu wszystkie łupy, jakie ze sobą przytargałam:


 FARMONA


 FARMONA


 UNDER 20
 

 LIRENE


  DR IRENA ERIS


 PERFECTA


 CELIA


 P&G


 THE SECRET SOAP STORE


 FLOS LEK


 FLOS LEK


KOSMETYKI DLA



Miłą niespodziankę sprawiła nam Patrycja (Smykusmyk), która każdej blogerce sprezentowała własnoręcznie zrobiony puder do kąpieli. Dziękujemy! Za to Orlica przywiozła toruńskie pierniczki.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...