czwartek, 29 marca 2012

Mgiełka wzmacniająca do włosów z serii Radical Farmony

Dzisiaj recenzja mgiełki wzmacniającej do włosów z serii Radical firmy Farmona. Najpierw parę słów od producenta:

Specjalnie opracowana receptura chroni przed szkodliwym działaniem środowiska zewnętrznego oraz doskonale wzmacnia i odżywia włosy, przywracając im jedwabistość i połysk.
Naturalny ekstrakt ze świeżego ziela skrzypu polnego, źródło rozpuszczalnej krzemionki oraz cennych witamin i minerałów, poprawia dotlenienie komórek oraz wyraźnie wzmacnia włosy, zapobiegając ich wypadaniu. Prowitamina B5 dzięki małej cząsteczce odżywia cebulki, a dodatkowo wnikając w osłonkę włosa doskonale nawilża i regeneruje, poprawiając kondycję włosów. Proteiny jedwabne łączą się z keratyną i tworzą rodzaj "plomby" na uszkodzonych miejscach, dzięki czemu wyrównują strukturę włosów oraz chronią przed dalszymi uszkodzeniami i wysychaniem. Dodatkowo, wyciąg z zielonej herbaty, bogaty w antyoksydanty i mikroelementy, doskonale odżywia skórę głowy i mieszki włosowe oraz chroni przed szkodliwym działaniem promieniowania UV i zanieczyszczonego środowiska.
Dzięki regularnemu stosowaniu włosy stają się wyraźnie grubsze i mocniejsze, jedwabiście gładkie i lśniące oraz podatne na rozczesywanie i układanie.

Skład: Aqua, Alcohol Denat., Cetrimonium Chloride, Equisetum Arvense Extract, Lauryldimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Protein, Laureth-10, Polyquaternium 20, PEG - 25 Paba, Panthenol, Cameliaa Sinensis, Parfum, Hexyl Cinnamal, Buthylphenyl Methylpropional, Citronello, Linalool.

źródło opisu: www.wizaz.pl

Cena: 7 zł

Pojemność: 200 mlPierwszy raz z mgiełką Radical miałam do czynienia jakieś trzy lata temu. Myślałam, że produkt uratuje moje włosy od nadmiernego wypadania, ale grubo się wtedy rozczarowałam. Niestety mgiełka nie ograniczyła nawet odrobinę wspomnianego wypadania, nie wzmocniła, a nawet wysuszyła końcówki. Nie pomagała w ułożeniu fryzury i nie ułatwiała rozczesywania (a wydawało mi się, że nawet utrudniała). Denerwował mnie też dozownik w butelce, który strasznie się zacinał.

Jestem winna mgiełce małe przeprosiny. Używałam wtedy szamponów i odżywek z silikonami oraz dużych ilości środków do do stylizacji. Teraz wiem, że mgiełka nie miała prawa zadziałać, bo włosy były przytłoczone nadmierną ilością kosmetyków z silikonami, które tylko oblepiały strukturę włosa i nie dopuszczały do wnętrza włosa składników preparatu.


Obecnie używam już szamponów i odżywek bez silikonów, po piankę sięgam sporadycznie. Stosuję mgiełkę 3 miesiące i mam o niej zupełnie inne zdanie niż kilka lat temu.

Jest bardzo wydajna - psikam i psikam, a ona skończyć się nie może. Myję włosy codziennie lub co drugi dzień i zawsze spsikuję je po delikatnym wysuszeniu ręcznikiem. Zazwyczaj psikam też preparat do rozczesywania włosów, bo niestety mgiełka w tym nie pomaga.
Ma zapach mocno ziołowy, taki "skrzypowo-alkoholowy", wyczuwalny tylko przy rozpylaniu (nie utrzymuje się na włosach, przynajmniej moich). Wcześniej miałam odżywkę do skóry głowy Radical i pachniała dokładnie tak samo, więc to pewnie zapach całej serii.

Efekty tym razem mnie zadowoliły. Mgiełka wzmocniła włosy, wypada ich znacznie mniej. Nie jest to jednak moim zdaniem produkt rewolucyjny. Używając tylko tej mgiełki raczej nie pozbędziemy się problemu wypadających włosów. Trzeba też zadbać o prawidłową dietę, unikać stresu (co zwykle nie jest łatwe lub niemożliwe), zastosować wcierkę do skóry głowy. U mnie na wypadanie najlepiej sprawdza się woda brzozowa firmy Kulpol, o której Wam już pisałam, ale mgiełka Radical świetnie się z nią uzupełnia.

Mgiełka nie obciąża w żaden sposób włosów, nie wzmagała przetłuszczania. Nigdy nie udało mi się z nią przesadzić, chociaż czasami rozpylałam jej naprawdę dużo. Mam wrażenie, że niestety nieco wysusza włosy, ale przy całej artylerii środków nawilżająco-pielęgnująco-zmiękczających jakie mam i stosuję, nie przeszkadza mi to tak bardzo.
Opakowanie produktu jest przezroczyste, dokładnie widać ile płynu pozostało. Dozownik tym razem trafił się lepszy, nie zacina się, ale też nie rozpyla mgiełki idealnie.

wtorek, 27 marca 2012

Pieczone buraki na słodko



Bardzo lubię buraki, szczególnie pieczone. Gotowane często tracą kolor i smak, a te przyrządzone w piekarniku są o niebo lepsze. W wersji z tymiankiem mają wspaniały aromat, dzięki dodaniu miodu zyskują jeszcze słodki posmak.
Można je podać jako dodatek do obiadu albo jako samodzielny posiłek.




Składniki:
- ok. 1 kg buraków
- 2 łyżki tymianku
- 4 łyżki miodu
- 4 łyżki oliwy z oliwek
- sok z połowy cytryny
- sól, pieprz

Potrzebne akcesoria:
naczynie żaroodporne z pokrywką

Ilość porcji: 6
Koszt potrawy: ok. 2 zł
Cena za porcję: 0,30 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 10 min
Czas pieczenia: ok. 2 godziny

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Buraki obieramy i kroimy na kawałki (mniej więcej 2-3 cm), wrzucamy do naczynia żaroodpornego. Posypujemy solą, pieprzem i tymiankiem. Łączymy ze sobą miód, oliwę i sok z cytryny i zalewamy buraki. Mieszamy dokładnie, żeby glazura pokryła wszystkie buraki (szczególnie te na dnie naczynia, żeby nic się nie przypaliło). Nakładamy pokrywkę od naczynia i wstawiamy do piekarnika. Pieczemy minimum 2 godziny aż buraki będą miękkie. Dobrze jest przemieszać je 2-3 razy w trakcie pieczenia.

Buraki przyrządzone w taki sposób kosztują grosze, jednak jeśli używamy elektrycznego piekarnika kosztowne jest samo pieczenie. Ja na szczęście mam kuchnię gazową i płacę za gaz od osoby, więc mogę piec do oporu.

poniedziałek, 26 marca 2012

Antyperspirant w kulce Sensitive Polleny-Ewy


Dzisiaj recenzja antyperspirantu w kulce z serii Eva Natura. Najpierw trochę informacji od producenta:

Dezodorant-antyperspirant w kulce, który zapewnia skuteczną 24-godzinną ochronę przed poceniem. Wersja Sensitive dzięki swojej delikatnej formule z biokompleksem lnianym sprawia, że skóra jest odżywiona i nawilżona, a nawet lekko natłuszczona, jednocześnie dobrze chroni przed poceniem. Nie zawiera alkoholu i barwników, nie uczula, nie podrażnia skóry oraz nie pozostawia białych śladów. Przebadane dermatologicznie.


Skład: Aqua, Aluminum Sesquichlorohydrate, PPG-15 Stearyl Ether, Steareth-2, Steareth-21, C 12-15 Alkyl Benzoate, Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Extract, Tocopheryl Acetate, Allantoin, Parfum, Phenoxyethanol/Methylparaben/Butylparaben/Ethylparaben/Propylparaben, Butylphenyl Methylpropional


Cena: 6 zł

Pojemność: 50 ml
Jak już pisałam uwielbiam Pollenę Ewę i jej produkty. Niestety ten antyperspirant jest pierwszym kosmetykiem łódzkiej firmy, który mnie rozczarował.
Zacznę od plusów. Przede wszystkim ma rewelacyjne opakowanie - estetyczne, prześwitujące pod światło (przez co można sprawdzić, ile pozostało płynu), z szeroką kulką, która swobodnie się obraca i nie zacina. Najbardziej podoba mi się to, że zakrętka jest płaska na czubku i możemy postawić dezodorant do góry nogami. Zaoszczędza to czas przy porannej toalecie, szczególnie kiedy antyperspirantu zostanie już niewiele. Jest łagodny, nie zawiera alkoholu i nie wysusza, nie podrażnia skóry nawet zaraz po depilacji. Wydajność także na plus - używam dezodorantu codziennie od trzech miesięcy i dopiero się kończy.
Zapachem nie wyróżnia się wśród innych - jest trochę świeży, trochę kwiatowy, taki zwyczajny. Nie intensywny, co mnie cieszy, bo nie kłóci się z perfumami.
Jeśli chodzi o działanie to niestety nie mogę powiedzieć o nim wiele dobrego. Nie spełnia swojej podstawowej funkcji, czyli ochrony przed potem. Zawiódł mnie wielokrotnie, w różnych sytuacjach i warunkach, niekoniecznie trudnych. Czułam się przez niego niekomfortowo także z powodu zapachu, który choć w opakowaniu całkiem przyjemny w połączeniu z potem tworzył nieciekawą potowo-zapachową woń, gorszą nawet od samego potu. W dodatku na ciemnych ubraniach pozostawia białe ślady. Nie czepiam się o to mocno, bo większość antyperspirantów tak ma, jednak producent mógłby nie zapewniać że tak się nie dzieje (na nakrętce jest nawet naklejka "redukcja białych śladów").
Czytałam o nim wiele pozytywnych opinii i dziwię się, że jest tak nieskuteczny. Tym bardziej, że nie mam wielkich kłopotów z potliwością i zazwyczaj pierwszy lepszy dezodorant spełnia moje wymagania. Spróbuję jeszcze kiedyś wersji Fresh tego dezodorantu, może okaże się lepsza.

niedziela, 25 marca 2012

Imprezowa sałatka


Taką sałatkę robię już od wielu lat na różne imprezy i wszędzie jest rozchwytywana. Może się wydawać, że z czterech składników połączonych majonezem nie wyjdzie nic szczególnego. Sama nie wiem na czym polega jej fenomen, ale każdy kto spróbuje zaraz prosi o przepis.
Z podanych składników wychodzi porcja na bardzo dużą salaterkę, w sam raz na spotkanie w większym gronie znajomych. Oczywiście jeśli chcemy zrobić sałatkę tylko dla siebie, możemy zmniejszyć proporcje.






Składniki:
- ok. 50-60 dag szynki wieprzowej
- słoik ogórków konserwowych
- 2 papryki czerwone
- 250 g makaronu kolanka
- 4 łyżki majonezu
- sól, pieprz

Potrzebne akcesoria:
wielka miska lub salaterka

Ilość porcji: 15
Koszt potrawy: ok. 18 zł
Cena za porcję: 1,20 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 15 min

Makaron gotujemy w osolonej wodzie - trzeba uważać, żeby się nie rozgotował (lepszy al dente niż rozpaciany). Szynkę, ogórki i paprykę kroimy w kostkę, a następnie wrzucamy do miski i dodajemy przestudzony makaron. Solimy (dość dużo) i pieprzymy do smaku, dokładamy majonez i mieszamy. Gotowe!

Oczywiście zamiast makaronu kolanka możemy użyć dowolnego, ale ten kształt akurat najbardziej mi pasuje pod względem estetycznym. Warto wybierać spośród włoskich makaronów, łatwiej je ugotować tak, by się nie rozpadały.

sobota, 24 marca 2012

Safari - limitowana paleta od Sleek Make Up


W sklepie internetowym kosmetykomania.pl pojawiły się ostatnio w sprzedaży palety cieni z dawnych, limitowanych edycji Sleek Make Up! W dodatku w świetnej cenie - tyko za 28,90 zł (dla porównania na ebayu np. paleta Jewels kosztuje ok. 100 zł). Złożyłam już zamówienie i lecą do mnie nowe palety do sleekowej kolekcji: Circus, Bohemian, Jewels i Graphite. Do pełni szczęścia i posiadania wszystkich palet Sleeka potrzebuję już tylko Curious.

Paleta Safari, której swatche dziś pokażę, także była dostępna na kosmetykomanii, ale już się wyprzedała. Nic dziwnego, bo dla mnie to najlepsza paleta spośród limitowanych edycji Sleeka.
Nazwa idealnie wyraża jej kolorystykę - znajdziemy w niej piękne zielenie, brązy i żółcie. Na uwagę szczególnie zasługują zieloności, tak rzadkie w paletach Sleeka. Wszystkie kolory są świetnie napigmentowane i nie osypują się tak bardzo jak w pozostałych sleekowych paletach.



Górny rząd od lewej:
- matowa czerń obecna niemal w każdej palecie
- ciemny odcień żółci; taki "żyrafowy"
- 100% zielony, metalizowany; mój ulubiony kolor w palecie
- odcień igieł srebrnego świerka, pięknie metalizowany
- metaliczna miedź z dużą ilością czerwieni
- niemal identyczny jak drugi od lewej, trochę mniej napigmentowany i bardziej "brudny"

W świetle dziennym:
W świetle sztucznym:


Dolny rząd od lewej:
- matowy odcień średniego, chłodnego brązu (coś jak taupe), z dużą ilością srebrnych drobinek
- perłowa biel
- matowa, morsko-turkusowa, ciemna zieleń
- szmaragdowa zieleń metaliczna
- złoty z odrobiną brązu
- ciemny brunatny, lekko perłowy

W świetle dziennym:
W świetle sztucznym:

Skusiłyście się na zakupy na kosmetykomanii? Żałuję, że nie zdążyłam na Safari, bo kupiłabym drugą na zapas!

czwartek, 22 marca 2012

Żel Alterra Borówka & Wanilia z Rossmanna

Dzisiaj na tapecie żel pod prysznic Aterra z Rossmanna z limitowanej edycji o zapachu Borówka & Wanilia.
Do zakupu kosmetyków Aterra przymierzałam się wiele razy, ale ciągle hamowały mnie zbyt duże zapasy pielęgnacji. Głos rozsądku podpowiadał, że kupię to i tamto dopiero jak skończę używane kosmetyki (kilka lat odwyku od zakupów kosmetycznych przynosi efekty). Niestety przy żelu Borówka & Wanilia nie mogłam już się powstrzymać. Niespotykane połącznie zapachów i hasło "edycja limitowana" zrobiło swoje :)

Kilka słów od producenta:

Każda skóra zasługuje na indywidualną pielęgnację. Żel pod prysznic Alterra rozpieszcza skórę i dostarcza jej delikatnej świeżości dzięki wyjątkowemu połączeniu zapachów borówki i wanilii. Substancje myjące na bazie roślinnej oczyszczają skórę wyjątkowo delikatnie, nie wysuszając jej. Roślinna gliceryna i ekstrakt z borówki dostarczają skórze już podczas stosowania dobroczynnego i długotrwałego nawilżenia. Prysznic staje się prawdziwą i poruszającą zmysły przygodą.
Gwarantowane cechy produktu:
- nie zawiera syntetycznych barwników, substancji zapachowych i konserwujących,
- bez silikonów, parafiny i innych związków olejów mineralnych,
- tam, gdzie to tylko możliwe, zastosowane składniki roślinne pochodzą z kontrolowanych biologicznie upraw i dziko rosnących zbiorów,
- dobra tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie,
- produkt nie zawiera substancji pochodzenia zwierzęcego.

Skład: Aqua, Alcohol, Glycerin, Coco - Glucoside, Xanthan Gum, Disodium Cocoyl Glutamate, Sodium Laurolyl Lactylate, Sodium Citrate, Caprylyl/Capryl Glucoside, Parfum, Citric Acid, Sodium Cocoyl Glutamate, Glyceryl Oleate, Vaccinium Myrtillus Fruit Extract.

źródło: www.wizaz.pl

Cena: ok. 7 zł

Pojemność: 200 ml

Żel Alterry jest przezroczysty, dość rzadki jak na żel pod prysznic - konsystencją przypomina lejący kisiel. Pieni się bardzo delikatnie, dużo słabiej niż tradycyjne żele, ale nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie.
Jest to pierwszy używany przeze mnie żel pod prysznic, który nie zawiera SLS ani SLES, a łagodną substancję myjącą Coco Glucoside. Obawiałam się, że będzie wysuszał skórę przez alkohol na drugim miejscu w składzie, ale nic takiego się nie stało. Oczyszcza świetnie mimo braku silnych detergentów. Jest niezwykle łagodny i nie podrażnia. Nie mam problemów z przesuszeniami na ciele, mam normalną skórę i niezbyt wygórowane wymagania jeśli chodzi o kosmetyki myjące do ciała. Myślę jednak, że osoby z suchą skórą, atopowym zapaleniem, czy innymi problemami mogą śmiało wypróbować ten żel.
Jeśli chodzi o zapach to czuję się trochę rozczarowana. W opakowaniu wydawał się świetny - mocno jagodowy, trochę kwaskowaty, przełamany lekko słodką wanilią. Niestety na skórze i w połączeniu z wodą traci swój urok, staje się bardziej sztuczny i landrynkowy.
Opakowanie estetyczne, funkcjonalne i solidne. Zatyczka łatwo się otwiera nawet mokrymi rękami. Ze względu na to, że żel jest rzadki i słabo się pieni nie należy do wydajnych kosmetyków. Cena standardowa jak na żel pod prysznic - ani duża, ani mała. Kiedy wykończę zapasy żeli pod prysznic na pewno skuszę się na inne wersje zapachowe od Alterry.

poniedziałek, 19 marca 2012

Kurczak z orzechami nerkowca z kuchni tajskiej



Dzisiaj propozycja kulinarna z Tajlandii - kurczak z orzechami nerkowca. Przepis pochodzi z jednej z gazetek dyskontu Biedronka, ale zmieniłam w nim nieco proporcje i sposób przygotowania.
Potrawa ma orientalny smak, z przewagą słodkiego nad ostrym. Połączenie drobiu z orzechami nerkowca i sosem sojowym zaskoczy niejedno podniebienie. Polecam wypróbować!





Składniki:
- ok. 1 kg piersi lub fileta z udźca kurczaka
- 200 g nerkowców
- 2 małe cebule
- 6 ząbków czosnku
- 6 łyżek słodko-pikantnego sosu chili (np. Tao Tao)
- 4 łyżki ciemnego sosu sojowego
- 8 łyżek wody
- łyżeczka cukru
- oliwa lub olej do smażenia

Potrzebne akcesoria:
patelnia (najlepiej wok)

Ilość porcji: 6
Koszt potrawy: ok. 24 zł
Cena za porcję: 4 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 10 min
Czas smażenia: ok. 15 min

Cebulę i piersi kroimy w kostkę, a ząbki czosnku przekrawamy na pół i miażdżymy. Na patelni podgrzewamy oliwę i na gorącą wrzucamy cebulę. Kiedy stanie się szklista oraz zacznie powoli brązowieć, dorzucamy czosnek i chwilkę przesmażamy. Dokładamy mięso, sos chili oraz nerkowce. Smażymy krótko mieszając składniki na patelni - wystarczy tylko, że drób zmieni kolor. Dolewamy wtedy ciemny sos sojowy zmieszany z wodą i cukrem. Dusimy jeszcze przez kilka minut, aż kurczak będzie miękki, a woda nieco odparuje. Zostawiamy na patelni do ostygnięcia, aby smaki się przegryzły.
Kurczak z nerkowcami najlepiej smakuje następnego dnia, podany na ciepło z ryżem.

sobota, 17 marca 2012

Pięciornik Gęsi - placebo czy lek idealny?


Nie łykam żadnych tabletek przeciwbólowych. Przez ostatnich kilka lat zdarzyło mi się zażyć może 2-3 Ibupromy, a przez całe życie pewnie niecałe opakowanie. Dlaczego? Bo nie mam zaufania do farmakologicznych specyfików. Jak pomyślę, że lista skutków ubocznych dowolnego leku jest dwa razy dłuższa niż lista schorzeń, na jakie pomaga, od razu czuję się lepiej bez tabletek. Zresztą nie mogę przewidzieć, jakie będą następstwa zażywania lekarstw dla mojego organizmu za kilka albo kilkanaście lat, nawet jeśli od razu nie zauważę skutków ubocznych.

Co robię, gdy dopada mnie bolesna miesiączka? Sięgam po naturalne zioła, a konkretnie po napar z pięciornika gęsiego.

Najpierw parę słów ze strony Poznaj Zioła o tej roślinie:


Ziele obfituje w witaminę C i sole mineralne. Zawiera także flawonoidy, saponiny, garbniki katechinowe, cholinę, sterole, kwasy organiczne, związki śluzowe i substancje gorzkie.
Działa przeciwskurczowo i przeciwbiegunkowo, poprawia także czynność układu pokarmowego. Wyciąg z pięciornika gęsiego jest składnikiem preparatów ziołowych stosowanych podczas leczenia chorób wątroby, kamicy żółciowej, zapalenia trzustki i woreczka żółciowego.
W czasie stanów zapalnych jamy ustnej, gardła i krtani połączonych z nadprodukcją śluzu stosuje się się płukanki z srebrnika pospolitego. Działają one przeciwzapalnie i ściągająco. Z tego samego względu płukanki można wykorzystać do płukania jamy ustnej i gardła w przypadku zapalenia dziąseł.
Napar można używać do przemywania twarzy dotkniętej trądzikiem. Również działa to ściągająco, odkaża rany i przyśpiesza gojenie się ich.
Srebrnik pospolity ma zastosowanie także podczas bolesnych miesiączek, ponieważ napar z ziela działa przeciwbólowo.
źródło tekstu: www.poznajziola.pl
źródło zdjęć: Wikipedia






Moja mama wyczytała o pięciorniku gęsim w jakiejś książce o ziołach i postanowiłam wypróbować jego działanie. Kupiła mi w sklepie zielarskim torebkę z suszonym zielem firmy Flos. Kosztowała grosze, bo niecałe 3 złote. Właśnie kończę te pierwsze opakowanie, które używam ponad rok czasu.


Pięciornik zazwyczaj zaparza mi mój kochany mąż, kiedy leżę i stękam z bólu. Do wrzącej wody wystarczy nasypać około dwie łyżeczki i poczekać kilka minut aż woda dobrze naciągnie. Ponieważ nie lubię pić ziół ani herbaty z pływającymi farfoclami używamy zaparzacza takiego jak na zdjęciu obok.
Mniej więcej po pół godzinie po wypiciu naparu z pięciornika ból miesiączkowy całkowicie ustępuje. Wiem, że wydaje się to nieprawdopodobne albo co najmniej dziwne. Do tej pory nie jestem przekonana, czy przypadkiem nie jest to placebo idealne, ale wiele rzeczy wskazuje na to, że mikstura naprawdę działa.
Kiedyś na korepetycjach była u mnie maturzystka (jestem nauczycielką matematyki i codziennie przychodzą do mnie uczniowie na dodatkowe lekcje), która bardzo źle się czuła. Poprosiła mnie o jakiś lek przeciwbólowy, bo miała miesiączkę. Wytłumaczyłam jej swoje zdanie o tabletkach i zaproponowałam zaparzenie pięciornika. Zgodziła się i po kilkunastu minutach poczuła się lepiej, a po pół godzinie stwierdziła że nic ją już nie boli.
Nie jest tak, że ziele działa przez długi czas. Zazwyczaj ból powraca po 3-4 godzinach, a wtedy piję pieciornikową herbatę ponownie. Na pewno lepsze to niż łykanie nawet jednej tabletki.
Polecam wypróbować i jestem bardzo ciekawa, czy u Was także zadziała.

czwartek, 15 marca 2012

Siedem grzechów głównych, czyli pierwszy tag na blogu

Siedem grzechów głównych.

Zostałam otagowana przez Trzy Ryby, autorkę bloga W poszukiwaniu zapachu. Dziękuję bardzo, za to wyróżnienie. Chciałabym otagować Monikę, autorkę bloga Wielki Kufer.


Chciwość.
Najdroższy kosmetyk jaki kupiłaś, najtańszy jaki posiadasz.

Najdroższy jaki mam to woda perfumowana Alien od Muglera, a najtańszy to maseczki w saszetkach np. nawilżająca Ziai, której zdecydowanie nie polecam.



Gniew
Jakich kosmetyków nienawidzisz a jakie uwielbiasz.Jaki kosmetyk był najtrudniejszy do zdobycia?

Nienawidzę?! Bardzo mocne słowo. Nie lubię go w odniesieniu do niczego, a do kosmetyków nie pasuje mi już zupełnie.
Uwielbiam wiele kosmetyków, ale jest kilka które szczególnie zasługują, żeby je wymienić:
- hydrolat oczarowy z Biochemii Urody;
- filtr do twarzy Polleny Ewy;
- maska do włosów Gloria.
Oprócz tego trochę kolorowych kosmetyków, które będą opisane w "grzechu dumy" oraz najnowsze cudo do twarzy, jakie odkryłam - kremy Niszcz Pryszcz firmy Kosmetyki DLA. Muszę je jeszcze trochę potestować, by się upewnić o ich genialności.


Najtrudniejsza do zdobycia była paleta Purple Garden z wiosennej kolekcji My Secret z 2010 roku. Kupiłam ją właśnie dwa lata temu i od tamtej pory wielbię te cienie jak żadne inne. Szukałam we wszystkich Naturach przez wiele miesięcy i nie mogłam dostać drugiej paletki. Oszczędzałam, bo wiedziałam że się zapłaczę jak kiedyś zobaczę w nich dno.
Przegrzebywanie stosów starych limitowanek wreszcie się opłaciło - zdobyłam ją! Pewnie była tykana sto razy przez wszystkich pracowników i wielu klientów, ale co tam, najważniejsze, że jest moja!


Obżarstwo
Jaki kosmetyk jest najpyszniejszy.

Hmm, a od kiedy je się kosmetyki? Jedyne, co przychodzi mi do głowy to Lip Smacker o smaku Coca-coli. On rzeczywiście jest bardzo jadalny i do tego smakowity.

Lenistwo
Jakich kosmetyków nie używasz z lenistwa.

Chyba nie ma takiego kosmetyku, którego nie używam wcale z lenistwa. Jest za to wiele takich, których nie stosuję regularnie. Przede wszystkim są to balsamy i masła do ciała oraz peelingi, bo często nie mam czasu albo ochoty ich używać. Zalegają mi przez to spore zapasy tych produktów, ale powoli wychodzę na prostą.







Duma
Który kosmetyk dodaje ci najwięcej pewności siebie.

Najwięcej pewności siebie dodaje mi mój podstawowy zestaw do makijażu oraz perfumy.
Minimum makeupowe to:
- podkład (do niedawna minerały, teraz ukochany BB krem Intense Classic Balm Skin 79);
- korektor (Everyday Minerals kolor Intensive Fair - niestety nie mogę go już nigdzie dostać);
- puder matujący (sypki firmy Jadwiga);
- tusz do rzęs (niezmienny ulubieniec - Push Up od Bell).

Uwielbiam wszystkie moje zapachy i nie wyjdę z domu bez kilku psików perfum. Wybór zapachu zależy od nastroju, pory dnia, pogody, pory roku, ubioru, okazji i pewnie jeszcze od kilku innych rzeczy. Szkoda, że nie potrafię opisać olfaktorycznych przeżyć tak jak Trzy Ryby, autorka wspaniałego perfumiarskiego bloga, który serdecznie polecam. Może jednak z czasem poczytacie moje mniej gramotne wypociny na temat testowanych zapachów.
Poniżej małe zbliżenie na półeczki perfumowe.



Pożądanie
Jakie atrybuty uznajesz za najatrakcyjniejsze u płci przeciwnej.

Dziwne pytanie w tagu kosmetycznym. Spodziewałam się przy tym grzechu pytania: jakiego kosmetyku pożądasz? :)
Mężczyzna powinien być odpowiedzialny, zaradny, z poczuciem humoru, a przede wszystkim być najlepszym przyjacielem dla swojej kobiety.


Zazdrość
Jakie kosmetyki lubisz dostawać w prezencie.

Takie, które sobie sama wybiorę. Trudno jest sprawić niespodziankę kosmetykoholiczce, która ma prawie wszystko, co można mieć i to jeszcze po kilka sztuk na zapas.
Prezenty kosmetyczne dają mi wiele radości, ale tylko wtedy, gdy są trafione.
Pod choinkę dostałam np. wymarzone Pout Painty Sleeka i Tangle Teezera.


Ostatnio kupiłam też prezent sama dla siebie z okazji ... wizyty u dentysty :)
Odkąd pamiętam mam uraz do wszelkich lekarzy, a szczególnie stomatologów i każda wizyta to prawdziwy dramat. Jak byłam mała moja ukochana Mamka zawsze kupowała mi coś w nagrodę po traumatycznych przeżyciach z lekarzami, szpitalami i przychodniami (do tej pory mam śliczną świeczkę-bałwanka po pobraniu krwi w czterolatkach). Kontynuuję tę tradycję do dziś i sama sprawiam sobie prezenty. W lutym zniosłam aż dwie wizyty u stomatologa, po których przybyły mi: zestaw pędzli Hakuro i Maestro oraz palety cieni Make Up Academy.





środa, 14 marca 2012

Frykadelki z mozzarellą i papryką



Dzisiaj kolejna propozycja kulinarna - frykadelki z mozzarellą i papryką.

Jeśli znudziły Wam się tradycyjne mielone kotlety, to koniecznie wypróbujcie ten przepis. Frykadelki nadają się świetnie na kolację z przyjaciółmi jako ciepła przekąska albo na obiad w gronie rodziny. Nadzienie z pysznej, miękkiej, ciągnącej mozzarelli zaskoczy każdego gościa!




Składniki:
- ok. 0,5 kg mięsa mielonego wieprzowego
- kula mozzarelli
- cebula
- czerwona papryka
- jajko
- bułka tarta
- bazylia, pieprz, sól
- oliwa lub olej do smażenia

Potrzebne akcesoria:
patelnia

Ilość porcji: 4
Koszt potrawy: ok. 16 zł
Cena za porcję: 4 zł
Trudność: Średniotrudne
Czas przygotowania: 15 min
Czas smażenia: ok. 10 min

Cebulę i paprykę kroimy w drobną kostkę, a mozzarellę w kostkę wielkości ok. 1-2 cm.
Na gorącej oliwie podsmażamy cebulę aż stanie się szklista, a następnie dorzucamy paprykę. Razem smażymy przez kilka minut, potem studzimy. Mięso mielone wkładamy do miski, przyprawiamy solą i pieprzem do smaku oraz dorzucamy dużo bazylii (ja dodaję nawet pół opakowania). Do mięsa dokładamy cebulę z papryką, wbijamy jajko i wsypujemy 3-4 łyżki bułki tartej. Wyrabiamy masę rękami aż wszystko dokładnie się wymiesza.
Bierzemy po kolei kawałki mozzarelli i oblepiamy dookoła mięsną masą (frykadelki mają mieć kształt malutkich kotletów mielonych). Obtaczamy w bułce tartej i smażymy z obu stron na oliwie aż mocno się przyrumienią.

Uwaga. Należy dokładnie oblepiać mozzarellę mięsem, by ser nie wypłynął ze środka frykadelek na patelnię.

poniedziałek, 12 marca 2012

Dwufazowy płyn do demakijażu oczu z bławatkiem Yves Rocher oraz płatki kosmetyczne z Lidla


Moja przygoda z firmą Yves Rocher sięga czasów końca podstawówki, kiedy to wspólnie z mamą składałyśmy zamówienia wysyłkowe. Dzisiaj napiszę recenzję jednego z moich ulubionych produktów tej marki - dwufazowego płynu do demakijażu oczu. Używam go od wielu, wielu lat. Oczywiście przez ten czas miałam mnóstwo innych płynów (np. Nivea, Bielenda, Ziaja, Lancome, Delia, L'Oreal), ale zawsze wracam do tego.

Najpierw opis ze strony Yves Rocher:

Dwufazowy płyn do demakijażu oczy błyskawicznie usuwa makijaż, nawet wodoodporny. Składnikiem aktywnym jest woda z bławatka pochodzącego z ekologicznych upraw w la Gacilly we Francji o działaniu łagodzącym.

Skuteczny demakijaż 94%.*
Szybko usuwa makijaż nawet wodoodporny 91%.*
(*Test stosowania – przeprowadzony na 47 ochotniczkach, w ciągu 3 tygodni)

Formuła testowana pod kontrolą okulistyczną. Nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego.


Skład: Aqua, Cyclopentasiloxane, Isohexadecane, Cyclohexasiloxane, Centaurea Cyanus, Methylpropanediol, Propylene Glycol, Hexyl Laurate, Sodium Chloride, Magnesium Chloride, Caprylyl/Capryl Glucoside, Methylparaben, Tetrasodium EDTA, Ethylparaben


Cena: 24 zł

Pojemność: 125 ml



Płyn ma dwie warstwy - przezroczystą i kobaltową, które idealnie i szybko się ze sobą mieszają. Zapach ma delikatnie mydlany, nie drażniący.
Usuwa makijaż oczu perfekcyjnie, bez pocierania i maltretowania powiek. Cienie i tusz (także wodoodporne) znikają błyskawicznie - wystarczy przyłożyć nasączony płatek do oka, chwilę przytrzymać, a wszystko idealnie się rozpuszcza. Jest niezwykle łagodny - nie uczula, nie szczypie w oczy, nic nie podrażnia. Zostawia cienką, oleistą warstwę, co zupełnie mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie - wolę delikatne natłuszczenie wokół oczu niż wysuszoną skórę.
Przez to, że jest tak skuteczny plusuje wydajnością. Na jedno użycie (w sensie zmycie mocnego makijażu: cieni, tuszu i kredki) starcza mi ilość płynu na płatku widoczna na zdjęciu.


Przy codziennym demakijażu zużywam butelkę mniej więcej w trzy miesiące, co jest naprawdę dobrym wynikiem.
Niestety ma jedną, poważna wadę, a mianowicie za bardzo wygórowaną cenę - 24 złote za 125 ml płynu to stanowczo za dużo. Na szczęście w Yves Rocher często zdarzają się promocje np. 2 w cenie 1 albo -40%, wtedy koszt spada do 12-14 zł za butelkę. Warto się zaopatrzyć na zapas, kiedy jest okazja.



Przy okazji recenzji płynu chciałabym Wam zareklamować świetne płatki kosmetyczne Iseree dostępne w dyskoncie Lidl. Za 120 sztuk zapłacimy ok. 2,70 zł. Może nie są to najtańsze płatki (np. w hipermarkecie Auchan można dostać firmowe płatki za ok. 1,80 zł ), ale na pewno ich cena jest korzystna w porównaniu do Bell czy Cleanic.







Przede wszystkim są rewelacyjnie przeszyte, przez co się nie rozwarstwiają ani nie wydostają się z nich żadne kłaczki. W stu procentach bawełniane, przyjemne w użyciu, miękkie i zdecydowanie najbardziej mocne i wytrzymałe spośród tych, jakie używałam. Gwarantuję, że zakochacie się w nich od razu!


niedziela, 11 marca 2012

Karkówka w keczupie na ostro

Karkówka jest rodzajem mięsa, które często pojawia się na moim stole. Dzieliłam się już z Wami przepisem na karkówkę w zupie cebulowej. Dzisiaj ulubiona potrawa mojego męża, czyli pikantna karkówka w keczupie. Już dawno temu odkryłam przepis na to danie na Wielkim Żarciu. Proporcje są idealnie dobrane i mięso zawsze się udaje! Polecam szczególnie wielbicielom nieco ostrzejszych smaków, ale bez obaw - nie jest to potrawa, która pali przełyk jak ogień.



Składniki:
- 1,5 kg karkówki
- 4 cebule
- odrobina oliwy do smażenia
Keczupowy sos:
- 500 g keczupu pikantnego
- 2 szklanki wody
- 2 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę
- łyżka śmietany
- po 2 łyżeczki cukru i octu
- po łyżeczce soli, pieprzu, ostrej papryki i musztardy

Potrzebne akcesoria:
duże naczynie żaroodporne, patelnia, tłuczek

Ilość porcji: 8
Koszt potrawy: ok. 25 zł
Cena za porcję: 3,10 zł
Trudność: Łatwe
Czas przygotowania: 15 min
Czas pieczenia: ok. 1,5 godziny

Przygotowanie karkówki jest naprawdę proste. Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Wieprzowinę kroimy w plastry i lekko rozbijamy tłuczkiem. Na patelni bardzo mocno rozgrzewamy oliwę i obsmażamy mięso przez krótką chwilę - wystarczy, że zmieni kolor i delikatnie się zarumieni. Przekładamy karkówkę do naczynia żaroodpornego. Cebulę kroimy w piórka i także dokładamy do naczynia. Wszystkie składniki keczupowego sosu mieszamy w misce, a kiedy się połączą zalewamy nim mięso (sos musi przykryć karkówkę i cebulę). Pieczemy w piekarniku około półtorej godziny.

To świetne danie na kolację w gronie przyjaciół albo na codzienny obiad. Najlepiej komponuje się z frytkami lub ziemniakami oraz surówką np. z białej kapusty.

sobota, 10 marca 2012

Paleta Au Naturel Sleek Make Up kontra Heaven&Earth Make Up Academy


Dziś post ze swatchami dwóch palet o naturalnej kolorystyce: Au Naturel Sleek Make Up oraz Heaven & Earth Make Up Academy.

Paleta Sleek Au Naturel bije rekordy popularności. Nic dziwnego, bo to bez wątpienia muszmieć dla wszystkich lubiących delikatny, naturalny makijaż pozbawiony krzykliwych kolorów. Przez pewien czas zabrakło jej na allegro, a pojedyncze sztuki osiągały na aukcjach cenę nawet 100 zł. W tej chwili można ją kupić ponownie za ok. 30 zł.

Zdjęcia cieni będą tylko w świetle dziennym (w świetle sztucznym wyszły mi nieostre).

Kolory w górnym rzędzie od lewej:
- Nougat: matowa biel
- Nubuck: ciemny, matowy popiel
- Cappuccino: brązowawy beż, także matowy
- Honeycomb: podobny do Cappuccino tylko jaśniejszy, bardziej cielisty i z większą ilością żółtych tonów
- Toast: pomarańczowy jasny brąz, matowy
- Taupe: metaliczna beżowo-brązowa brzoskwinia, mocno opalizująca



Kolory w dolnym rzędzie od lewej:
- Conker: ciemny brąz z opalizującymi lekko drobinkami fioletu
- Moss: ciemna, perłowa zgniła zieleń
- Bark: matowy i ciemny odcień szarego brązu
- Mineral Earth: podobny do Bark, tylko o metalicznym wykończeniu
- Regal: ciemna, matowa i przydymiona śliwka
- Noir: sleekowa, matowa czerń



Jak widać po zużyciu najczęściej używam Cappucino - ląduje pod łukiem brwiowym, kiedy robię mocno perłowy czy metaliczny makijaż powieki i dodatkowe rozświetlenie w tym miejscu jest niepożądane. To kolor, który idealnie stapia się ze skórą, lekko przyciemnia i matuje. Górny rząd cieni palety Au Naturel (poza ostatnim cieniem) służy moim zdaniem do rozcierania, rozjaśniania cieni, zacierania granic między innymi kolorami. Jak na Sleeka są słabiej napigmentowane, ale uważam, że przy takiej kolorystyce to właśnie zaleta. Dolny rząd to różne wariacje ciemnego brązu i zbliżonych odcieni ziemi, wszystkie są świetnie napigmentowane.



Dla porównania przedstawię też jeden z moich ostatnich nabytków: paletę Heaven & Earth. Zrobiłam zamówienie palet MUA ze strony producenta - oprócz H&E stałam się posiadaczką Starry Night, Glamour Nights, Pretty Pastels oraz Glitterball Palette.

Paleta H&E zamarzyła mi się po obejrzeniu filmiku na youtube, w którym Ewelina porównuje ją do palety Naked Urban Decay.



O samych cieniach nie mogę powiedzieć dużo, bo testuję je dopiero od tygodnia. Wszystkie są perłowe i przypominają konsystencją i wyglądem cienie o wykończeniu Pearl z systemu Freedom Inglota. Lekko kruszą się w paletce, a osypują tylko nieliczne. Bardzo trwałe, trzymają się się dzielnie powieki do demakijażu. Nie są jednak tak odporne na warunki atmosferyczne jak cienie Sleeka. Gramatura cieni to 9,6 g, czyli na jeden cień przypada 0,8 g (w przypadku cieni Sleek to 1,1 g na cień). Cena niższa, bo 4 funty, czyli ok. 20 zł za paletę.
Opakowanie dość tandetne i niestety bardzo trudno się je otwiera. Sleek wygrywa zdecydowanie jeśli chodzi o jakość kasetki, szczególnie dzięki umieszczeniu lusterka.


Przyjrzyjmy się teraz bliżej kolorom cieni.

Górny rząd od lewej:
- rozbielony kremowy
- średni brąz z miedzianymi podtonami
- stare złoto o oliwkowym odcieniu
- jasna, cielista brzoskwinia; słabiej napigmentowana
- ciemny brąz
- jasny brąz opalizujący złotem i miedzią



Dolny rząd od lewej:
- średni brąz z pięknie połyskującymi drobinkami
- delikatny beżo-brąż
- cielista perła
- średni brązowy wpadający nieco w szarość; słabiej napigmentowany
- ciepły, średni brąz
- przybrudzony, ciemny brąz z mnóstwem połyskujących drobinek


Bardzo się cieszę, że na blogu przybywa obserwatorów. Kiedy dobijemy do setki zorganizuję rozdanie, w którym rozlosuję ... paletę Heaven&Earth! Nowiutką i zafoliowaną, kupioną specjalnie dla Was. Już dziś zapraszam Was do udziału.

środa, 7 marca 2012

Czy warto wybrać się do Marks & Spencer po kosmetyki? Recenzja kokosowego mydła w płynie

W grudniu zrobiłam rundę po sklepach w centrum Warszawy. Rozglądałam się trochę za ubraniami, ale oczywiście prawie nic nie kupiłam. Jestem zbyt wielkim sknerusem, żeby wydawać dziesiątki złotych na szmatki, jeśli mogę wydać na nie w lumpeksie tylko kilka. Co innego kosmetyki - na zakupach zwykle tracę zdrowy rozsądek i pozwolę się skusić promocjami.

Właśnie tak było w sieci Marks&Spencer. Przy zakupie dwóch dowolnych kosmetyków trzeci (oczywiście najtańszy) był gratis. Stałam i wybierałam bardzo długo, aż w końcu zdecydowałam się na mydło w płynie kokosowe, żel pod prysznic kokosowy i mydło w płynie o zapachu irysa.

Dzisiaj napiszę właśnie o mydle kokosowym. Mydło w płynie jest oczywiście kosmetykiem ogólnorodzinnym, więc szybko się zużywa. Mąż twierdzi, że "jest fajne, bo ładnie pachnie". Ja mam niestety odmienne zdanie.

Marks&Spencer
Mydło w płynie mleczko kokosowe

Cena: 7 zł

Pojemność: 300 ml

Opakowanie to duży atut - przezroczyste, solidne, z wygodną pompką. Na pewno po zużyciu kosmetyku jeszcze długo mi posłuży.

Mydło to przezroczysty, w miarę gęsty żel o pseudokokosowym, sztucznym i mizernym zapachu. Zawiodłam się, bo w opakowaniu wydawało mi się najlepsze spośród węchowo testowanych, a wybór był naprawdę szeroki. Zapach nie jest intensywny, nie pozostaje na dłoniach, nie wypełnia łazienki. Myje przeciętnie, ale nie będę narzekać. Przy większych zabrudzeniach dłoni trzeba użyć mydła dwukrotnie. Ot, zwykłe mydełko.



W sumie nie całkiem zwykłe, bo okropnie wysusza dłonie. Po wytarciu ręcznikiem błagają o nawilżenie kremem. Nie miałam jeszcze mydła w płynie, które tak potwornie masakrowało skórę. Nie będę szczegółowo analizować składu, bo za bardzo się na tym nie znam, ale widzę że kokos jest na szarym końcu, a lista detergentów dość pokaźna. Może to jest przyczyną nadmiernego wysuszenia.

Uważam, że 7 zł za żel o takiej miernej jakości to stanowczo za drogo. Podobne żele, a nawet lepsze można kupić w hipermarkecie za nieco ponad złotówkę. Nie wiem, czy warto wybierać się po zakupy ciuchowe do Marks&Spencer, jednak kosmetyki więcej mnie tam nie skuszą. Możliwe, że pozostałe dwa produkty wypadną lepiej, ale na razie jestem skutecznie zniechęcona.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...